Nowy rok to czas podsumowań. Także w polityce. A przecież działo się sporo. W samym obozie władzy zawirowań, mniejszych i większych spięć nie sposób zliczyć. W jakiej kondycji w nowy rok wkracza Zjednoczona Prawica? Ta prognoza znanego politologa prof. Antoniego Dudka nie ucieszy Jarosława Kaczyńskiego i jego koalicjantów.
Politolog prof. Antoni Dudek podsumowuje polityczny rok
Po 2020 roku Zjednoczona Prawica jest mniej zjednoczona niż kiedykolwiek
Super Express: Koniec starego roku, początek nowego to tradycyjnie czas podsumowań. Nie da się ukryć, że 2020 rok obfitował w zwroty akcji. Byliśmy świadkami wielu zaskakujących chwil na scenie politycznej. Co pana najbardziej politycznie zaskoczyło w ubiegłym roku?
Prof. Antoni Dudek: Zaskoczył mnie bez wątpienia fakt, że udało się przeprowadzić wybory prezydenckie w sposób, których wynik nie jest kwestionowany. Kiedy toczyła się awantura wokół wyborów korespondencyjnych 10 maja, byłem bardzo złej myśli. Przypuszczałem, że wyłonią one Andrzeja Dudę jako zwycięzcę, natomiast będziemy mieli pięć lat podważania jego mandatu do sprawowania urzędu prezydenta.
– Tak się nie stało, bo wybory udało się przeprowadzić w sposób tradycyjny.
– Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że po przesunięciu tego terminu i powrocie do tradycyjnej formy głosowania, prezydenta udało się wybrać. Wiadomo, mamy miliony niezadowolonych, którzy chcieli w prezydenckim fotelu innego kandydata, ale nie kwestionują, że Andrzej Duda wygrał. A dlaczego to dla mnie zaskakujące? Miałem wrażenie, że jesteśmy na równi pochyłej w kierunku rządów autorytarnych. PiS mając na swych barkach podważaną głowę państwa, musiałby użyć siły, by go utrzymać. Na szczęście udało się tego uniknąć. Może polska demokracja ma liczne wady, ale w tej fundamentalnej sprawie się obroniła.
– Nietrudno zauważyć, że dla samego obozu władzy mimo wszystko był to ciężki rok. Były konflikty właśnie o sposób i termin przeprowadzenia wyborów, potem była „piątka dla zwierząt”, a ostatnio spór o powiązanie unijnego budżetu z praworządnością. Jak ocenia pan kondycję Zjednoczonej Prawicy po tych wydarzeniach? Czy 2020 rok pokazał, że ta koalicyjna konstrukcja może lada chwila runąć?
– Nie ma cienia wątpliwości, że po roku 2020 Zjednoczona Prawica jest nieporównywanie mniej zjednoczona niż kiedykolwiek w swoim ponad pięcioletnim istnieniu. Mieliśmy najgłębsze pęknięcia w tej koalicyjnej historii. Ale trzeba powiedzieć, że mimo wszystko Zjednoczona Prawica nadal istnieje jako byt mający większość w Sejmie. I jest to fakt. Jak będzie dalej? Trudno powiedzieć. Jak się pojawią kolejne naprężenia, wszystko może pęknąć. Ale z kolei opozycja jest w nieporównywalnie gorszym stanie od obozu władzy, bo był okres kiedy była szeroko zjednoczona – mam tu na myśli wiosnę 2019, kiedy powstała Koalicja Europejska, tworzona przez cztery główne podmioty opozycyjne.
– Dziś po tym nie zostało nic.
– Dokładnie. Jak się zestawi poziom spękania Zjednoczonej Prawicy z poziomem dezintegracji opozycji, to i tak ZP ma się znacznie lepiej. Oczywiście, nie potrafię powiedzieć, co będzie z koalicją Kaczyński-Ziobro-Gowin przez następne lata. Czy ona przetrwa, czy nie. To zależy od wielu czynników, także od zachowania samego prezesa PiS. Natomiast wydaje mi się, że jest bardzo mało prawdopodobne, by w kolejnych wyborach te trzy podmioty, które tworzą ZP poszły razem. A inaczej mówiąc: żeby Kaczyński wziął znowu Gowina i Ziobrę na swój grzbiet i wprowadził do Sejmu.
– Co ciekawe, „Rzeczpospolita” opublikowała sondaż, w którym rozbito Zjednoczoną Prawicę i zrobiono symulację, co mogłoby się stać, gdyby ugrupowania poszły do wyborów oddzielnie. Co prawda Porozumienie znalazło się pod progiem, ale Solidarna Polska zdobyła 18 mandatów, a PiS nie ma większości Sejmowej. Czy to nie jest tak, że mimo wszystko Kaczyński jest skazany na Ziobrę?
– To jest pierwszy znany mi sondaż, który daje Solidarnej Polsce szansę na przekroczenie progu. Jest cały szereg innych badań, które takiej szansy temu ugrupowaniu nie dawały. Jestem sceptyczny. Uważam, że górną granicą dla Solidarnej Polski jest 3 proc. Tam nie ma rozpoznawalnych twarzy, poza Zbigniewem Ziobro i Patrykiem Jakim. Ponadto zanim by doszło do wyborów, PiS ma wszystkie narzędzia, którymi mógłby „zgrillować” Solidarną Polskę, czyli przysporzyć jej tyle kłopotów, by jednak tych 5 proc. nie było. Gdyby była taka sytuacja, że Ziobro ma 10 proc., to wtedy zgoda – byłoby jak w Niemczech, gdzie CDU ma CSU i bez CDU nie ma szans. To nie jest ta sytuacja. Gdyby w 2019 roku przed wyborami Kaczyński powiedział panu Ziobrze i Gowinowi „do widzenia”, to prawdopodobnie PiS miałby podobny wynik, co teraz. Ale prezes wierzył wtedy, że ZP będzie miała konstytucyjną większość, czyli potrzebny był mu każdy głos. Nie wierzę, że gdyby były przedterminowe wybory na przykład wiosną, Kaczyński by wziął obecnych koalicjantów na pokład. Oni są zbędni, narazili się mu, są nieposłuszni. A Kaczyński nie lubi nieposłuszeństwa. Reasumując: nie wierzę, że Kaczyński jest skazany na Ziobrę.