Bunt szaleńców i śmierć jak koniec epoki. Data, po której zmieniały się losy Polski

Najpierw na ulicach Warszawy strzelali do siebie żołnierze tej samej, polskiej armii, a równo dziewięć lat później inicjator tego wojskowego przewrotu umierał po ciężkiej chorobie. Zamach majowy Piłsudskiego dał początek rządom sanacji, a od jego śmierci rozpoczął się ostatni okres istnienia II Rzeczpospolitej, której w 1939 r. nie potrafili ocalić jego następcy. „Bunt szaleńców” i „koniec epoki Wielkiego Człowieka” – oba te wydarzenia przytrafiły się dokładnie 12 maja.

Polska lat 20. była państwem wielu niepokojów. Rosło bezrobocie, wśród wielu obywateli panowała bieda. W 1926 r. wybuchały kolejne strajki, dochodziło do głośnych protestów i krwawych starć z policją. Jednocześnie wciąż trwały konflikty w wojsku i na najwyższych szczeblach polskiej polityki. Krystalizowały się różne obozy, grupy zwolenników, jak i przeciwników  marszałka Józefa Piłsudskiego  . On sam, wraz ze swoimi współpracownikami, coraz częściej myślał o powrocie do czynnej polityki i zaprowadzeniu porządku, w związku z działalnością „rozwydrzonych partii”, jak sam je określał.

Napięcie w kraju osiągnęło apogeum w maju 1926 r. Właśnie tworzył się kolejny rząd Wincentego Witosa, a marszałek postanowił zabrać głos. 10 maja w wywiadzie dla „Kuriera Porannego” zarzucił nowemu gabinetowi i jego szefowi „przekupstwa wewnętrzne i nadużycia rządowej władzy bez ceremonii we wszystkich kierunkach dla partyjnych i prywatnych korzyści”. Padły też oskarżenia o demoralizację wojska.

Piłsudski w tej samej rozmowie zapewnił, że staje “do walki, jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści”. Władze ogłosiły konfiskatę całego numeru gazety, ale duża część nakładu zdążyła trafić do czytelników. Gazeciarze rozmyślnie sprzedawali ją przechodniom, ignorując zakaz.

Warszawska ulica była wtedy po stronie Piłsudskiego. Grupy młodych ludzi w miejscach publicznych, w restauracjach i kawiarniach wykrzykiwali „Niech żyje Marszałek!”, albo „Precz z Witosem!”. Policja zaczęła patrolować ulice przez całe noce. W „Rzeczpospolitej” z 12 maja można było przeczytać: „We wtorek wieczorem Warszawa stała się terenem niesłychanych wybryków rozwydrzonej tolerancją władz mafii peowiackiej”.

12 maja rano Piłsudski i wierne mu oddziały zaczęły działać. Sam marszałek udał się rano do Belwederu, by ogłosić swoje zamiary prezydentowi. Niestety… nie zastał go, bo Stanisław Wojciechowski wyjechał wcześniej do Spały.

Andrzej Garlicki w biografii Piłsudskiego pisał: „Zaskakująca jest całkowita improwizacja działań piłsudczyków w tych pierwszych, decydujących przecież godzinach (…). Przygotowania polegały jedynie na tym, by ściągnąć w rejon Rembertowa pewną ilość oddanych Piłsudskiemu oddziałów oraz wykorzystać niektóre z oddziałów stacjonujących w Warszawie. Zadaniem ich miało być oświadczenie, że podporządkowywują się Piłsudskiemu. To miało wystarczyć, aby prezydent zdymisjonował gabinet Witosa. Ale do tego celu niezbędny był prezydent, który właśnie z Warszawy wyjechał”.

Spiskowcy musieli zmienić plan działań, a marszałek uznał, że konieczne jest wkroczenie do stolicy na czele swoich oddziałów. Niestety, piłsudczycy stracili element zaskoczenia, a rząd zorientował się w sytuacji i zyskał nieco czasu na działania. O godz. 17 doszło na moście Poniatowskiego do słynnego spotkania marszałka z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim, który w międzyczasie powrócił do Warszawy. Nie wiadomo, jaki był dokładny przebieg rozmowy obu polityków. Na moście towarzyszyły im inne osoby, w tym wojskowi, ale rozmówcy stanęli tak, by nikt nie mógł ich dobrze usłyszeć.

Sam Wojciechowski wspominał: „Zbliżył się on sam do mnie, powitałem go słowami: stoję na straży honoru wojska polskiego – co widocznie wzburzyło go, gdyż uchwycił mnie za rękaw i zduszonym głosem powiedział – No, no! Tylko nie w ten sposób. – Strząsnąłem jego rękę i nie dopuszczając do dyskusji: – Reprezentuję tutaj Polskę, żądam dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej, kategorycznej odpowiedzi na odezwę rządu. – Dla mnie droga legalna zamknięta – wyminął mnie i skierował się do stojącego o kilka kroków za mną szeregu żołnierzy. Zrozumiałem to jako chęć buntowania żołnierzy przeciwko rządowi w mojej obecności, dlatego idąc wzdłuż szeregu do swego samochodu zawołałem: – Żołnierze, spełnijcie swój obowiązek” .

Major Porwit odmówił następnie Piłsudskiemu przepuszczenia go przez most. Marszałek wsiadł do samochodu i odjechał na Pragę. „Rzeczpospolita” podawała wtedy taką wersję rozmowy marszałka i prezydenta:

  Stanisław Cat-Mackiewicz   pisał o tym spotkaniu: „Nastąpiła krótka wymiana zdań. Piłsudski cofnął się do samochodu. Otoczyli go podchorążowie; jeden z nich nastawił bagnet przeciwko Marszałkowi. – No, no, szczeniaku… – powiedział Piłsudski, odsuwając spokojnie bagnet i z powrotem wsiadając do samochodu”.

Niedługo potem zaczęły się walki. Wieczorem oddziały Piłsudskiego zaatakowały m.in. w rejonie placu Zamkowego i na najważniejszych arteriach Śródmieścia, po czym zajęły północną część miasta. Rząd wraz z wiernymi sobie oddziałami kontrolował tereny na południu stolicy, m.in. Belweder, gdzie przebywał Wojciechowski. Kilkudniowe walki były zacięte, a podzieleni na dwa obozy polscy żołnierze atakowali zajmowane przez przeciwnika gmachy publiczne. Te nieraz przechodziły z rąk do rąk, po kilka razy.

Rząd wydał w tym czasie odezwę: „Szerzona od dłuższego czasu przez spiskowców i burzycieli ładu i porządku zbrodnicza agitacja wśród wojska, spowodowała smutne następstwa”. Wezwano też obywateli do posłuszeństwa legalnym władzom Rzeczypospolitej. Prezydent w odezwie do armii stwierdził: „Stała się rzecz potworna – znaleźli się szaleńcy, którzy targnęli się na majestat ojczyzny – podnosząc jawny bunt fałszywymi hasłami uwiedli czystą duszę żołnierza polskiego i dali pierwsi rozkaz do rozlewu krwi bratniej”.

„Straszliwe, okrutne, potworne słowo: wojna domowa, stało się w Polsce rzeczywistością. (…) Naród napiętnowany hańbą stuletniej niewoli, wolności swej, tak cudownie zdobytej, nie umie wyzyskać inaczej, niż w bratobójczej walce” – ubolewał „Kurier Warszawski” 13 maja, dodając: „trzeba będzie całych lat, aby naprawić opinię, która się wytworzy o naszym kraju, może trzeba będzie całych dziesięcioleci!”.

Jak wyglądały walki w mieście i jak wpływały na toczące się przecież życie zwykłych Warszawiaków? 14 maja informowano, że ruch pociągów przychodzących do Warszawy jest w znacznej większości utrzymany. Brak było natomiast komunikacji telefonicznej, momentami nie działały wodociągi. „Nowy Kurier Polski” donosił, że „grupa młodzieży” zdemolowała redakcję „Gazety Warszawskiej”. Apelowano też o zasłanianie okien. „Osobom, które wychylają się z okien, grozi niebezpieczeństwo, gdyż wojsko otrzymało w tym względzie odpowiednie rozkazy”.

Mianowany przez piłsudczyków komisarz rządu na Warszawę,  Felicjan Sławoj-Składkowski  , zabronił zgromadzeń i pochodów na ulicach oraz chodzenia grupami większymi niż trzy osoby. Zakazane było otwieranie frontowych okien i balkonów, a restauracje i kawiarnie miały działać do godz. 21.

„Najważniejsze arterie miasta (…) wypełnione były cały dzień wczorajszy olbrzymimi tłumami ludności, z zaciekawieniem śledzącej gorączkowy ruch samochodów wojskowych i ambulansów, rozwożących nieustannie rannych z placu boju. Ruch pojazdów prywatnych był w śródmieściu ograniczony” – notował „Kurier Warszawski” 15 maja. Gazety publikowały też listy ofiar trwających walk.

Wojsko stawało przed trudnym dylematem, gdy padały rozkazy strzelania do towarzyszy broni z tej samej armii. Jedni łamali przysięgę, by dotrzymać wierności ubóstwianemu Piłsudskiemu, inni pozostawali wierni przysiędze, stając przeciw marszałkowi.

Dla niektórych oficerów dylematy moralne były na tyle duże, że kończyły się tragicznie. Dowódca 7 pp pułkownik Więckowski, piłsudczyk, popełnił w tym czasie samobójstwo. Taką próbę podjął też słynny  gen. Kazimierz Sosnkowski  . Próbując się zabić, przestrzelił sobie z pistoletu płuco. Ostatecznie jednak przeżył.

14 maja piłsudczycy przebili się w okolice Belwederu. Prezydent Wojciechowski wyraził zgodę na przeniesienie się do Wilanowa. Wierny mu gen. Stanisław Haller wspominał: “Zeszliśmy do westybulu, ministrowie stali na schodach, a my na dole. Nastrój był bardzo podniosły. Wyniesiono Sztandar Państwa. Generał Malczewski kazał nam podnieść rękę do przysięgi i przysiąc, że o ile przyjdzie do przebijania się na Wilanów, to prędzej polegniemy, ale Sztandaru Państwa i osoby P. Prezydenta Rzeczypospolitej w ręce buntowników nie wydamy. Potem zaintonował Rotę Konopnickiej. Odsłoniliśmy głowy. Po odśpiewaniu Roty gen. Suszyński rozdał nam karabiny”.

Już po przybyciu do Wilanowa odbyła się specjalna narada. Część oficerów popierała nawet wyjazd prezydenta do Poznania i dalsze kontynuowanie walki z buntownikami, ale inni byli zdania, że należy jak najszybciej zakończyć konflikt ze względu na bezpieczeństwo państwa. Wojciechowski ogłosił w końcu, że poda się do dymisji. Stosowne pisma otrzymał marszałek Sejmu Maciej Rataj, który później przekazał je Piłsudskiemu.

Warszawa odczuła skutki potyczek, jakie toczyły się w najważniejszych miejscach stolicy. Dziennik informował, że na przykład na Marszałkowskiej „spostrzega się wiele domów z powybijanymi szybami na piętrach”. Z kolei Bracka na rogu al. Jerozolimskich przekopana była poprzecznymi dołami, a i w samych alejach pojawiło się pełno dołów, które służyły żołnierzom podczas walk.

15 maja powołany został rząd Kazimierza Bartla, a Piłsudski został w nim ministrem spraw wojskowych. Wielu jego zwolenników spotkało rozczarowanie, bo marszałek nie zdecydował się na prezydenturę, ani objęcie dyktatorskich rządów w Polsce. Mimo to obóz sanacyjny przejął władzę w kraju. Prezydentem został  Ignacy Mościcki  .

W wyniku walk podczas przewrotu zginęło blisko 400 osób. Wkrótce zaczęły się pogrzeby.

Minęło zaledwie dziewięć lat, i kolejny raz data 12 maja okazała się być kluczowa dla losów  II Rzeczpospolitej  . Tego właśnie dnia, w 1935 r. zmarł Józef Piłsudski. Marszałek odszedł w rocznicę przeprowadzonego przez siebie zamachu, po wielu miesiącach ciężkiej choroby nowotworowej. Jego stan zdrowia stopniowo się pogarszał, jego ciało traciło kolejne kilogramy. Już w czasie obchodów święta 11 listopada w 1934 r. Piłsudski zasłabł. Wiosną 1935 lekarze stwierdzili raka, prawdopodobnie wątroby.

Piłsudski zdawał sobie sprawę, że jego czas się kończy. Zapisał: „Nie wiem czy nie zechcą mnie pochować na Wawelu. Niech! Niech tylko moje serce wtedy zamknięte schowają w Wilnie gdzie leżą moi żołnierze co w kwietniu 1919 roku mnie jako wodzowi Wilno jako prezent pod nogi rzucili”.

Wyraził też wolę odnośnie swojej matki: „A zaklinam wszystkich co mnie kochali sprowadzić zwłoki mojej matki z Sugint, Wiłkomirskiego powiatu, do Wilna i pochować matkę największego rycerza Polski nade mną. Niech dumne serce u stóp dumnej matki spoczywa. Matkę pochować z wojskowymi honorami, ciało na lawecie i niech wszystkie armaty zagrzmią salwą pożegnalną i powitalną tak by szyby w Wilnie się trzęsły”.

4 maja wieczorem przewieziono Piłsudskiego do Belwederu. W kolejnych dniach zaczęły u niego występować krwotoki. 12 maja od rana przy marszałku przebywała żona, córki, wojskowi i lekarze. Płk Aleksander Hrynkiewicz, adiutant Piłsudskiego, notował: „Po niespełna godzinnej rozmowie z Panią Marszałkową, dr Stefanowski wyszedł spełniwszy nałożoną nań ciężką i trudną misję zawiadomienia o beznadziejnej sytuacji, mając gorączkowe wypieki na policzkach. Komendantowa płacze”.

Piłsudski spał przez cały czas, z niewielkimi przerwami, jęcząc przez sen. Wieczorem został sprowadzony ksiądz Władysław Korniłowicz, który przybył wraz gen. Sławojem-Składkowskim. „W pokoju zielonym czyha na duszę Komendanta przywieziony ksiądz i dr Mozołowski” – zapamiętał Hrynkiewicz.

„Cisza grobowa zalega pokój, ciężki oddech Komendanta ją tylko przerywa i słaby stłumiony świst powietrza przeciskającego się przez krtań, połączony jak gdyby z bulgotem jakiegoś płynu, znajdującego się w gardle. Jak gdyby z powiewem wiosennego wiatru życie uleciało na jego skrzydłach i na znak uczyniony po raz ostatni ręką Komendanta. Minuty ciągną się jedna za drugą… długie jak minione dziesiątki lat brzemienne historią… Odwracam głowę, na tarczy zegara 8.45, koniec epoki związanej z życiem Wielkiego Człowieka” – zapisał Hrynkiewicz.

Andrzej Garlicki: „Dla opinii publicznej  śmierć Piłsudskiego   była szokiem. Lepiej poinformowani wiedzieli, że jest chory, ale i oni nie wiedzieli, że jest to choroba śmiertelna. Nie podawano komunikatów o chorobie. Śmierć była zaskoczeniem”.

Stanisław Cat-Mackiewicz: „Już przed godziną 10 wiedzieli o tym wszyscy w miastach i miasteczkach polskich; w kawiarniach orkiestry przestawały grać, muzykanci porzucali instrumenty, na chodnikach gromadziły się niespokojne grupy ludzi… Uczucie zdenerwowania ogarnęło cały kraj”.

Otwarta trumna z ciałem Piłsudskiego została wystawiona w Belwederze. Relacje mówią o tysiącach zapłakanych ludzi, którzy przechodzili obok trumny, oddając hołd marszałkowi. Następnie ciało przeniesiono do katedry św. Jana, gdzie również napływały dziesiątki tysięcy ludzi, czekających na wejście przez wiele godzin. Wreszcie trumna, po defiladzie wojskowej na Polach Mokotowskich, ruszyła pociągiem do Krakowa, bo stało się tak, jak podejrzewał marszałek. Jego ciało miało zostać pochowane na Wawelu. Na stacjach po drodze między obecną a dawną stolicą Polski tysiące ludzi żegnały Piłsudskiego.

„Koło dworca krakowskiego, na małym niechlujnym placyku przed niepozornym dworcem krakowskim, rozwijał się pochód. Szli przedstawiciele wszystkich krajów (…), mnóstwo mundurów, orderów i gali, potem szło duchowieństwo (…). Potem były i sukmany krakowskie, lubelskie, stroje góralskie, kontusze szlacheckie. Ostatni raz widzieliśmy wielką Polskę w jej sienkiewiczowskiej glorii. Dzwon Zygmunt dzwonił” – pisał Cat. Podobno tłum szedł na Wawel od godz. 8 rano do godz. 18.

Na stopniach wawelskiej katedry przemawiał prezydent Mościcki, po czym odbyła się msza sprawowana przez metropolitę krakowskiego, abp. Adama Sapiehę. Po mszy generałowie znieśli trumnę do krypty św. Leonarda.

Cat-Mackiewicz: „Piłsudski miał fanatycznych wielbicieli, którzy go kochali więcej, niż własnych rodziców, niż własne dzieci, ale było wielu ludzi, którzy go nienawidzili, miał całe warstwy ludności, całe dzielnice Polski przeciwko sobie, potężną nieufność do siebie. I oto nie znać było tego w dniu pogrzebu. Przeciwnie, można stwierdzić jako fakt i prawdę, że w dniach jego pogrzebu, że na wieść o jego śmierci, strach i zalęknienie, co stanie się teraz z Polską, kiedy Jego zabrakło, przeleciał od Bałtyku poprzez Poznańskie i Śląsk i od Karpat do Dźwiny”.

Śmierć Piłsudskiego oznaczała, że jego dotychczasowi współpracownicy i najwierniejsi żołnierze musieli w pełni przejąć władzę. Na własną rękę musieli sobie radzić premier Felicjan Sławoj-Składkowski,  minister Józef Beck   i nowy marszałek Polski gen. Edward Rydz-Śmigły. Później nadszedł rok 1939.

 Materiał powstał dzięki współpracy Onetu z partnerem – Narodowym Archiwum Cyfrowym, którego misją jest budowanie nowoczesnego społeczeństwa świadomego swojej przeszłości. NAC gromadzi, przechowuje i udostępnia fotografie, nagrania dźwiękowe oraz filmy. Zdigitalizowane zdjęcia można oglądać na nac.gov.pl. 

 Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści.  

FAKT.PL

Więcej postów