Wczesna taktyka przyniosła rezultaty. Ale w PiS już wiedzą, że czeka ich kryzys, jeśli nie zmienią zasad gry [OPINIA]

Zarówno rządzący, jak i opozycja podkreślają, że sytuacja na granicy polsko-białoruskiej powinna zostać potraktowana ponad podziałami partyjnymi. Ale to oczywiście tylko słowa. W Polsce wszystko jest polityką. Również to, co dzieje się w pasie przygranicznym. To bardzo niebezpieczna gra. Choć na razie korzystają na niej ci, którzy są u władzy, to sytuacja może się odwrócić. I prawdopodobnie się odwróci – twierdzi Agnieszka Burzyńska, publicystka Faktu.

Na początku zaostrzenia kryzysu migracyjnego politycy PiS zdawali się mieć taką oto diagnozę: Polacy nie lubią migrantów, boją się ich, więc sytuację da się wykorzystać na użytek polityki wewnętrznej.

 Czytaj więcej:    Paskudne słowa Putina o polskich żołnierzach  

Po pierwsze, postawiono więc na patriotyczne nuty obrony polskich granic i pozbyto się mediów z pasa przygranicznego, aby do Polaków nie mogły trafiać najbardziej poruszające obrazy. Chodzi przede wszystkim o wizerunki matek z dziećmi, koczujących w lesie. Mogły one przecież wzbudzić, i wzbudziły!, w obywatelach wątpliwości co do słuszności postępowania polskich władz. Okazało się, że choć władza dziennikarzy na granicy nie chce, to i reporterzy, i organizacje działające na rzecz praw człowieka, nie odpuszczają i starają się być tak blisko centrum wydarzeń, jak się da.

 Czytaj więcej:    Nowy plan Łukaszenki. Na granicy wznosi taką konstrukcję  

Po drugie, zaczęto podsycać strach przed młodymi mężczyznami, którzy mieliby zagrażać bezpieczeństwu Polski. Ministrowie spraw wewnętrznych i obrony narodowej posunęli się nawet do zorganizowania koszmarnej, moim zdaniem, konferencji prasowej. W jej trakcie próbowali zupełnie zdehumanizować migrantów, prawdopodobnie nawet zdając sobie sprawę ze skali manipulacji, której się dopuścili.

Taka taktyka, owszem, przyniosła rezultaty na naszym wewnętrznym podwórku politycznym. Słupki poparcia dla PiS rosły. Większości wyborców zdawało się nie przeszkadzać, że PiS, który zawsze domagał się umiędzynarodowienia wszelkich wewnętrznych konfliktów, tym razem nie domaga się praktycznie żadnego wsparcia. Od jednego z polityków partii rządzącej usłyszałam, że na granicy nie potrzeba nam międzynarodowego towarzystwa – choćby sił Fronteksu – bo mogłoby się pojawić zbyt dużo zastrzeżeń, co do przestrzegania przez Polskę praw człowieka.

W takiej sytuacji opozycja była właściwie bezradna. Politycy przeciwni rządowi musieli powtarzać za rządzącymi, że trzeba za wszelką cenę bronić polskich granic. Przygraniczne szarże w obronie praw człowieka, które przypuścili niektórzy politycy Koalicji Obywatelskiej nie spotykały się z aprobatą większości Polaków, a wręcz zostały wyśmiane.

Ostatnio jednak ton władzy zaczął się zmieniać. Uchodzi z niego początkowa pewność siebie. Politycy PiS coraz częściej przyznają, że sytuacja na granicy może odwrócić się przeciwko rządowi. Jak to argumentują?

 Czytaj więcej :   50 migrantów wdarło się w nocy do Polski  

Przede wszystkim tym, że napięcie po obu stronach granicznych zasieków jest coraz większe. Trudno powiedzieć, jak długo tych kilkanaście tysięcy żołnierzy i strażników granicznych, da radę wytrzymać prowokacje drugiej strony. Ataki białoruskiej bezpieki stają się coraz bardziej zuchwałe.

Coraz wyraźniej widać także, że atak na polską granicę to element większej gry Władimira Putina. Aleksander Łukaszenka zdaje się być dla niego zaledwie pionkiem. Do czego jest się w stanie się posunąć prezydent Rosji, który koncentruje wojska pod granicą z Ukrainą sugerując, że jest gotowy do militarnego ataku nie tylko w Donbasie? Amerykanie twierdzą, że Moskwa może planować inwazję na Ukrainę. Z kolei polscy dyplomaci przekonują mnie, że takie uderzenie jest nierealne. Zastrzegają zarazem, że odcięcie Ukrainy od dostaw gazu jest już scenariuszem realnym.

Jeszcze inna obawa polityków PiS dotyczy samej taktyki komunikacji wewnętrznej tego kryzysu. Jeśli sytuacja będzie się przedłużać, skutkując chaosem na Podlasiu i Lubelszczyźnie, to ludzie w końcu mogą poczuć się zmęczeni i stracić wiarę w zapewnienia o skutecznej obronie granic. Ostatnio doszedł do tego jeszcze jeden element. Aleksander Łukaszenka zaczął wpuszczać na Białoruś zachodnich dziennikarzy, którzy będą relacjonować tragiczne położenie migrantów. Obrazy, które zostaną tam zarejestrowane, mogą uderzyć w Polskę z niszczycielską siłą. W takiej sytuacji potrzebna byłaby sprawna dyplomacja, która byłaby w stanie skutecznie przedstawiać polską rację stanu. Niestety, według mnie takowa nie istnieje. W moim przekonaniu nasze stosunki z krajami Unii Europejskiej i ze Stanami Zjednoczonymi są najgorsze od lat.

Rządzący zdają się zaczynać dostrzegać wszystkie te okoliczności. Pytanie, czy wycofają się z wykorzystywania kryzysu na polsko białoruskiej granicy do uprawiania polityki wewnątrz kraju. Jeśli nie, mogą tego w przyszłości pożałować. Opozycja przyjęła dość rozsądną postawę, którą ja nazywam „wyczekująco-wsparciową”, oferując politykom obozu władzy współpracę w temacie tego wielkiego kryzysu.

Co zrobi władza, widząc, że sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli?

Agnieszka Burzyńska jest publicystką Faktu

„Od jednego z polityków partii rządzącej usłyszałam, że na granicy nie potrzeba nam międzynarodowego towarzystwa, bo mogłoby się pojawić zbyt dużo zastrzeżeń, co do przestrzegania przez Polskę praw człowieka”, pisze Burzyńska

Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie   znajdziecie tutaj.   Napisz list do redakcji:   List do redakcji   Podziel się tym artykułem: Facebook Twitter

FAKT.PL

Więcej postów