Fatalny początek drugiej kadencji Andrzeja Dudy.
Do oglądania niedawnego wywiadu Krzysztofa Skórzyńskiego z Andrzejem Dudą w TVN24 zasiadłem jak zwykle w podobnych przypadkach z notesem, aby zapisać sobie co ważniejsze stwierdzenia, spostrzeżenia, istotne momenty. Równie dobrze mogłem jednak notatnik sobie darować, bo ciekawszych momentów w ciągu niemal 50 minut rozmowy było jak na lekarstwo. I nie była to wina prowadzącego rozmowę. Z próżnego i Salomon nie naleje.
Pierwszą kadencję Andrzeja Dudy najbardziej lakonicznie można opisać historią prezydenckich wet do ustaw uchwalonych już po wyborach z października 2015 r., których było pięć. Regionalne izby obrachunkowe w 2016 – ważna sprawa; dwa weta sądowe w 2017 r. – ważne; ustawa degradacyjna w 2018 r. – mało istotna, o znaczeniu raczej symbolicznym; zmiana ordynacji do PE również w 2018 r. – ważna. Od 2018 r. do wyborów w roku 2020 prezydent nie sprzeciwił się niczemu, choć okazji było aż nadto.
Styczniowe weto do ustawy o działach administracji, pierwsze w drugiej kadencji, ma znaczenie w ramach wojny w obozie władzy, ale nie ma niemal żadnego dla obywateli. Sprawia to trochę wrażenie, jakby prezydent na siłę szukał względnie bezpiecznej regulacji do zawetowania, żeby przy okazji przypomnieć, że ruchy wewnątrz Zjednoczonej Prawicy należy z nim uzgadniać, ale zarazem nie narazić żadnego istotniejszego pomysłu swojej macierzystej formacji.
Gdy przed wyborami prezydenckimi w ubiegłym roku trwała dyskusja nad możliwym kształtem drugiej kadencji Andrzeja Dudy, wskazywałem na drugą połowę pierwszej jako probierz generalnej zdolności tego polityka do wypracowania sobie samodzielnej pozycji. Słabo to wyglądało. Bilans nie wypadał najlepiej również dlatego, że prezydent nie wykreował w ciągu pierwszych pięciu lat żadnego opiniotwórczego środowiska, żadnej bazy, na której mógłby zbudować poparcie dla pomysłów niezależnych od rządu. W sferze medialnej był na łasce i niełasce TVP i Polskiego Radia.
Wciąż jednak pojawiała się nadzieja, że druga kadencja to będzie co innego. Że nie musząc już dbać o poparcie w kolejnych wyborach, Andrzej Duda zmieni swój sposób działania, również z myślą o własnej przyszłości, czyli o czasie, gdy PiS władzę będzie musiał oddać, na jego czele być może nie będzie już Jarosława Kaczyńskiego, druga pięcioletnia kadencja będzie się zaś kończyć.
Rzeczywistość te rachuby zweryfikowała o wiele szybciej niż w przypadku pierwszej kadencji, bo już po kilku miesiącach. Testem okazała się ciężka epidemiczna jesień – czas, wydawałoby się, idealny dla budowy koncepcji i strategii urzędu prezydenckiego do 2025 r. Gdy rząd zajęty był chaotycznymi próbami uporania się ze statystykami zakażeń, wprowadzając coraz bardziej absurdalne ograniczenia, w tle zaś mając wyroki zapadające w sądach, a dotyczące kar nakładanych wiosną, masowo przez te sądy uchylanych – głowa państwa mogła naprawdę zrobić wiele. Rząd – przypomnijmy – mimo regularnie powtarzanych apeli nie powołał interdyscyplinarnej rady, która doradzałaby w kwestii podejmowanych działań. Istnieje jedynie rada medyczna przy premierze, która siłą rzeczy widzi tylko medyczny aspekt sytuacji, obejmującej przecież wszystkie dziedziny życia. Co przeszkodziło Andrzejowi w stworzeniu znacznie szerszego ciała doradczego? Jedyna możliwa odpowiedź to niechęć, aby wchodzić rządowi w drogę poprzez prezentowanie alternatywnych lub nawet tylko uzupełniających rozwiązań czy opinii. Tyle że na tym właśnie rola prezydenta zwłaszcza w takiej sytuacji powinna polegać. Na to mieliśmy prawo liczyć jako obywatele. Tymczasem w najtrudniejszych momentach prezydent po prostu zniknął, a w najbardziej kontrowersyjnych sprawach dotyczących lockdownowej strategii postanowił milczeć.
Czasem zresztą można żałować, gdy to milczenie postanawia przerwać. Oto bowiem w wywiadzie dla TVN24 postanowił być szczery, aczkolwiek była to szczerość nieco szokująca. Pytany o swój wpływ na początkową decyzję, by pozostawić stoki narciarskie otwarte, przyznał, że interweniował u wicepremiera Gowina w tej sprawie, bo przez cały dzień dzwonili do niego znajomi z południa Polski. W tym momencie każdy przedsiębiorca z każdej poszkodowanej branży ma prawo uznać, że aby uzyskać wsparcie w swojej sprawie z Pałacu Prezydenckiego, trzeba znać prezydenta i mieć do niego numer. Inna sprawa, że nawet to wsparcie okazało się ostatecznie nieskuteczne, a ze słów prezydenta mogło wynikać, że udzielając go, nie miał sprawy należycie przemyślanej, skoro później tak łatwo – jego słowa – dał się przekonać rządowi, że stoki trzeba jednak zamknąć.
Pan prezydent pochwalił się jeszcze spotkaniem z branżą transportu turystycznego, która faktycznie z powodu jego interwencji została dołączona do tzw. tarczy branżowej. Coś tu jednak zasadniczo nie gra. Na lockdownie, którego zasadność i zgodność z prawem są coraz silniej kwestionowane, cierpi całe mnóstwo branż, również tych, które formalnie działać mogą, bo – jak to w gospodarce rynkowej – wszystko ze wszystkim jest powiązane. Dlaczego Andrzej Duda ujmuje się tylko za tymi, których zna, albo tymi, którzy skutecznie dobijają się o spotkanie z nim? Czy pozostałym ma naprawdę do powiedzenia tylko tyle, że (to już wywiad dla „Sieci”) „przede wszystkim więc apelujemy do wszystkich o wytrzymałość i rozsądek”? Słabo.
Lecz dramat ogromnej części przedsiębiorców spowodowany chaotycznymi rządowymi decyzjami to niejedyny problem, którego pan prezydent postanowił nie zauważać. Pytany przez Skórzyńskiego o wątpliwe działania policji podczas demonstracji Strajku Kobiet (należało jeszcze zapytać o 11 listopada) oznajmił, że polska policja działa dobrze, bo nikogo nie zabito podczas interwencji. Czy głowy państwa nikt nie przygotowuje do wywiadów? Czy zastrzeżenia wobec policji, wysuwane i z lewej, i z prawej strony, prezydent polskiego państwa naprawdę powinien w ten sposób kwitować?
Zadziwiający był unik Andrzeja Dudy przy pytaniu o delegacje prokuratorów krytykujących zarządzanie prokuraturą przez Zbigniewa Ziobrę, co do których to delegacji można podejrzewać, że są rodzajem karnej sankcji. Jedyna odpowiedź brzmiała, że jak się w prokuraturze nie podoba, to można zmienić zawód. Tyle że pytanie nie dotyczyło przecież zadowolenia z pracy, ale potencjalnego sposobu wywierania na prokuratorów nacisku i ich niezależności.
Głowa państwa nie miała właściwie żadnej odpowiedzi również na konkretne statystyki, dotyczące dostępu obywateli do sądów, z których – to nie żadna nowość – wynika niezbicie, że jedynym wymiernym skutkiem „reformy” sądownictwa, prowadzonej od 2015 r., jest wydłużenie czasu postępowań. W tym – co dla przedsiębiorców ogromnie ważne – w wydziałach gospodarczych. Jedynym konkretem, jaki w czasie całej rozmowy się pojawił, była zapowiedź opracowania projektu wprowadzającego sędziów pokoju.
Oczywiście wywiad dla TVN24 jest tylko epizodem, ale epizodem symbolicznym i miarodajnym również dlatego, że niewiele jest okazji, przy których głowa państwa ma naprzeciwko siebie dziennikarza nie usłużnego, nie wrogiego, ale po prostu dociekliwego. Obraz Andrzeja Dudy po roku wyborczym, po pięciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy, grzęznących coraz bardziej w arogancji, bucie, stetryczałym etatyzmie – oraz po niemal już roku epidemii jest niestety smutny. Najprawdopodobniej nie będzie już w czasie urzędowania tego prezydenta innego czasu, niosącego z sobą wyzwanie równie dużego jak to. Dla ambitnego polityka byłaby to okazja wprost wymarzona – zwłaszcza gdy nic już nie musi i, wydawałoby się, ma niemal pełną swobodę działania. Mamy tymczasem przed sobą prezydenta, który wypełnia 47 minut rozmowy w większości miałkim pustosłowiem i nie jest nawet w stanie wyraźnie powiedzieć, że oczekuje, iż politycy łamiący narzucane obywatelom restrykcje (w tym kontekście pojawiły się nazwiska Jadwigi Emilewicz i Artura Sobonia) zostaną po prostu ukarani.
Niektórzy publicyści próbują Andrzeja Dudę usprawiedliwiać, tłumacząc, że sposób, w jaki wypełnia swoją funkcję, jest rezultatem mało klarownej ustrojowej pozycji prezydenta w Rzeczypospolitej. To jednak słabe wytłumaczenie. Pozycja ustrojowa głowy państwa nie uniemożliwia jej ani tworzenia ciał doradczych, ani zdecydowanego wypowiadania się w ważnych dla obywateli kwestiach, ani tym bardziej częstszego stosowania weta.
Jedno dzisiaj wydaje się pewne: jeżeli dla Andrzeja Dudy czas taki jak druga połowa roku 2020, po wyborze na kolejną kadencję, nie był okresem emancypacji wobec swojego środowiska partyjnego, to nic już nie będzie do niej impulsem.
Autor jest publicystą „Do Rzeczy”