Prześledźmy wystąpienia prezesa z ostatnich dni i tygodni
25 września, Opole. „Można czasem jeszcze dzisiaj — a może i nie czasem — spotkać w Niemczech: że na przykład polscy eurodeputowani jadą w niemieckim pociągu w pierwszej klasie, dosiada się Niemiec, orientuje się, że to Polacy, wzywa konduktora, żeby ich wyrzucił, bo jak to Polacy mogą jechać w pierwszej klasie. Tak, proszę państwa, jest”.
1 października, Kołobrzeg. „Naprawdę staramy się i sięgamy do wszystkich, także do tych najbardziej pokrzywdzonych. Do tych miejsc, gdzie tych głodnych dzieci było naprawdę dużo; tych miejsc, gdzie ludzie zbierali po lasach kartofle zasadzane dla dzików przez leśników. Tak było. Tak było, ja to mogę potwierdzić, bo mnie to bezpośrednio ci leśnicy opowiadali i to był — do dziś pamiętam — 1998 rok, kawałek drogi, ale nie tak bardzo daleko od tego miejsca, gdzie jesteśmy”.
5 listopada, Suwałki. „Opozycja jest antypaństwowa i antynarodowa”; „PO jest w istocie partią niemiecką. Oni chcą, żeby Polacy zbierali szparagi. Niech sami sobie zbierają”; „TVN został stworzony przez zwykłą agenturę ubecką czy wręcz sowiecką w Polsce”.
5 listopada, Ełk. „My jesteśmy solidarnością, oni (przeciwnicy polityczni) są komunistami i to właściwie dzisiaj prawie tego nie ukrywają”.
6 listopada, Olsztyn. „Opozycja totalna sama siebie określa jako opozycję demokratyczną. Skąd to się wzięło, czyj to pomysł. To pomysł Stalina, jeszcze z lat 30. XX w. — komuniści to demokraci, reszta to faszyści”; „Rząd PO-PSL przyjmował status państwa podporządkowanego”.
6 listopada, Ostróda. „Nasza opozycja zachowuje się jak banda zdrajców. Zachowuje się haniebnie. Biegali za tym z wywieszonymi ozorami. Mają skrajnie sceptyczny stosunek do własnego narodu”; „Były plany, żeby Polska nie istniała. Chodziło o regionalizację. Chodziło o likwidację wojska. Jako realny podmiot polityki międzynarodowej miała być pustą strefą. To się nie udało, ale takie plany były. Chodziło też o stworzenie platformy euroazjatyckiej. To popierali Niemcy i Rosja. Polska podmiotowa byłaby wielką przeszkodą”; „Kraj złodziejstwa zmienił się w kraj demokratyczny. Kraj podległy, będący dodatkiem do Niemiec, zmieniliśmy w kraj prowadzący własną politykę, szukający własnej siły na arenie międzynarodowej”.
Po to Kaczyński zaraz po wygranej przejął brutalną kontrolę nad mediami publicznymi, po to trzyma na finansowym pasku stadko prawicowych wydawnictw, po to naciska na część mediów prywatnych — by mieć przywilej opowiadania bzdur i nie być z nich rozliczanym.
Masa sowicie opłacanych klakierów zatrudnionych w mediach państwowych, orlenowskich i skokowych zaprogramowana jest na to, by prezesa w każdej sytuacji bronić, promując i uzasadniając bzdury, które opowiada.
Ale nawet teraz oni ucichli.
Bo kobiety dają w szyję, czyli Kaczyński analizuje demografię
Bo Kaczyński przekroczył kolejną granicę. Atakując Polki za to, że nie rodzą dzieci, zarzucił im, że to skutek nadmiernego picia. A zaczął od wywodu, że w Warszawie rodzi się najmniej dzieci w Polsce — choć to bzdura.
„Dzieci najmniej w Polsce jest w Warszawie, więc to nie jest kwestia wyłącznie ekonomiczna, ale też pewnego nastawienia ludzi, a w szczególności pań, bo to kobiety rodzą dzieci, chociaż teraz już nie wiadomo…” — mówił, dodając, że wszystko zależy nie tylko od czynników materialnych, ale też kulturowych.
— Trzeba też powiedzieć więcej i trochę otwarcie pewnych rzeczy gorzkich. Jeżeli się utrzyma taki stan, że do 25. roku życia dziewczęta, młode kobiety, piją tyle samo, co ich rówieśnicy, to dzieci nie będzie — powiedział Kaczyński. Później zaczął przekonywać, że mężczyzna, żeby popaść w alkoholizm, „musi pić nadmiernie przeciętnie 20 lat”. — To zależy od cech osobistych, jeden krócej, drugi dłużej. A kobieta tylko dwa lata. Ja mówię to na poważnie — zarzekał się.
Prezes zaznaczył, że nie jest zwolennikiem bardzo wczesnego macierzyństwa, bo „kobieta musi dojrzeć do tego, aby być matką”. — Ale jak do 25. roku życia daje w szyję to, trochę żartuję, ale nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach — ocenił.
Wiele osobistych dramatów związanych z brakiem dzieci szef PiS sprowadził do kieliszka — bez żadnej wiedzy na ten temat. A nade wszystko bez elementarnej empatii dla kobiet, które z różnych względów — rodzinnych, zdrowotnych, finansowych — nie mogą zrealizować głównego celu, który stawia przed nimi jako naczelnik państwa: rodzenia dzieci, i to z pobudek patriotycznych.
To nie tylko jasny dowód na to, że Kaczyński traktuje kobiety instrumentalnie. Nie tylko przykład, jak z przekonaniem opowiada bzdury na temat kobiecego alkoholizmu i macierzyństwa. Więcej — ten wyrazisty przepadek dowodzi, że w wielu innych obszarach, gdzie prezes udziela recept Polsce i światu, może po prostu nie wiedzieć, co mówi.
Współczynnik dzietności w Polsce w 2020 r. wynosił 1,378. Innymi słowy, na 1000 kobiet w wieku rozrodczym urodziło się 1378 dzieci. Jest to najniższy wynik od 2016 r., kiedy to wyniósł 1,357 — czyli widać, że rządy PiS mimo propagandowych pohukiwań nie przyniosły w tej mierze żadnej poprawy. Żeby uzyskać tzw. zastępowalność pokoleń — czyli nie kurczyć się jako naród — przelicznik ten powinien przekroczyć 2100. Warszawa ma współczynnik dzietności 1,578, znacznie większy niż średnia krajowa.
Dzieci nie przybędzie — nawet gdyby Kaczyński wprowadził prohibicję i wyłączył prąd
Prawda jest taka, że ostatnim w sztafecie odpowiedzialnych za katastrofę demograficzną jest właśnie Kaczyński. Dając rodzinom 500+, przekonywał, że od tych kilku banknotów będzie się rodzić więcej dzieci. Było oczywiste, że to bzdura — 500+ to program socjalny i polityczny, obliczony na pozyskanie nowego elektoratu, zwłaszcza ludzi mniej majętnych oraz rolników.
Badania rządowego ośrodka CBOS z 2017 r. pokazują, że głównymi powodami niskiej dzietności w Polsce są – według opinii publicznej – poczucie niepewności oraz czynniki ekonomiczne. Respondenci wskazywali na: brak stabilności finansowej i niepewność co do przyszłości (59 proc.), sytuację mieszkaniową (44 proc.) oraz obawy kobiet przed utratą pracy (42 proc.).
Kaczyński sam przyznaje, że projekt Mieszkanie Plus — budowy tanich lokali na państwowych gruntach — nie wypalił ze względu na konflikty w obozie władzy.
Do tego dochodzą najnowsze kłopoty — ludzie prezesa w Narodowym Banku Polskim doprowadzili do tego, że kredyty mieszkaniowe są drogie i coraz mniej dostępne.
Kaczyńskiemu podczas przepychania przez Sejm szefa NBP Adama Glapińskiego nie chodziło po głowie to, aby sensownie zarządzał polską walutą, tylko by realizował interes partii — stąd zdecydowanie spóźniona reakcja na inflację, która dziś doprowadziła do drastycznego ograniczenia dostępności kredytów. W tej sytuacji dzieci nie przybędzie — nawet gdyby Kaczyński wprowadził prohibicję i wyłączył prąd.
To kobiety są najczęściej ofiarami polityki PiS
A właśnie kwestie dotyczące kobiet — i kobiety jako elektorat — będą mieć kluczowe znacznie dla wyniku wyborów. Kaczyński wyspecjalizował się w rządzeniu poprzez konflikt — właściwie permanentnie od siedmiu lat atakuje wybrane grupy, szczując na nie większość. Ale to właśnie kobiety — bezpośrednio i pośrednio — są jego ofiarami najczęściej.
Walka PiS ze środowiskiem nauczycielskim to pośrednio walka z kobietami, których jest w szkołach najwięcej — ok. 80 proc. Podobnie starcie z opiekunami niepełnosprawnych — bo to oczywiście prawie wyłącznie kobiety. Obóz władzy bojkotuje konwencję antyprzemocową, uznając ją za diabelski wymysł lewicy, obliczony na walkę z Bogiem — choć przemoc domowa to wciąż w Polsce gigantyczny problem.
Ale najbardziej kontrowersyjne jest rzecz jasna zerwanie przez Kaczyńskiego tzw. kompromisu aborcyjnego. Na jego polecenie jesienią 2020 r. szefowa Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska zaostrzyła prawo, zakazując przerywania ciąży w przypadku ciężkich i nieodwracalnych wad płodu — a praktyce każda kobieta musi urodzić dziecko, nawet jeśli miałoby ono umrzeć. Zgodnie z przesłaniem wygłoszonym przez prezesa cztery lata przed wyrokiem: „Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem”.
Taka perspektywa nie mogła spowodować zwiększenia liczby narodzin — kobiety boją się ryzyka, że urodzą ciężko chore dziecko. Zazwyczaj oznacza to rozpad związku, rezygnację z pracy i wychowywanie dziecka w samotności — a Kaczyński pokazał, że pomoc dla opiekunów niepełnosprawnych nie jest, mówiąc najoględniej, jego priorytetem. Protestujące w Sejmie matki chorych dzieci jego ludzie najpierw upokarzali, a potem przepędzili siłą.
„Czarne protesty” po decyzji tandemu Kaczyński/Przyłębska zostały szybko zdominowane przez najbardziej radykalne działaczki z politycznymi postulatami, przez co szybko obumarły — ku uciesze Kaczyńskiego. Nie trzeba było nawet rozwadniać orzeczenia TK, wprowadzając możliwość aborcji ze względu na zły stan zdrowia psychicznego kobiety — prezydent miał pomysł w tej kwestii, ale wobec śmierci protestów okazał się on zbędny.
Kaczyński uruchomił skrajne emocje przeciw władzy
Ale to nie znaczy, że PiS nie zapłaci ceny za politykę wobec kobiet. Wypowiedzi Kaczyńskiego o Unii, opozycji i Niemcach to już nudnawy rytuał. Za to sprowadzając kobiety do roli inkubatorów i zarzucając im preferowanie kieliszka nad rodzenie dzieci, Kaczyński uruchomił nowe, skrajne emocje skierowane przeciw władzy.
To jest na swój sposób dramat PiS. Partią kieruje sprawny taktyk, ale jednocześnie człowiek oderwany od rzeczywistości, który — w sytuacji gigantycznego konfliktu politycznego, gdy o wyniku wyborów mogą zdecydować drobne procenty — może, jak to drzewiej bywało, jedną wypowiedzią doprowadzić do utraty władzy.