Wyciekły dane polskich żołnierzy stacjonujących na granicy z Białorusią

Wyciekły dane polskich żołnierzy

Onet ma wrażliwe dane osobowe kilkudziesięciu żołnierzy WOT, którzy służą na granicy z Białorusią w ramach operacji „Gryf”. Żołnierze boją się, że ich umieszczone na publicznym komunikatorze internetowym personalia trafią do białoruskich służb. Alarmują też, że problem wycieku został w wojsku przemilczany. To kolejny poważny wojskowy wyciek, który wpadł w nasze ręce w ostatnich miesiącach.

Od kilku dni mamy w swoich rękach szczegółowe dane osobowe 58 żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej (WOT). Każda z ujawnionych pozycji zawiera stopień wojskowy, imię i nazwisko żołnierza, imię ojca oraz PESEL.

Wyciek dotyczy żołnierzy 62. Batalionu Lekkiej Piechoty (62BLP) w Radomiu, który należy do 6. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej (6MBOT).

Dane znajdują się na liście żołnierzy z Rozkazu Dziennego 127/22 z dnia 23 czerwca 2022 r., którzy zostali nagrodzeni urlopami w wymiarze od jednego do pięciu dni „za duże zaangażowanie i wykonywanie obowiązków podczas operacji »Gryf«”.

To wojskowa operacja na granicy z Białorusią, w ramach której polscy żołnierze prowadzą działania obserwacyjne, patrolowe, rozpoznawcze, wspierają przygotowanie zapory inżynieryjnej oraz pomagają Straży Granicznej w powstrzymywaniu nielegalnych imigrantów, wysyłanych na polską stronę przez reżim białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki.

Wojskowe dane na WhatsAppie

W jaki sposób doszło do wycieku? Od żołnierzy dowiedzieliśmy się, że Rozkaz Dzienny 127/22 został opublikowany wraz ze wszystkimi danymi osobowymi na publicznym komunikatorze internetowym WhatsApp. Ich informacje potwierdzają screeny z danymi, które znajdują się w naszych rękach. Układ zamieszczanych informacji oraz tło jednoznacznie potwierdzają, że jest to WhatsApp.

Publikacja danych żołnierzy poza wojskowym środowiskiem informatycznym jest niedopuszczalna ze względów bezpieczeństwa i o tyle lekkomyślna, że przecież WOT dysponuje własnym komunikatorem Yammer.

Zapytaliśmy rzecznika tej formacji kpt. Witolda Surę, na jakich zasadach żołnierze WOT komunikują się na ogólnodostępnych komunikatorach w tak wrażliwych sprawach, jak operacja „Gryf”. Zapytaliśmy też, czy dowódca 6MBOT płk Witold Bubak, jego zastępca ppłk Ronald Waszkowiak, a także dowódca 62. BLP mjr Artur Wasilewski wiedzą o publikowaniu niejawnych danych na publicznych komunikatorach oraz jakie kroki podjęli w tej sprawie.

„Dowództwo nie komunikuje się w sprawie operacji „Gryf” z żołnierzami poprzez ogólnodostępne komunikatory. Opisana przez Pana sytuacja nie jest wynikiem błędów systemowych, a jedynie przykładem jednostkowej działalności byłego żołnierza” – odpisał e-mailem kpt. Sura.

WOT przekonuje nas, że sytuacja nie była błędem systemowym, a jednostkowym, jednak na podstawie screenów, które mamy, zorientowaliśmy się, że na wojskowej grupie na WhatsApp znajdowało się wielu żołnierzy, którzy wymieniali się tam informacjami dotyczącymi toczącej się na białoruskiej granicy operacji. Przy każdym z imion żołnierzy znajdują się też ich numery telefonów.

Korzystając z tej ostatniej możliwości, postanowiliśmy do bezpośredniego sprawcy wycieku zadzwonić.

Żołnierzem, który umieścił na komunikatorze Rozkaz Dzienny 127/22, jest Michał J. [imię zmienione – red.]. Pierwsza próba kontaktu telefonicznego zakończyła się niepowodzeniem, jednak po godzinie oddzwonił i potwierdził swoje nazwisko. Kiedy jednak powiedzieliśmy, że dzwonimy w sprawie opublikowanych przez niego danych osobowych, stwierdził, że jest właśnie na ćwiczeniach i nie może rozmawiać. Na naszą prośbę o ponowny kontakt, odpowiedział, że zadzwoni o godz. 15.00, jednak nie odezwał się już więcej.

Niedługo po deklaracji Michała J., że znajduje się na ćwiczeniach, dostaliśmy odpowiedź z WOT, że „po potwierdzeniu sytuacji Dowódca Brygady zadecydował o dyscyplinarnym zwolnieniu żołnierza ze służby”.

Już po otrzymaniu odpowiedzi od rzecznika WOT skontaktowaliśmy się z żołnierzami z 6MBOT. Pytania do WOT wysłaliśmy w środę, 5 października, wieczorem, a z dwóch niezależnych od siebie źródeł dowiedzieliśmy się, że dopiero w czwartek, 6 października, od rana w brygadzie „zagotowało się” z powodu wycieku.

Według żołnierzy rano Michał J. został wezwany do dowódcy, a niedługo potem „zniknął z grupy”. Kiedy zapytaliśmy żołnierzy, z której grupy zniknął ich kolega, dowiedzieliśmy się, że z tej samej grupy na WhatsAppie, na której kilka miesięcy wcześniej opublikował dane kolegów. Żołnierze potwierdzili, że wojskowa grupa o nazwie „Oliwia” wciąż istnieje na WhatsAppie i według stanu na 6 października o godz. 18.00 liczyła 172 osoby. Byli na niej niektórzy dowódcy, więc od samego początku musieli wiedzieć o problemie.

Żołnierze uważają, że Michał J. stał się kozłem ofiarnym w sprawie, w której większą odpowiedzialność ponoszą jego zwierzchnicy. Administratorem danych osobowych jest dowódca brygady. W tym przypadku jest to płk Witold Bubak.

Boimy się odwetu białoruskich służb

Zdaniem żołnierzy, którzy poinformowali nas o sprawie, równie dużym problemem, jak wyciek, jest dla nich brak reakcji zwierzchników na zagrożenie ich bezpieczeństwa.

– Wiadomość o tym wycieku jest ogólnodostępna i nikt z tym nic nie robi – twierdzą. – Są tam nasze dane osobowe, nasze PESELE oraz imiona naszych rodziców, obawiamy się, że służby białoruskie mogą nas namierzyć i skrzywdzić nas lub nasze rodziny.

Możliwość ściągnięcia niebezpieczeństwa na żołnierzy poprzez publikację ich danych potwierdza gen. Krzysztof Bondaryk, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego: – Zupełnie nie rozumiem, czemu ma służyć ujawnianie danych osobowych żołnierzy – mówi. – Takie działanie odsłania niekompetencję i nieudolność dowódcy, ale może to nieść również zagrożenie dla żołnierzy.

Jak wyglądałaby powszechna mobilizacja w Polsce? Wyjaśniamy procedurę

Jeszcze mocniej wypowiada się na ten temat gen. Janusz Nosek, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego: – Z punktu widzenia kontrwywiadowczego jest to postępowanie naganne – mówi. – Dowódca powinien pozostać w zainteresowaniu służb. Niewątpliwie doszło do naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych, natomiast w mojej ocenie nie została naruszona ustawa o ochronie informacji niejawnych.

Choć sami żołnierze także poinformowali nas, że był to zastrzeżony rozkaz dowódcy wojskowego zespołu zadaniowego, to w odpowiedzi na nasze pytania rzecznik WOT przekonuje, że „dokument nie był klasyfikowany jako dokument o charakterze niejawnym, ale potwierdzamy, że zawierał dane osobowe”.

Relacje żołnierzy i publikowane na komunikatorze daty potwierdzają, że do wycieku doszło ponad trzy miesiące temu, ale nikt z tym nic nie zrobił.

Na nasze pytanie o bierność dowództwa rzecznik WOT odpowiedział: „Z naszych informacji wynika, że nie jest to prawda. Niezwłocznie po otrzymaniu informacji o zaistniałej sytuacji uruchomiono procedury określone w Rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych)” – napisał kpt. Sura, dodając: „Wszyscy żołnierze WOT nie tylko pełniący służbę na granicy z Białorusią objęci są ochroną kontrwywiadowczą. Do chwili udzielenia odpowiedzi żaden z żołnierzy nie zgłosił swoim przełożonym przywoływanych przez Pana obaw”.

Jeżeli faktycznie w WOT zostały uruchomione jakiekolwiek procedury, to żołnierze, których dane zostały ujawnione, nic o tym nie wiedzą. A tymczasem ich dane krążą po Polsce, bo, jak się dowiedzieliśmy, nie jesteśmy jedynymi, którzy je mają.

Kto jeszcze ma dane żołnierzy WOT

Wiemy, że niezależnie od nas ma je co najmniej jeszcze jedna osoba. To reprezentujący ziemię radomską poseł PO Konrad Frysztak.

– Takie dane trafiły do mojej skrzynki poselskiej – potwierdził poseł Frysztak. – Mój mandat nie pozwala na kontrolę takich spraw, więc tym bardziej się cieszę, że zajmują się tym niezależne media. Mnie zależy na bezpieczeństwie tych żołnierzy, którzy jadą bronić naszego kraju, narażając swoje życie na ewentualne akty dywersji ze strony Białorusi, a okazuje się, że na strzał wystawiają ich koledzy i przełożeni z wojska.

– To jest bardzo problematyczne w kontekście tego, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej, ale również tego, co dzieje się w kontekście ataku Rosji i Białorusi na Ukrainę – podkreślił poseł Frysztak. – Widzimy, że agentury rosyjskie działają nie tylko na obszarach Białorusi i Ukrainy, ale także międzynarodowo i kto wie, czy również nie na terenie Polski. Publikowanie takich danych na WhatsAppie jest skandalem. Widać, że nikt u nas nie wyciąga wniosków z tego, co robią Ukraińcy, którzy nie publikują swoich pozycji ani nie przesyłają wrażliwych danych przez telefony na otwartych liniach.

Wyciek wrażliwych danych w tym momencie jest niebezpieczny nie tylko dlatego, że dotyczy ważnej operacji wojskowej przy granicy z Białorusią, ale też dochodzi do niego w czasie trwającej za inną naszą granicą wojny. Nie jest to niestety jedyny wojskowy wyciek, o jakim informujemy.

1,7 mln wojskowych danych w internecie

W styczniu tego roku ledwie miesiąc przed rozpoczęciem pełnoskalowej rosyjskiej ofensywy na Ukrainę poinformowaliśmy o gigantycznym wycieku 1,7 mln wojskowych pozycji do internetu. Chodziło o całą bazę zasobów polskiego wojska – od śrubek i zeszytów po pociski pancerne oraz myśliwce F-16.

Co szczególnie niebezpieczne, wyciek, który nastąpił z Szefostwa Planowania Logistycznego w Inspektoracie Wsparcia Sił Zbrojnych w Bydgoszczy, obejmował m.in. uzbrojenie, amunicję, części zamienne do maszyn bojowych czy specjalistyczne oprogramowanie, z którego korzysta polska armia. Aby unaocznić skalę problemu, podaliśmy, że sama broń palna kalibru do 30 mm oraz jej części i oprzyrządowanie to 2 tys. 800 pozycji.

Tamten wyciek również nastąpił w wyniku ludzkiej lekkomyślności i nieprzestrzegania wojskowych procedur. Według naszych informatorów jeden z informatyków Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych w Bydgoszczy – instytucji, która odpowiada za zakupy dla wojska oraz magazynowanie sprzętu i części zamiennych – dla ułatwienia sobie pracy stworzył autorski program, do którego skopiował dane z niejawnych wojskowych systemów.

Po publikacji naszego artykułu na ten temat Ministerstwo Obrony Narodowej usiłowało zbagatelizować problem, twierdząc, że „wyciekły powszechnie dostępne dane”. Jednak wysoko postawiony oficer w rozmowie z nami mówił: „Te systemy są źródłem informacji na temat wyposażenia, uzbrojenia, struktury, rodzajów amunicji, części zamiennych itp. Jeśli ktoś ma do nich dostęp, to wie wszystko o stanie naszych sił zbrojnych”.

Według naszych informatorów, w chwili, gdy dotarliśmy do bazy, z internetu ściągali ją już użytkownicy z kilkunastu krajów, w tym z Rosji i Chin.

Amerykańskie dane przy polskim śmietniku

Jeszcze bardziej rażące zaniedbania w obchodzeniu się z niejawnymi danymi opisaliśmy w grudniu 2020 r. Wtedy dane osobowe i medyczne ponad 600 żołnierzy i cywilnych pracowników armii wielu państw, w tym 90 Amerykanów, walały się niestrzeżone w piwnicach 1 Wojskowego Szpitala Polowego w Bydgoszczy, a także przy śmietnikach poza terenem szpitala, jak poinformowały nas osoby, które dostarczyły nam te dokumenty.

Tamta sprawa była o tyle niebezpieczna, że były to dane uczestników wojskowej misji zagranicznej w Iraku. Wśród nich znajdowały się wrażliwe informacje dotyczące osób, na których wprost polowali terroryści.

Na jednej z pierwszych pozycji znaleźliśmy nazwisko wówczas pułkownika, a obecnie generała Mieczysława Gocuła. To jedna z najważniejszych postaci w polskiej armii. W latach 2013-2017 był szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Gen. Gocuł potwierdził nam prawdziwość tych danych.

Na liście znaleźliśmy też ppłk. B. z ówczesnych Wojskowych Służb Informacyjnych (PiS je w 2006 r. zlikwidował i podzielił, tworząc Służbę Wywiadu Wojskowego i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego). Oficer ten zasłynął ekscesami alkoholowymi na misjach w Iraku i w Afganistanie. W 2017 r. ówczesny szef MON Antoni Macierewicz skierował go do pracy w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. To dowodziło, że na liście znajdowali się też pracownicy służb specjalnych.

Szczególnie delikatne z punktu widzenia polskiej racji stanu były dane osobowe i medyczne naszych sojuszników, z którymi współpracowaliśmy na misji w Iraku. W wielu przypadkach byli to nie tylko żołnierze, ale także tzw. prywatni kontraktorzy z USA – ta nazwa często była przykrywką dla pracowników służb specjalnych działających w rejonie wojskowych misji zagranicznych.

Szczególnie groźny był wyciek danych 144 Irakijczyków, którzy współpracowali wówczas z polską armią. Dla dzisiejszego rządu Iraku ci ludzie to wrogowie narodu. Wyciek ich danych do irackiego rządu oznaczałby dla nich i ich rodzin śmiertelne zagrożenie.

Podobnie mogą dziś czuć się polscy żołnierze WOT, którzy zastanawiają się, czy ich danymi dysponują białoruskie służby.

Więcej postów