Wezwanie Berlina do wzmocnienia jego udziału w programie atomowym NATO, jako gestu solidarności ze Stanami Zjednoczonymi, spotkało się ze stanowczą reakcją ze strony partii Zielonych, która najpewniej będzie miała dużo do powiedzenia w następnym niemieckim rządzie, pisze Matthew Karnitschnig z POLITICO.
Grupa szanowanych niemieckich i amerykańskich naukowców i doradców napisała liczący ponad 8 tys. słów list, zatytułowany „Więcej ambicji!” i zawierający apel do Berlina o wykorzystanie okazji, jaką jest zmiana władzy w Waszyngtonie.
„Erozja relacji transatlantyckich to kryzys strategiczny dla Niemiec” – piszą sygnatariusze listu we wstępie do szczegółowych rekomendacji politycznych do współpracy na każdym polu, od zmian klimatycznych po handel. „Bez tego Sojuszu stabilna i zjednoczona Europa nie może przetrwać, a ponadto nie zostanie przywrócony międzynarodowy porządek”.
Takie wnioski mogą się wydawać ewidentne dla Amerykanów, ale niekoniecznie dla Niemców. Zwłaszcza jeśli mowa o roli ich kraju w NATO oraz zapewnieniu Europie ochrony nuklearnej.
Kwestie te pozostają sporne w partii Zielonych, która, choć szła na wiele kompromisów politycznych w ostatnich latach, to nigdy nie wyrzekła się swoich pacyfistycznych korzeni. Poparcie dla deklaracji transatlantyckiej wśród umiarkowanych przedstawicieli partii wprawiło w złość prominentnych działaczy z lewego skrzydła.
Uwydatnia to trudności, jakie stoją przed administracją Joego Bidena, którego celem jest odbudowa strategicznych relacji z Europą, po burzliwych latach władzy Donalda Trumpa.
Zieloni atakują
– Jestem niezwykle zirytowana – powiedziała Agnieszka Brugger, wiceszefowa klubu parlamentarnego Zielonych w rozmowie z „Süddeutsche Zeitung”. Dodała, że szczególnie oburzyło ją poparcie dla listu ze strony Ellen Ueberschär, współprzewodniczącej wspierającego Zielonych think tanku Heinrich Böll Stiftung. Ueberschär nie tylko go podpisała, ale też była autorką komentarza opublikowanego w berlińskim „Tagesspiegel”, w którym namawiała do jego poparcia.
Sygnatariusze listu – do których należą m.in. emerytowany amerykański ambasador w Niemczech James D. Bindenagel oraz Boris Ruge, obecnie wiceprzewodniczący Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa – zdają sobie sprawę ze szkodliwego wpływu Donalda Trumpa na Sojusz. Ale przypominają też niemieckie zaniedbania i niepowodzenia w kwestii wydatków na obronność oraz upór przy budowie kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2.
Autorzy zauważają nadrzędną rolę Niemiec w wysiłkach Europy, by skłonić USA do większego zaangażowania w regionie. Piszą, że aby spełnić to zobowiązanie, Niemcy powinni mocniej postarać się o zwiększenie wydatków na obronność, aby móc wystawić „zdolne do działań wojsko”. Krytycy twierdzą, że niemiecka armia, znana jako Bundeswehra, od lat cierpi na niedofinansowanie oraz fatalne zarządzanie.
„Zdolna do działania armia wzmacnia znaczenie dyplomacji, jest niezbędnym wkładem w wiarygodność transatlantycką i wzmacnia działania odstraszające ze strony NATO, a w konsekwencji chroni wolność obywateli Niemiec”, napisano w liście.
Kluczowym aspektem niemieckiej misji powinno być dalsze zaangażowanie we „wzajemne zobowiązania nuklearne”, co jest nawiązaniem do zobowiązania Niemiec do przeniesienia amerykańskiej broni jądrowej w przypadku ataku. Aby utrzymać tę rolę, Berlin musi wymienić swoją przestarzałą flotę samolotów bojowych, zdolnych do wykonywania takich zadań.
„Amerykańska tarcza atomowa jest niezbędna dla wszystkich europejskich członków NATO nieposiadających broni atomowej. Powinna istnieć tak długo, jak istnieją bronie atomowe i obszary zagrożenia” – głosi list.
Jednak niemiecka lewica, szczególnie Zieloni i Socjaldemokraci, jest przeciwna tym działaniom i chce usunięcia amerykańskich głowic bojowych stacjonujących w Niemczech. Zieloni postawili sobie za cel Europę wolną od broni atomowej, ale niektórzy członkowie partii uważają ją za zło konieczne tak długo, jak Europa może być zagrożona przez działania Rosji.
Czy Zieloni będą pragmatyczni
Tego typu pragmatyczne podejście partii do obronności pomogło w ostatnich latach przyciągnąć do siebie wyborców centrum. Także dlatego komentatorzy polityczni uważają, że po jesiennych wyborach jest możliwa jej koalicja z centroprawicową CDU, która rządzi w Niemczech. Zieloni mają obecnie w sondażach ok. 20 proc. – to ponad dwa razy więcej, niż uzyskali w wyborach w 2017 r.
Pomimo tego niedawno objawionego poparcia dla polityki głównego nurtu, spór w partii o dalszą rolę Niemiec we wspieraniu NATO wskazuje, że akceptacja tego stanu rzeczy ze strony Zielonych jest daleka od gwarantowanej.
Wielu członków partii uważa, że Niemcy powinni odrzucić wspólny cel NATO, jakim jest wydatkowanie 2 proc. PKB. Brugger, w wywiadzie dla „Süddeutsche Zeitung” określiła skupianie na wydatkach obronnych, jako „fałszywe i niebezpieczne”.
Niektórzy członkowie Zielonych chcą, aby Niemcy podpisali ONZ-owski pakt zakazujący broni nuklearnej, który wchodzi w życie w piątek. Wśród nich jest Jürgen Trittin, wieloletni poseł Zielonych i były minister środowiska. Zamieścił na Twitterze film, w którym mówi, że z powodu poparcia Ellen Ueberschär dla wzmocnienia relacji transatlantyckich, mógł się tylko „puknąć w czoło”.
Heute tritt der #Atomwaffenverbotsvertrag in Kraft. Doch wer hat nicht unterzeichnet? Deutschland! Ich sage: Schluss mit der nuklearen Teilhabe! pic.twitter.com/KDXUMWpPYF
— Jürgen Trittin (@JTrittin) January 22, 2021
Umiarkowane i zideologizowane skrzydła partii Zielonych od lat wiodą spory na tematy polityczne. Jednak kwestie wojskowe są dla nich fundamentalne, ponieważ broń atomowa dotyczy tożsamości partii.
Historia zna jednak przypadki, gdy partia zerwała ze swoją ortodoksją – przykładem jest zwłaszcza poparcie interwencji NATO w Kosowie w 1999 r. Jeżeli Zieloni utworzą z konserwatystami rząd po wyborach we wrześniu, partia opierająca się na konsensusie może nie mieć wyboru, lecz określić swoje nieprzekraczalne granice na nowo.