Prezydent Francji Emmanuel Macron w wywiadzie dla brytyjskiego tygodnika „The Economist” w ostrych słowach skrytykował NATO, mówiąc m.in. o „śmierci mózgowej sojuszu”. W Polsce po tej wypowiedzi pojawiła się fala komentarzy pod adresem francuskiego przywódcy, nie pierwszy zresztą raz w ostatnich latach.
Premier Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla „Financial Times” oskarżył Macrona o nieodpowiedzialność, podkreślając, że takie kwestionowanie NATO jest „niebezpieczne”. O tym, dlaczego w Polsce wypowiedź francuskiego lidera została uznana za tak bulwersującą porozmawiałem z politologiem Mateuszem Piskorskim.
– Co właściwie nowego powiedział francuski prezydent, że wywołało to aż taki oddźwięk?
– Właśnie się nad tym warto zastanowić. Biorąc pod uwagę wcześniejsze oświadczenia zarówno decydentów znad Sekwany, jak i znad Sprewy, opinia na temat NATO, szczególnie od czasu wprowadzenia się Donalda Trumpa do Białego Domu jest coraz bardziej sceptyczna.
W dużej mierze wynika to z obcesowych wypowiedzi i osobowości amerykańskiego prezydenta. Przecież to on zaczął swoimi żądaniami zwiększenia budżetów obronnych państw europejskich do 2% PKB, rzecz jasna z sugestią dokonywania zakupów u producentów amerykańskich, kampanię nacisku na zachodnioeuropejskie kraje członkowskie NATO.
Musiały one w jakiś sposób zareagować, choćby z uwagi na opinię swoich społeczeństw. I głosy podobne do wypowiedzi Macrona pojawiały się w związku z tym już wielokrotnie wcześniej. Nie ma tu nic jakościowo nowego, może tylko charakter narracji jest nieco ostrzejszy.
– Polskie media zwracają jednak uwagę, że od stanowiska Macrona odcięły się Niemcy, że nastąpił jakiś rozdźwięk w tandemie Berlin-Paryż…
– Naturalnie, politycy niemieccy w tym kanclerz Angela Merkel, minister spraw zagranicznych Heiko Maas czy nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zachowali czujność i przezornie zdystansowali się od przesłania Macrona.
Trzeba jednak podkreślić, że Niemcy wyraźnie podkreślili po raz kolejny swoje poparcie dla inicjatywy powołania Europejskiej Rady Bezpieczeństwa jako nowej formuły realizacji bardziej zintegrowanej unijnej polityki obronnej. Zatem z jednej strony mamy ze strony Berlina krytykę, ale z drugiej ponowne poparcie kroku w kierunku samodzielnej europejskiej polityki obronnej. I nie zmieniają tego rytualne zapewnienia o lojalności wobec idei sojuszu transatlantyckiego.
– Czyli polskie elity mają powody do zmartwienia?
– Biorąc pod uwagę ich poglądy polegające na bezwzględnej akceptacji amerykańskiej kontroli Starego Kontynentu, to faktycznie ich niektórzy przedstawiciele mogą czuć rosnące osamotnienie. Znamienne, że mamy do czynienia z proamerykańskim konsensusem.
Komentarze „Gazety Polskiej” niezbyt odbiegały od opinii „Gazety Wyborczej”, wszędzie widoczny był strach przed zapowiedzią Emmanuela Macrona o potrzebie dialogu z Rosją. Bardzo niekorzystnie dla PiS brzmi też wypowiedź francuskiego prezydenta na temat węgierskiego premiera Viktora Orbána. Prezydent Francji to właśnie Budapeszt uznał za lidera państw Europy Środkowej. I ma rację.
Dziś sytuacja wygląda tak, że mamy do czynienia z neokonserwatywno-prowojennym blokiem w regionie składającym się z Polski i krajów bałtyckich, do którego okazjonalnie dołącza Rumunia.
W opinii francuskiego prezydenta, jak możemy wnioskować, możliwy jest blok alternatywny, bardziej reprezentatywny dla regionu niż ten z udziałem Polski. Nietrudno sobie wyobrazić, że mógłby on być oparty o Węgry, Słowację, Czechy i kraje bałkańskie. Potencjały obu byłyby porównywalne, nawet z pewną przewagą bloku nieamerykańskiego w niektórych dziedzinach.
– Czy pomiędzy takimi blokami w regionie środkowoeuropejskim mogłoby, według Pana, dość do konkurencji?
– Naturalnie, bo przecież mielibyśmy do czynienia z dwoma, radykalnie odmiennymi opcjami geopolitycznymi; jedną suwerenistyczną, realistyczną i pragmatyczną; drugą – irracjonalną, przepełnioną fobiami i zależną od Waszyngtonu.
Dla większości w miarę niezależnych krajów środkowoeuropejskich wybór w takiej sytuacji byłby oczywisty, ale oczywiście będziemy mieli do czynienia z naciskami na wszystkie podmioty ze strony Waszyngtonu. Krótko mówiąc, jeśli wyobrazimy sobie taki scenariusz, to PiSowskie Trójmorze przejdzie do historii, podobnie jak projekt uczynienia z Polski centrum dystrybucyjnego amerykańskiego gazu skroplonego.
– Czy medialna aktywność Emmanuela Macrona nie doprowadzi do jakiegoś kryzysu w relacjach polsko-francuskich?
– Właściwie w okresie, gdy PiS jest u władzy Polska ma z Francją permanentny kryzys. Nic nowego, zatem się nie wydarzy, bo ciężko sobie wyobrazić pogorszenie aktualnych relacji.
W mediach i z ust polityków pojawią się jakieś zjadliwe komentarze, może nawet epitety pod adresem francuskiego prezydenta. Już niektórzy określają go mianem „pożytecznego idioty” Kremla, zapominając o własnym, mniej pożytecznym idiotyzmie względem Białego Domu.
Szczerze mówiąc, ci ludzie reagują w taki właśnie przewrażliwiony sposób przede wszystkim z jednej przyczyny: dlatego, że wypowiedź Macrona została pozytywnie oceniona w Moskwie. Według ich toku (nie)myślenia wszystko, co wywołuje przychylną reakcję Rosji, jest sprzeczne z interesami Polski. Wątpię natomiast, by ich agresywne „wycieczki” zostały w ogóle dostrzeżone we Francji, poza tym, że powstaną jakieś notki na ich temat w ambasadzie francuskiej.
Sądzę, że Europa ma dziś problemy znacznie bardziej poważne od wsłuchiwania się w komentarze wynikające z frustracji paruset ludzi nad Wisłą.
Macron w sumie powiedział rzeczy dość oczywiste, wynikające z realistycznego oglądu sytuacji międzynarodowej. Polscy politycy, rzecz jasna, mogliby zdobyć się na merytoryczną debatę z jego tezami, spróbować nawet obalić jego argumenty. Ale jak widać dla nich ciekawszym interlokutorem jest Igor Mazur ps. „Topol”, neonazista z Ukrainy, który przyjechał do Polski na jakąś konferencję. Co tam jakiś Macron i jego opinie na temat NATO, skoro to dla nich po prostu kolejny „agent wpływu” Moskwy.