Inflacja z 2022 r. będzie doświadczeniem pokoleniowym. Osoby, które urodziły się po 1989 r., nigdy nie obserwowały takiej galopady ceny. A czerwcowy odczyt nie jest jeszcze osiągnięciem szczytu.
Szczegóły: żywność drożała w tempie 14,1 proc. rok do roku, za energię płacimy więcej o 35,3 proc., a za paliwa aż o 46,7 proc. więcej niż rok temu.
W ujęciu miesięcznym inflacja wyniosła 1,5 proc. Na stacjach benzynowych w czerwcu płaciliśmy o 9,4 proc. więcej niż miesiąc wcześniej.
Szczyt inflacji przed nami
Co będzie dalej? Tutaj eksperci nie są zgodni. Jedni uważają, że jesteśmy już blisko najwyższego poziomu, czyli inflacja w Polsce osiągnie rekord w lipcu lub sierpniu.
Mają o tym świadczyć dwie kwestie. Po pierwsze, widać spadek cen miedzi, stali, a nawet niektórych produktów żywnościowych na światowych giełdach. Po drugie, podwyżki stóp procentowych, a przede wszystkim ich zawrotne tempo, mocniej schłodzą gospodarkę niż się wcześniej spodziewano, przez co inflacja wypali się sama.
Ale nie brakuje też opinii, że najgorsze dopiero przed nami. Członek RPP Ludwik Kotecki spodziewa się, że najgorszy może być pierwszy kwartał 2023 r., ze względu na dalsze wzrosty cen energii. I apeluje o mocne podwyżki stóp procentowych, nawet o 1 pkt proc. na najbliższym posiedzeniu RPP.
Inna grupa ekonomistów uważa natomiast, że najwyższa inflacja będzie we wrześniu. Zasadniczo prognozowanie przypomina wróżenie z fusów.
Według PKO BP inflacja średnioroczna wyniesie w Polsce 13,1 proc., a w przyszłym roku 11,5 proc. Prezes NBP Adam Glapiński mówił na ostatniej konferencji, że będzie dobrze, jeśli inflacja w przyszłym roku spadnie do 6 proc. Fitch podwyższył prognozę inflacji na koniec 2022 r. do 11 proc., a na koniec 2023 r. do 7,5 proc.
Najważniejszą prognozą inflacji będzie projekcja przygotowana przez NBP. To na podstawie tych danych RPP podejmuje decyzje w sprawie stóp procentowych. Najnowsza projekcja będzie znana członkom RPP przed najbliższym posiedzeniem Rady, czyli 7 lipca, gdy będą oni decydować o podwyżce stóp procentowych. Bo podwyżka jest pewna, pozostaje pytanie, jak wysoka.
W ostatnich dniach przybywa opinii, że jesteśmy blisko końca podwyżek stóp ze względu na ostre hamowanie gospodarki. PKO BP i Polski Instytut Ekonomiczny są zdania, że przed nami jedna lub dwie podwyżki, a stopy nie będą wyższe niż 7 proc. Obecnie to 6 proc.
Rynek uważa inaczej, o czym świadczy fakt, że w ostatnich dniach wskaźnik WIBOR, który wyprzedza poziom stóp, osiągnął poziom 7 proc. i dalej rośnie. Wynosi 7,05 proc.
Inflacja jest jak pasta do zębów
Karl Otto Poehl, były prezes Bundesbanku, mawiał, że inflacja jest jak pasta do zębów. Łatwo ją wycisnąć, ale włożyć z powrotem do tubki nie sposób.
Jak wycisnęliśmy inflację? Świat podwyższył ją niejako na własne życzenie, drukując na potęgę pieniądze, by ograniczyć skutki walki z koronawirusem. W skali globalnej w 2020 r. dług publiczny osiągnął poziom 97 proc. PKB, a to wskaźnik nienotowany od 50-lecia
Wtedy uznano, że lepiej się zadłużyć i zaryzykować inflację, niż doprowadzić światową gospodarkę do zapaści. I być może samo to nie wywołałoby takiego wzrostu cen, ale przez pandemię zerwane zostały łańcuchy dostaw, zaczęło brakować towarów.
Ostatnim aktem jest działanie Rosji, która wywołała kryzys energetyczny już w ubiegłym roku, ograniczając podaż gazu, przez co wzrosły ceny nośników energii. Finał znamy – wybuch wojny w Ukrainie i putinflacja.
Według Piotra Kuczyńskiego, głównego analityka Xelionu, 60 proc. inflacji wynika z czynników zewnętrznych, czyli wzrostu cen nośników energii i żywności.
NBP i rząd odpowiadają za inflację
Ale to nie tylko putinflacja. Wzrost cen nie byłby aż tak wysoki gdyby nie spóźnione decyzje Rady Polityki Pieniężnej i hojna polityka fiskalna rządu.
Narodowy Bank Polski, z Adamem Glapińskim na czele, zwlekał z decyzją o podwyżce stóp procentowych. Dopiero w październiku ubiegłego roku stopy poszły w górę z ultraniskiego poziomu 0,1 proc. To było za późno. Zwłaszcza że na efekty podwyżek stóp procentowych, jak przyznał sam Glapiński, trzeba czekać nawet pięć-siedem kwartałów.
Na tym nie koniec, bo RPP gra w kontrze do rządu. Kiedy polityka fiskalna jest luzowana, polityka pieniężna musi być prowadzona bardziej restrykcyjnie. Chodzi o rozbuchaną politykę socjalną rządu PiS, czyli m.in. hojnych świadczeń opiekuńczych, takich jak 500+, 300 zł wyprawki szkolnej albo 13. czy 14. emerytury.
Kolejna sprawa: mamy relatywnie duży udział handlu zagranicznego. A to oznacza, że krajową inflację napędza inflacja importowana. Dodatkowo, mamy też mniej konkurencyjną gospodarkę niż kraje zachodnie.
Mamy też w Polsce już do czynienia ze spiralą płacowo-cenową. Czyli pracownicy przez podwyżki cen na sklepowych półkach domagają się podwyżek, pracodawcy podwyższają ich pensje, a dodatkowe koszty rekompensują sobie w wyższych cenach produktów i usług.
wyborcza.pl