Znalazły się wydrukowane i nigdy niedoręczone pakiety wyborcze, które miały zostać wykorzystane podczas wyborów 10 maja. Ich druk, zlecony przez ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, kosztował niemal 70 milionów złotych. Pieniądze zostały wyrzucone w błoto, bo głosowanie się nie odbyło, a kart nie można wykorzystać powtórnie. Miejsce ich składowania przez długie tygodnie pozostawało tajemnicą. Jednak na trop pakietów wpadła „Gazeta Wyborcza”.
Obóz rządowy starał się za wszelką cenę przeprowadzić wybory prezydenckie w pierwotnym terminie 10 maja, mimo szalejącej w kraju pandemii koronawirusa. Dlatego głosowanie miało się odbyć wyłącznie w trybie korespondencyjnym, co wymagało wydrukowania przeszło 30 milionów pakietów wyborczych.
Skąd to tempo? „Bo Polsce „groził paraliż z braku prezydenta i ciągłości obozu władzy” – tłumaczyli politycy partii rządzącej. Sam Jacek Sasin, minister aktywów państwowych odpowiedzialny za przeprowadzenie wyborów (z racji ministerialnego nadzoru nad Pocztą Polską, na którą spadł cały ciężar rozesłania i zebrania głosów), zapowiadał swoją dymisję w razie braku głosowania w maju. – Mogę się podać – mówił 7 kwietnia w TVN24. – Jeśli to dzisiaj pani, czy komuś jest potrzebne, to mogę to zadeklarować (dymisję – przyp. red.), ale do takiej sytuacji po prostu nie dojdzie – obiecywał w rozmowie z Moniką Olejnik w programie „Kropka nad i”.
Rząd zlecił wówczas druk i przygotowanie dystrybucji pakietów do głosowania korespondencyjnego, choć nie było jeszcze odpowiedniej ustawy. Według Sasina to premier wydał decyzję na podstawie wcześniej uchwalonej tzw. ustawy antycovidowej, ale media szybko wypunktowały, że i ta weszła w życie dwa dni po pismach premiera Mateusza Morawieckiego do drukarni i poczty.
68 896 820 złotych
Od tamtej pory minęło sporo czasu. Wybory się nie odbyły. Polski nie dotknął paraliż z tego powodu. Minister Sasin nie podał się do dymisji, a rząd zapewnił, że wydrukowane karty „przydadzą się przecież przy wyborach w innych terminie”. A jednak się nie przydały, bo nie da się ich wykorzystać. Stały się więc najdroższą makulaturą na świecie – faktury, które w związku z przygotowaniami do organizacji majowych wyborów Poczcie Polskiej wystawiły firmy, opiewają dokładnie na 68 896 820 złotych.
Co stało się z samymi pakietami? Poczta Polska odpowiadała lakonicznie, że „znajdują się w jednym z chronionych obiektów logistycznych”, choć szczegółów nie podawała. Jednak informatorzy „Gazety Wyborczej” wskazali magazyn pocztowy przy ul. św. Teresy od Dzieciątka Jezus 105 w Łodzi. Dziennikowi udało się zdobyć nawet zdjęcie ze środka, na którym widać paczki z kartami, poustawiane w kilkumetrowe bloki, owinięte grubą, czarną folią i otoczone metalowymi ogrodzeniami.
Gazeta podaje, że po wyborach planowana jest ich błyskawiczna utylizacja. Warte 70 milionów pakiety mają zostać zniszczone w jednym z obiektów Poczty Polskiej. Gdzie – nie wiadomo. Szkoda, może Polacy chcieliby zobaczyć, jak 70 mln złotych idzie z dymem.
Wyborów nie było dzięki idiotycznej opozycji i te miliony stracone to ich zasługa.Senat do likwidacji to są zbędne pasożyty.