0 maja komitety wyborcze kandydatów na prezydenta zakończyły zbieranie i wydawanie pieniędzy na ich promocję w mediach i opłacenie sztabów. Na wznowienie kampanii muszą poczekać do ogłoszenia nowego terminu wyborów. Najbardziej zyskuje na tym Andrzej Duda, najbardziej traci Szymon Hołownia
Choć głosowanie w wyborach prezydenckich 10 maja się nie odbyło, wraz z tym dniem formalnie zakończyła się kampania wyborcza. Na konta komitetów wyborczych nie mogą już wpływać nowe przelewy. Nie mogą też one wydawać pieniędzy, których nie zdążyły wydać przed wyborczą niedzielą.
Kodeks wyborczy zabrania też finansowania kampanii z innych źródeł niż fundusz komitetu wyborczego.
Sztaby kandydatów mają więc związane ręce.
Nawet jeśli ich konta nie są opróżnione, najmniejszy wydatek na kampanię będzie nielegalny. Nie mogą więc opłacić pensji pracowników, zamówić ulotek, bilbordów, wynająć autokarów i sal na spotkania z wyborcami, wykupić reklam w telewizji, radiu i na Facebooku.
Żeby wznowić oficjalną kampanię, sztaby wyborcze muszą zdecydować się na jedną z dwóch opcji:
- poczekać na wejście w życie przyjętej 12 maja wieczorem w Sejmie ustawy, żeby wznowić działanie utworzonych już komitetów lub
- działać na gruncie obowiązujących teraz przepisów i utworzyć komitety wyborcze na nowo.
Pierwsza opcja skazuje kandydatów na zupełne zawieszenie kampanii lub omijanie prawa do czasu wejścia w życie nowych przepisów. Druga niesie ryzyko, że wypadną z wyścigu o fotel prezydencki.
PiS przyznaje prawa nabyte
Wieczorem 11 maja wpłynął do Sejmu poselski projekt PiS, nowelizujący ustawę o powszechnym głosowaniu kopertowym. Zakłada on, że głosowanie co do zasady będzie odbywać się tradycyjnie w lokalach wyborczych, a korespondencyjnie dla chętnych.
12 maja PiS z pomocą Konfederacji uchwalił ten projekt, odrzucając większych merytorycznych poprawek opozycji – maszynka do głosowania PiS znowu zadziałała. W 10 godzin większość sejmowa przyklepała trzy czytania, projekt nawet na chwile nie trafił do żadnej komisji, i ok. 22 wieczorem ustawa została przegłosowana. OKO.press opisało przebieg debaty i wskazało wszystkie wątpliwe rozwiązania w nowym projekcie:
Dla finansowania kampanii wyborczych najważniejsze w ustawie są przepisy, dotyczące – jak nazywają to politycy PiS – zachowania praw nabytych przez dotychczasowych kandydatów.
Jak mówił OKO.press dr Mikołaj Małecki “w przypadku wyborów zasada praw nabytych nie działa”, a konstytucja nie pozwala na kontynuowanie procesu wyborczego, który już się zakończył.
Ustawa PiS jednak z konstytucją się nie liczy i nawet jeśli nie uzyska aprobaty Senatu, zostanie uchwalona.
Zgodnie z ustawą kandydujący w nieprzeprowadzonych wyborach 10 maja nie będą musieli ponownie zbierać 100 tysięcy podpisów. Żeby zgromadzone wcześniej podpisy posłużyły do rejestracji kandydata na nowo, wystarczy, że jego komitet powiadomi Państwową Komisję Wyborczą o jego dalszej chęci ubiegania się o prezydenturę.
Nie wyklucza to startu nowych kandydatów, ale będą oni musieli zebrać całe 100 tysięcy podpisów, i to najprawdopodobniej w krótkim czasie w trakcie trwającej pandemii.
Kandydaci, którzy nie wycofają się z wyborów, nie będą też musieli na nowo tworzyć swoich komitetów wyborczych. ”Stare” komitety od dnia ponownego zarejestrowania kandydata będą mogły wydawać pieniądze zebrane w kampanii przed wyborami wyznaczonymi na 10 maja i zbierać nowe środki.
4,7 mln zł Hołowni, 2-3 mln Kosiniaka-Kamysza
Zmienią się jedynie niektóre limity przychodów i wydatków komitetów. Dla całej kampanii zakończonej 10 maja wciąż obowiązywać będzie limit wydatków zapisany w kodeksie wyborczym, czyli ok. 19 milionów złotych (64 grosze na wyborcę).
W kampanii przed ponowionymi wyborami prezydenckimi ten limit – zarówno dla „starych”, jak i „nowych” komitetów – zostanie ścięty o połowę.
W kampanii znacznie ograniczonej przez pandemię prawdopodobnie żaden z kandydatów nie zbliży się do tych granic, nawet jeśli dysponowałby odpowiednimi funduszami.
Takie możliwości w praktyce mają tylko PO i PiS. W poprzednich wyborach komitet Andrzeja Dudy zebrał 13 680 014,41 zł, a Bronisława Komorowskiego 18 142 385,66 zł. Nie udało nam się ustalić, ile komitety kandydatów tych partii zgromadziły i wydały pieniędzy w wyborach w tym roku.
Informacje o swoich finansach przekazały nam za to sztaby kandydatów Lewicy, PSL i Szymona Hołowni.
- Sztab Roberta Biedronia zgromadził nie więcej niż 2 mln zł,
- Władysława Kosiniaka-Kamysza między 2 a 3 mln zł,
- Szymona Hołowni ok. 4,7 mln zł.
Kampanię kandydatów reprezentujących partie parlamentarne przynajmniej w większości zostały opłacone z ich funduszy wyborczych. Na finansowanie kampanii Hołowni złożyło się 55 tys. darczyńców.
Gdy kampania ruszy na nowo, komitety partyjnych kandydatów będą więc mogły od razu dostać zastrzyk finansowy z partyjnych funduszy. Sztab Hołowni i innych bezpartyjnych kandydatów teoretycznie będą mogli skorzystać z nadwyżki, która została im na koncie przed 10 maja.
Od Olgi Adamkiewicz, szefowej sztabu Hołowni, dowiadujemy się jednak, że żadnych zapasów nie ma. ”Jesteśmy rozliczeni na zero. Wszystko, co zebraliśmy, wydawaliśmy na bieżąco. Po dozbieraniu kolejnych kwot włączaliśmy kampanię radiową, facebookową, opłacaliśmy ludzi, itd.” – mówi OKO.press Adamkiewicz.
W dniu wznowienia kampanii Szymon Hołownia będzie więc rozpocząć zbiórkę od nowa.
Największym problemem sztabów wyborczych nie jest jednak brak pieniędzy – o te nawet Hołownia nieoficjalnie może postarać się wcześniej – ale brak możliwości ich wydawania.
Duda może czekać, opozycja nie
Swoją ustawą PiS zastawił na opozycję pułapkę. Dopóki przepisy nie wejdą w życie, kandydaci nie będą mogli prowadzić oficjalnej kampanii wyborczej.
Załóżmy, że 13 maja marszałek Witek wyznaczy datę wyborów na 12 lipca – politycy Zjednoczonej Prawicy zdają się nie dopuszczać możliwości przeprowadzenia ich w późniejszym terminie.
Jeśli Senat przetrzyma ustawę zmieniającą kodeks wyborczy przez maksymalny termin 30 dni – a to jest prawdopodobne wobec odrzucenia poprawek opozycji w Sejmie – to z dwóch miesięcy poprzedzających wybory na prowadzenie kampanii kandydatom pozostanie niecały miesiąc.
Zawieszenie kampanii najbardziej sprzyjać będzie kandydatowi PiS-u. Andrzej Duda jako urzędujący prezydent ma mnóstwo możliwości promowania się w związku z pełnioną funkcją.
Działo się tak już przed 10 maja, gdy Duda pokazywał się np. na posiedzeniach sztabu kryzysowego, firmował swoim nazwiskiem poprawki do tarcz antykryzowych lub przedstawiał się jako stronnik rolników w liście rozesłanym do 1,3 mln osób ubezpieczonych w KRUS.
Może też być pewien, że nagłośnienie jego działalności postarają się media publiczne.
Kandydaci opozycyjni w tym czasie prawdopodobnie będą prowadzić prekampanię, także udając, że nie jest kampanią wyborczą. ”To niedopuszczalne, ale nie jesteśmy w stanie tego skutecznie zabronić” – mówił były już szef PKW Wojciech Hermeliński, gdy, obchodząc prawo, prekampanię samorządową prowadzili w 2018 r. Patryk Jaki i Rafał Trzaskowski.
Na prowadzenie prekampanii mogą sobie jednak pozwolić tylko partie polityczne, które mają zapewnione finansowanie z budżetowych dotacji i subwencji wyborczych. Tak jak zdarzało się już wielokrotnie przed wyborami, będą mogli bezkarnie finansować spotkania z wyborcami, a nawet reklamy, jeśli nie będą używać kampanijnych logotypów i wprost nawiązywać do wyborów.
W najgorszej sytuacji znajdą się kandydaci niepartyjni, w tym Szymon Hołownia.
Nawet jeśli zdecydują się obchodzić prawo i prowadzić prekampanię, pozbawieni możliwości prowadzenia zbiórek od obywateli, o wiele trudniej będzie im znaleźć legalne źródło jej finansowania.
Jeśli natomiast znajdą darczyńców chętnych na jej sfinansowanie, mogą narazić się co najmniej na zarzut nietransparentności finansów.
Sztab Hołowni wciąż będzie mógł prowadzić kampanię w mediach społecznościowych, która przyniosła mu gwałtowny wzrost popularności. Nie wiadomo jednak, kto zapłaci za reklamy na Facebooku.
Nie czekać na Senat
Teoretycznie opozycyjni kandydaci wcale nie muszą czekać na wejście w życie zmian w kodeksie wyborczym. Skorzystanie z tej opcji jest jednak ekstremalnie ryzykowne.
Załóżmy jeszcze raz, że marszałek Sejmu 13 maja ogłosi, że wybory odbędą się 12 lipca. Zgodnie z obecnie obowiązującymi prawem w tym wariancie kandydaci mieliby zaledwie 5 dni (do 18 maja) na zebranie 1000 podpisów, uprawniających do rejestracji komitetu wyborczego.
Gdyby to się udało, po zarejestrowaniu przez PKW komitet może legalnie prowadzić agitację wyborczą, zbierać pieniądze i je wydawać, nie czekając na uchwalenie nowych przepisów.
Zebranie tysiąca podpisów w czasie pandemii może okazać się jednak niełatwym zadaniem.
Jeszcze trudniej będzie zebrać kolejne 99 tys. podpisów koniecznych do zarejestrowania kandydata. W wariancie z wyborami 12 maja zostanie na to zaledwie 10 dni (do 28 maja), ponieważ zgłaszać kandydatów można najpóźniej 45 dnia przed dniem wyborów.
Zebranie co najmniej 99 tys. podpisów w 10 dni w stanie epidemii, gdy przepisy nie pozwalają zbliżać się do nikogo na mniej niż dwa metry, w praktyce jest niemożliwe.
Jeśli którykolwiek z kandydatów miałby na to szanse, to chyba tylko Andrzej Duda i ewentualnie Marek Jakubiak (dla którego podpisy mieli zbierać działacze PiS).
W ciągu 6 tygodni od ogłoszenia daty wyborów komitetowi Dudy udało mu się zebrać 2 miliony podpisów.
Małgorzata Kidawa-Błońska zebrała cztery razy mniej. Mimo wszystko Borys Budka już 10 maja zapowiedział, że PO jest gotowa ponownie zebrać podpisy.
A co się stanie, jeśli zebrać się ich nie uda? Czy można komitet rozwiązać i skorzystać z „prawa nabytego” gwarantowanego przez ustawę PiS? Nie wiadomo.
Zgodnie z art. 90 kodeksu wyborczego, w wyborach prezydenckich komitet prowadzi kampanię wyborczą na rzecz zgłoszonego kandydata „na zasadzie wyłączności”. Po rozwiązaniu pierwszego komitetu danego kandydata PKW mogłaby mieć wątpliwość, czy może zarejestrować kolejny komitet. Żaden sztab więc nie zaryzykuje tej opcji, zanim PKW nie wyda w jej sprawie opinii. O ile zechce to zrobić.
OK.PRESS