Budżetowe pieniądze trafiają głównie do swoich, według partyjnego klucza – pokazali eksperci Fundacji Batorego po analizie podziału ostatniej transzy Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych (RFIL).
Podobnie jak w drugiej transzy dysproporcje w podziale środków między gminami kierowanymi przez włodarzy z PiS a tymi z władzami związanymi z partiami opozycyjnymi były jak 10 do 1. Wobec tej recydywy trudno dziwić się samorządowcom, że obawiają się o sposób podziału znacznie większych środków z unijnego Funduszu Odbudowy oraz nowej perspektywy budżetowej UE.
Kasa dla swoich gmin
Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych obok Funduszu Rozwoju Dróg (dawniej Funduszu Dróg Samorządowych) to flagowe programy mające pokazywać troskę rządu o Polskę lokalną. Eksperci od samego początku, jeszcze zanim zapadły pierwsze decyzje o podziale środków, wskazywali, że tworzenie specjalnych państwowych funduszy na wsparcie samorządów obarczone jest wielkim ryzykiem. Dlaczego? Bo przesuwa równowagę między środkami własnymi gmin, pochodzącymi z podatków i innych źródeł, którymi lokalne władze mogą dysponować samodzielnie, a pieniędzmi dysponowanymi przez władze centralne, zgodnie z centralnie ustanowionymi regułami.
Pół biedy, jeśli reguły istnieją i samorządy występujące o środki centralne wiedzą z góry, jakim kryteriom muszą sprostać, by mieć szansę na rządową dotację. Tak było jeszcze podczas dystrybucji pierwszej transzy RFIL, kiedy o podziale decydował algorytm. W kolejnej transzy wyboru dokonywali już ludzie, a decyzje, jak pokazały analizy dokonane przez ekspertów Fundacji Batorego profesorów Jarosława Flisa i Pawła Swianiewicza oraz zespół prof. Dawida Sześciło, charakteryzował bardzo prosty wzór. Głównym czynnikiem decydującym o szansie na środki z kasy centralnej była partyjna przynależność włodarza gminy. Gminy kierowane przez wójtów lub burmistrzów związanych z PiS nie dość, że miały wielokrotnie większą szansę na samą dotację, to jeszcze jej wysokość była przeciętnie dziesięciokrotnie wyższa w przeliczeniu na głowę mieszkańca niż w gminie rządzonej przez liderów związanych z partiami opozycyjnymi.
Przechył w stronę PiS
Ten sposób podziału wywołał burzę i do dziś jest podnoszony w debacie politycznej jako dowód na partyjne przejęcie państwa przez PiS i argument za koniecznością społecznej kontroli dystrybucji środków publicznych, zwłaszcza tych, które zaczną napływać z Unii Europejskiej. Wydawać się mogło, że po awanturze w związku z drugą transzą kolejna, ostatnia, będzie podzielona w sposób zbliżony do pierwszej, w oparciu o zobiektywizowane kryteria.
Jarosław Flis i Paweł Swianiewicz postanowili to sprawdzić, wykorzystując opracowaną przez siebie metodę. Okazało się, że praktycznie nic się nie zmieniło, a „podział środków powiela wcześniej występujący wzór. W gminach większych różnica pomiędzy tymi, w których burmistrz jest przedstawicielem partii rządzącej, a tymi rządzonymi przez przedstawicieli opozycji nie uległa żadnej zmianie. Nadal przeciętny burmistrz z PiS otrzymuje ponad 10-krotnie większe dotacje. W mniejszych gminach w miejsce – stwierdzonego przy rozdziale drugiej transzy RFIL – sześciokrotnego przechyłu na rzecz własnej partii tym razem jest już przechył »tylko« trzykrotny”.
Dziesięć razy mniej na głowę mieszkańca
Badacze podzielili gminy na dwie grupy pod względem liczby mieszkańców oraz na cztery kategorie pod względem orientacji politycznej włodarzy. Okazało się, że 98 proc. gmin rządzonych przez PiS dostało dotację zarówno w drugiej, jak i trzeciej transzy, 58 proc. gmin „w rękach” opozycji nie dostało ani grosza w żadnej.
Lepszy los spotkał gminy kierowane przez włodarzy „neutralnych”, takich, którzy startowali w wyborach samodzielnie i nie mieli kontrkandydata z PiS. Tu 23 proc. gmin dostało kasę z dwóch transz, a 28 proc. nie dostało nic. Gminy „kontrpisowskie”, takie, w których niezależny włodarz startował przeciwko kandydatowi z PiS, uplasowały się pomiędzy „neutralnymi” a „opozycyjnymi”. Na ten wzór należy jednak nałożyć wspomniane dysproporcje w wielości alokacji. W gminach większych, liczących ponad 24 tys. mieszkańców, samorządy opozycyjne dostały przeciętnie 8,2 zł na głowę mieszkańca, a samorządy pisowskie 86,5 zł. W gminach do 24 tys. proporcja była jak 32,7 zł do 94,2 zł.
Po co składać wnioski?
Badacze sprawdzili też, czy gorsze wyniki samorządów niepisowskich nie wynikają np. z mniejszej aktywności w przygotowaniu wniosków. Nic takiego nie wykryli, raczej zdziwili się, pisząc: „Można się zastanawiać, dlaczego samorządy z włodarzami opozycyjnymi względem partii rządzącej w ogóle podejmują trud składania wniosków, jeśli szanse powodzenia są tak marginalne – kilkukrotnie mniejsze niż w przypadku sąsiednich gmin, różniących się jedynie przynależnością włodarza. Tak jawna dyskryminacja nie może nie być zauważana przez środowisko samorządowe”. Swoją analizę Flis i Swianiewicz podsumowują w ponurym tonie:
„Analiza III transzy RFIL nie nastraja optymizmem. Najwyraźniej publiczna krytyka, także ze strony organizacji samorządowych, nie zmieniła reguł podziału środków. Reguły te nie okazały się zatem »wypadkiem przy pracy« czy przejawem nadgorliwości administracji wojewódzkiej, rekomendującej wnioski do dofinansowania. Są świadomą i celową polityką rządu. Deklaracje przychylności dla samorządu, przedstawiane przez wicepremiera ds. rozwoju Jarosława Gowina w trakcie konwencji programowej jego ugrupowania, najwyraźniej odnoszą się wyłącznie do tych samorządów, których liderzy są członkami PiS lub są popierani przez tę partię. Nie sposób traktować takiej polityki jako przełamywania podziałów – to bez wątpienia pogłębianie podziałów. Uprzywilejowane z tego powodu samorządy obejmują mniej niż jedną dziesiątą kraju. Pozostałe 9/10 Polski może liczyć na niewielkie fundusze rządowe zapewne tylko dlatego, że przy tak skromnym »stanie posiadania« obozu rządzącego we władzach samorządowych nie sposób całkowicie pominąć tych, którzy są zwycięskimi konkurentami tego obozu na poziomie lokalnym”.
Samorząd–rząd. Więcej niż patologia
Środki z RFIL to tylko drobna część pieniędzy, jakimi posługują się samorządy. Upartyjnienie mechanizmu ich podziału potwierdza jednak znacznie poważniejszy syndrom polegający na systematycznym osłabianiu pozycji i niezależności samorządu terytorialnego, co prowadzi do zmniejszenia możliwości samodzielnego programowania rozwoju lokalnego i wzmacnia klientelistyczne uzależnienie Polski lokalnej od rządu i partii władzy. A to oznacza więcej niż patologię w relacjach samorząd–rząd.
Ta patologia jest wyrazem naruszenia podstawowych konstytucyjnych zasad Rzeczypospolitej, której ustrój oparty jest na samorządności terytorialnej i zasadzie pomocniczości. Ustrój ten nie jest zapewne doskonały, ale sprawdził się w Polsce, co najlepiej potwierdzają oceny instytucji publicznych przez Polki i Polaków. Władze lokalne systematycznie uzyskują najwyższe notowania i nie zmieniła tego nawet pandemia. Zgodnie z wiosennym raportem CBOS dobrze pracę samorządów oceniło 70 proc. badanych, rok wcześniej podobnego zdania było 74 proc. Już wiemy, komu to przeszkadza. Pytanie tylko, dlaczego?