Policjanci z warszawskiej prewencji wykorzystują do komunikacji popularną aplikację WhatsApp – dowiedział się Onet. Trafiają tam dane policjantów, ich numery telefonów, rozkazy, informacje na temat sprzętu i czynności służbowych. – To niedopuszczalne. Wydawanie rozkazów w ten sposób może być przekroczeniem uprawnień i narażeniem osób, które służą w policji na niebezpieczeństwo – komentuje Andrzej Mroczek, były policjant, zastępca dyrektora Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas.
- W warszawskiej prewencji dramatycznie brakuje ludzi. Komenda Stołeczna Policji na pytanie Onetu o braki kadrowe przyznała, że w tych oddziałach są aż 144 wakaty
- Sposobem na łatanie kadrowych dziur stało się wysyłanie do stołecznej prewencji funkcjonariuszy z całej Polski po szkołach policyjnych na tzw. adaptacje lub staże. Młodzi policjanci nie są jednak zadowoleni ze służby w stolicy
- – Zamiast patrolować miejsca, które są niebezpieczne, gdzie dochodzi do przestępstw, to wiozą nas przed dom prezesa Jarosława Kaczyńskiego albo przed siedzibę PiS przy ul. Nowogrodzkiej. Stoimy, jak te pachołki na zewnątrz i pilnujemy, żeby ktoś na murach czegoś nie napisał – mówią w rozmowie z Onetem
- Do komunikacji z policjantami przełożeni wykorzystują aplikację WhatsApp. Onet ma zdjęcia takiej korespondencji. Na jednej z grup zostały na przykład podane nazwiska i numery telefonów funkcjonariuszy. Jest tam też sporo policyjnych dokumentów służbowych
Onet rozmawiał z grupą policjantów, którzy są w trakcie stażu w Oddziałach Prewencji Policji (OPP) w Warszawie lub już go odbyli. Rozmawialiśmy również z policjantami, którzy na stałe służą w stołecznej prewencji. Z ich relacji wyłania się obraz formacji, która ma nie tylko problemy kadrowe, lecz również kłopoty z łącznością, wyposażeniem, zarządzaniem, ale przede wszystkim z dość swobodnym podejściem do przestrzegania prawa i procedur.
„Stoimy jak te pachołki przy siedzibie PiS”
Oddziały Prewencji Policji w stolicy to formacja, która ma sporo zadań. Wynikają one nie tylko ze statutowych obowiązków, lecz również z upolitycznienia formacji za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Funkcjonariusze OPP, jak sami twierdzą, są wykorzystywani m.in. do ochrony siedziby partii przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, pomnika smoleńskiego czy pomnika Lecha Kaczyńskiego.
– Zamiast patrolować miejsca, które są niebezpieczne, gdzie dochodzi do przestępstw, to wiozą nas przed dom prezesa Jarosława Kaczyńskiego albo przed siedzibę PiS przy ul. Nowogrodzkiej. Tam jest klub bilardowy, a na drugim piętrze przychodnia. Dużo ludzi stamtąd wchodzi i wychodzi, a my stoimy, jak te pachołki na zewnątrz i pilnujemy, żeby ktoś na murach czegoś nie napisał – mówi policjant z warszawskiej prewencji.
Spore, policyjne siły są również wysyłane do pilnowania partyjnych spotkań, wieców czy zebrań. Głównym jednak zadaniem prewencji jest zabezpieczanie masowych zgromadzeń oraz patrolowanie warszawskich ulic i metra.
Problem w tym, że w stołecznej prewencji dramatycznie brakuje ludzi. Komenda Stołeczna Policji (KSP) na pytanie Onetu o braki kadrowe przyznała, że w tych oddziałach są aż 144 wakaty.
Sposobem na łatanie kadrowych dziur stało się wysyłanie do stołecznej prewencji funkcjonariuszy po szkołach policyjnych na tzw. adaptacje lub staże. Przyznaje to zresztą sama policja. W odpowiedzi na pytania Onetu rzecznik prasowy KSP, nadkom. Sylwester Marczak podkreśla, że braki kadrowe w prewencji nie są odczuwalne, ponieważ blisko 800 policjantów z całego kraju odbywa tam staż.
Rzeczywiście, każdy świeżo upieczony policjant musi przejść adaptację w oddziale prewencji. Wcześniej jednak trafiali oni do jednostek w mieście najbliżej miejsca ich przyszłej służby. – Jeżeli była taka możliwość, to ludzie pisali, by odbyć staż bliżej macierzystych jednostek. Teraz wszyscy stażyści z całej Polski są kierowani do Warszawy, ze względu na wakaty w stołecznych oddziałach prewencji. Po prostu nie mają tam ludzi – mówi funkcjonariusz, który taki staż odbył.
Policyjne grupy na WhatsAppie
– W macierzystej jednostce na północy służyłem dwa miesiące. Po czym szef mnie wezwał i powiedział, że przyszło pismo i jestem oddelegowany na staż do Warszawy – opowiada policjant.
Przyjechał do podwarszawskiego Piaseczna, gdzie mieści się garnizon stołecznej OPP. Przy bramie dowiedział się, gdzie zostanie zakwaterowany, gdzie jest stołówka i sale wykładowe.
Pierwszego dnia – jak opowiadają młodzi funkcjonariusze – została dla nich założona grupa na WhatsAppie. Znaleźli się w niej nowo przyjęci stażyści i ich opiekunowie – policjanci ze stołecznego OPP.
Odziały prewencji są zorganizowane w kompanie, plutony i drużyny. Ich składy często się zmieniają. – Każdy z nas na dany dzień jest dopasowany do drużyny, z którą jedzie. Dokąd jadę, po co i z kim dowiaduję się z WhatsAppa. Informacje najczęściej dostajemy wieczorem w przeddzień służby – opowiada policjant.
Onet ma zdjęcia takiej korespondencji. Na jednej z grup na WhatsAppie zostały na przykład podane nazwiska i numery telefonów funkcjonariuszy, dane dowódców drużyn, informacje na temat tras patroli, zadanie, jakie mają wykonać w danym rejonie. Jest tam też sporo policyjnych dokumentów służbowych.
– To niedopuszczalne. Istnieją bezpieczne kanały wydawania poleceń czy rozkazów w policji, określone w regulaminach – twierdzi Andrzej Mroczek, były policjant, zastępca dyrektora Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. Jego zdaniem, dowódcy plutonów powinni na odprawach wydawać precyzyjne polecenia, a następnie komunikować się z funkcjonariuszami za pomocą szyfrowanej łączności.
– Wydawanie rozkazów poprzez WhatsApp może być przekroczeniem uprawnień i narażeniem osób, które służą w policji, na niebezpieczeństwo. Mimo że komunikatory są szyfrowane, dla różnych służb na świecie problemu nie stanowi przejęcie takiej korespondencji. Nie mamy więc pewności, do kogo trafią dane funkcjonariuszy, ich numery telefonów, informacje o dyslokacji – podkreśla Mroczek.
Podobnego zdania jest Marek Biernacki, były minister spraw wewnętrznych. – To jest nieprofesjonalne i niebezpiecznie. Serwery WhatsAppa nie są w Polsce, lecz w całkowicie innej przestrzeni. Opiekunowie tych policjantów wykorzystując takie komunikatory, łamią wszelkie procedury. Świat przestępczy może to wykorzystać – uważa Biernacki.
Zdziwieni takim sposobem komunikowania się byli też sami policjanci, którzy trafili do warszawskich oddziałów prewencji. – Gdy byliśmy w szkole policyjnej, też mieliśmy grupę na WhatsAppie, którą sami sobie stworzyliśmy. Była to jednak grupa znajomych. Dzieliliśmy się informacjami o kursie czy materiałami do nauki. Natomiast tu jest grupa założona przez naszych przełożonych – mówi policjant.
Prywatne telefony, informacje służbowe
Okazuje się, że policjanci z warszawskiej prewencji do komunikacji służbowej wykorzystują nie tylko nieautoryzowane i niezabezpieczone komercyjne komunikatory, lecz również prywatne telefony komórkowe. Służbowych po prostu nie dostali.
– Telefon prywatny tylko w wyjątkowych przypadkach może służyć do komunikacji służbowej. Jeśli funkcjonariusz nie wyrazi na to zgody, to może go wyłączyć w trakcie realizacji zadań służbowych – mówi Andrzej Mroczek.
Doświadczeni oficerowie kontrwywiadu, których poprosiliśmy o komentarz, mówią wprost: – Karygodne jest to, że służbowe czynności policji są robione przez środki łączności, które nie należą do policji i są niezabezpieczone.
Co na to przepisy? Pod koniec 2018 r. na zlecenie Zarządu Głównego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów w Warszawie powstała opinia prawna na temat legalności wykorzystywania prywatnych telefonów funkcjonariuszy do celów służbowych oraz bezpieczeństwa korespondencji prowadzonej za pomocą publicznej sieci komórkowej.
W opinii został przywołany m.in. art. 71 o Policji, który mówi, że policjanci otrzymują wyposażenie niezbędne do wykonywania czynności służbowych. „Skoro zatem łączność komórkowa jest niezbędna do wykonywania czynności służbowych, to w środki ją umożliwiające policjant powinien zostać wyposażony bezpośrednio przez właściwą jednostkę Policji” – czytamy w dokumencie, którego autorzy podkreślają, że tylko taki sprzęt gwarantuje bezpieczeństwo, jest zgodny z prawem i normami.
Tyle prawo i przepisy. A jak wygląda rzeczywistość?
„Sprawdzi ktoś osobę”?
Przykładowy dzień policjanta na stażu w stołecznym oddziale prewencji wygląda tak: godz. 5.30 rozpoczęcie służby. W sali odpraw, na tablicy przełożeni wywieszają listy i składy drużyn. Każdej przedzielany jest kryptonim, za pomocą którego drużyny będą wywoływane przez radio. Wcześniej policjanci informowani są, jaki sprzęt mają pobrać z magazynów. – Rano dowiaduję się, czy biorę radio, kamerę, tarczę, gaśnicę, czy plecakowy miotacz gazu. Sprzęt jest u mnie na stanie, a po służbie muszę się z niego rozliczyć – mówi policjant.
Potem jest odprawa i wyznaczanie zadań. Listy zadań też są rozpisane i wywieszane na tablicach. – Bardzo często nasi opiekunowie robią zdjęcia, które wrzucają na grupę na WhatsAppie. Już na miejscu wyświetlamy sobie to zdjęcie i przepisujemy je z prywatnych telefonów komórkowych do notatników służbowych – opowiada policjant. Onet ma takie zdjęcia.
Zadania policjantów wyglądają różnie w zależności od zaplanowanych danego dnia imprez i uroczystości masowych. Na co dzień jednak patrolują ulice Warszawy. – Na odprawach bardzo mocno przełożeni cisną nas o wyniki. Codziennie słyszymy, że nie przyjechaliśmy na wakacje. Mówią, że ludzie mają być legitymowani, sprawdzani, że mamy robić kontrole osobiste i kontrole bagaży, żeby szukać narkotyków – opowiada funkcjonariusz.
Po odprawach drużyny wsiadają do aut i jadą w rejon służby. – Na przykład wyrzucają nas na osiedlu, na którym nic się nie dzieje. Ludzie wychodzą z psami, mamy spacerują z dziećmi, ludzie spieszą się do pracy lub z niej wracają. W takich miejscach na siłę trzeba szukać kogoś, kto popełni wykroczenie, na przykład przejdzie na czerwonym świetle – opowiada policjant.
Problem pojawia się wówczas, kiedy policjanci zatrzymają już takiego delikwenta. Nie mając specjalnych terminali mobilnych do sprawdzania tożsamości (urządzenie jest jedno na cztery patrole), muszą próbować przez radio kontaktować się z centralą lub dzwonić na prywatny telefon policjanta, który ma u siebie na stanie takie urządzenie.
– Przełożeni, którzy prowadzą odprawy, podają nam swoje prywatne numery telefonów i numery do dowódców drużyn, czy plutonów i mówią, że mamy na nie dzwonić, jeżeli będziemy potrzebowali sprawdzić osobę w policyjnych bazach informatycznych – mówi nasz rozmówca.
Korespondencja z WhatsAppa: Policjant X: „Sprawdzi ktoś osobę”? Pięć minut później: Policjant Y: „Sprawdzi ktoś osobę?”. Takie wpisy powtarzają się co kilka minut.
– Teoretycznie nie powinniśmy podchodzić do ludzi bez powodu, ale jeśli osób, które popełniły wykroczenie nie ma, to podchodzę do kogoś, kogo sobie upatrzę i wymyślam powód jego legitymowania. Zazwyczaj mówimy, że sprawdzamy osoby pod kątem poszukiwanych lub zaginionych i pan, lub pani jest do takiej osoby podobna – opowiada policjant i dodaje. – To oczywiście kompletna bzdura. Jednak jeśli wrócę bez wyników lub będzie ich miało, to czekają mnie konsekwencje.
Kolejny policjant: – Każą ludziom kłamać, że nasi legitymowani są podobni do osoby poszukiwanej. Musimy wymyślać bajeczki dla obywateli, ponieważ nie mamy innego wyjścia. Dowódcy każą nam pisać notatki wyjaśniające, co robiliśmy przez całą służbę, skoro mamy tylko czterech wylegitymowanych na patrol, dwa pouczenia i dwa sprawdzenia bagażu.
„Mamy do czynienia z łamaniem prawa”
Policjantów w patrolu zwykle jest dwóch. Zanim kogoś wylegitymują, muszą się przedstawić ze stopnia, imienia i nazwiska. Informują też, że sytuacja jest nagrywana. Następnie proszą o dokument tożsamości. Każdy obywatel, jeśli taki dokument posiada, ma obowiązek go przedstawić.
Policjant spisuje dane do służbowego notatnika, porównuje zdjęcie i z prywatnego telefonu dzwoni na prywatny telefon policjanta, który posiada urządzenie do sprawdzania osób w policyjnej bazie danych. – Powinienem sprawdzać te osoby przez radio, ale jak się odezwę, to najczęściej nikt nie odpowiada – mówi nasz rozmówca.
Inny policjant potwierdza: – Z prywatnego telefonu dzwonimy do ludzi, których numery były podane na odprawie, a potem wrzucone na WhatsApp. Czasem dowódca drużyny też wrzuca na grupę swój numer i pisze, że mamy do niego dzwonić, jak będzie się coś działo.
Nasi rozmówcy opowiadają, że często z osobami, które wytypowali do wylegitymowania, czekali nawet pół godziny, ponieważ nie mogli się skontaktować z żadnym funkcjonariuszem, który mógł je sprawdzić. – Trzymaliśmy tych ludzi, dopóki się do kogoś nie dodzwoniliśmy – mówi policjant.
Kiedy w końcu im się to udaje, przekazują imię, nazwisko, datę urodzenia lub PESEL osoby legitymowanej. Wszystko odbywa się za pomocą prywatnych telefonów.
– Z jednej strony jest to sytuacja, która kompromituję policję, ale z drugiej mamy do czynienia z łamaniem prawa, czyli ustawy o ochronie danych osobowych – uważa Marek Biernacki.
– To niedopuszczalne, że dane wrażliwe obywateli przekazuje się przez środki łączności, niezabezpieczone, niesprawdzone i niewydane przez policję – dodaje były oficer policji, którego poprosiliśmy o opinię w tej sprawie.
„Zdarzało się, że ludzie potrafili się zesikać w spodnie”
Policjanci narzekają też na warunki służby w oddziałach prewencji w Warszawie. Największą bolączką jest brak grafików. – Robione są z dnia na dzień. Często o godz. 21.00 dostaję informację, że o godz. 5.00 następnego dnia rozpoczynam służbę – mówi policjant. – Powinien być grafik, żebyśmy mogli umówić się do lekarza, pojechać do domu czy nawet spotkać się ze znajomymi.
Służby powinny trwać osiem godzin, jednak jak mówią nasi rozmówcy, zwykle trwają 10 godzin lub dłużej. – Jadę na służbę i nie wiem, o której skończę. Z protestu jedziemy pod jakiś budynek albo pomnik. Pod tym pomnikiem jeszcze trzy godziny chodzimy dookoła, by ktoś czegoś na nim nie napisał albo flagi nie wywiesił. Każda służba jest przynajmniej o godzinę, dwie, trzy przedłużana. Tak jest cały czas. Ludzie są przemęczeni i wściekli do białości – mówi policjant.
Kolejną bolączką są warunki. – W aucie jest osiem osób. Kierowca i sierżant zostają w busie, a te pozostałe sześć osób, czyli trzy patrole, są wysyłane w miasto. Ludzie przez osiem, dziesięć godzin chodzą bez możliwości odpoczynku. Nie wolno nam nawet usiąść, żeby rozpisać notatniki – opowiada policjant. Inny dodaje: – Jak ktoś powie, że nie może dłużej chodzić, to jest wyśmiany przez przełożonych.
Aby załatwić potrzeby fizjologiczne, policjanci chodzą po barach i proszą o możliwość skorzystania z toalety. – Jeśli nie ma barów, prosimy stróży w firmach. To jest uwłaczające dla służby – mówi policjant.
Kolejny dodaje: – Czasem jest tzw. stójka. Stoimy pod pomnikiem kilka godzin i nie mamy prawa opuścić tego miejsca. Zdarzało się, że ludzie potrafili się zesikać w spodnie, bo prosili o podmianę, ale nikt nie chciał się zamienić.
Młodzi policjanci nie kryją oburzenia, że ściągnięto ich masowo z całej Polski, a nie przygotowano warunków do służby tak, by mieli czas na odpoczynek, toaletę, obiad. – Skoro sierżant siedzi w ciepłym busie, ma możliwość podjechania do toalety czy sklepu, to jego nie interesuje, że ktoś chodzi przez dziesięć godzin – mówi nasz rozmówca. Dodaje jednak, że wszytko zależy od człowieka. – Jeżeli jest fajny dowódca drużyny, to od czasu do czasu zaproponuje zamówienie jedzenia, weźmie nas do busa na kilka minut, żebyśmy mogli zjeść i odpocząć.
Policjanci zgodnie podkreślają, że jedyne co wstrzymuje ich przed złożeniem wypowiedzenia, to myśl, że „odbębnią” trzy miesiące stażu w Warszawie i wrócą do macierzystych jednostek, gdzie w końcu będą mogli normalnie pracować.
– Ci wszyscy ludzie, którzy przyjeżdżają tu na staż, chcą pomagać społeczeństwu, dbać o bezpieczeństwo. A okazuje się, że naszym zadaniem ma być zatrzymywanie ludzi, którzy nie zdążyli przejść na zielonym świetle, bo spieszyli się do pracy albo do lekarza. Czujemy się tak, jakby naszą misją było gnębienie obywateli. To jest chore – mówi jeden z młodych funkcjonariuszy.
Z WhatsAppa na Signal
Wysłaliśmy w tej sprawie pytania do Komendy Stołecznej Policji. Na większość z nich nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Rzecznik prasowy KSP nadkom. Sylwester Marczak stwierdził, że znajdziemy je „w ogólnodostępnych aktach prawnych”.
„Należy podkreślić, że ze względów bezpieczeństwa nie udzielamy informacji o wyposażeniu policjantów do służby. […] Niestety, część opisanych sytuacji nie zawiera istotnych informacji, chociażby wskazania miejsca, czasu lub osoby, co nie daje nam możliwości weryfikacji czy faktycznie miały miejsce” – napisał rzecznik KSP.
„Odnosząc się do środków łączności, informuję, że policjanci w trakcie służby korzystają między innymi z radiostacji oraz terminali mobilnych” – dodał.
Nie odpowiedział jednak na nasze pytanie dotyczące korzystania z aplikacji WhatsApp. Od samych funkcjonariuszy dowiedzieliśmy się jednak, że po wysłaniu przez nas pytań, policjanci przenieśli się na… nieautoryzowany i niezabezpieczony przez służby komunikator Signal.
onet.pl
Jedyną Policją w Polsce była… Milicja Obywatelska. Teraz to mamy wyrobników POPiS-owskich. Ułomy bez krzty godności. Swą uległość pokazali podczas pLandemii.
A uprzedzaliśmy na demonstracjach, że tak będzie. Policjanci pałowali, oblewali lodowatą woda demonstrantów, zacieśniali w kotłach tych co po prostu i tylko, demonstrowali. A mówiliśmy, że władza z nimi zrobi to samo co zresztą obywateli. Może nie identycznie to samo, ale na możliwości przełożonych policyjnych pognębiają w sposób „specjalistyczny”. A teraz macie i „ścieżkę zdrowia” i brak sympatii (delikatnie mówiąc) ze strony obywateli.