Stany Zjednoczone zniosły wizy dla Polski. Z tej okazji w Pałacu Prezydenckim zorganizowano konferencję prasową z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy i ambasador Georgette Mosbacher. Zdjęcia z tego spotkania zapewne obiegły cały świat. Tymczasem prezydent popełnił poważny błąd. – To wygląda groteskowo – komentuje w rozmowie z Faktem historyk, badacz dziejów dyplomacji oraz protokołu dyplomatycznego dr Janusz Sibora. O co chodzi?
Na zdjęciu możemy zobaczyć w trakcie konferencji prasowej głowę naszego państwa i ambasador Stanów Zjednoczonych. Oboje, jak równi sobie, stoją za pulpitami, na których widnieją amerykańska flaga i polskie godło. – Bardzo niedobrze się stało – stwierdza dr Janusz Sibora. Jak tłumaczy ekspert, dyplomacja rządzi się swoim zasadami. – Nie po to jest protokół dyplomatyczny na świecie, żeby go tak ostentacyjnie łamać. Bo ten protokół coś wyraża: szacunek jednego państwa dla drugiego państwa, czyli podmiotów prawa międzynarodowego – mówi w rozmowie z Faktem.
Dalej zauważa, że dyplomaci są bardzo czuli na punkcie właściwego składu delegacji. – To nie chodzi o jakieś prestiżowe, osobiste względy, tylko o szacunek dla państwa. I koncentrując się teraz na tej konkretnej sytuacji, to wygląda trochę groteskowo – ocenia historyk.
Prezydent nie uczy się na błędach
Badacz protokołu dyplomatycznego zwraca uwagę, że jest to powtórka z sytuacji, którą już kiedyś mieliśmy. Czyli Andrzej Duda podpisujący na stojąco dokument przy biurku Donalda Trumpa. – Tamtą sytuację też krytykowałem, bo nie jest to praktykowane. Dzień czy dwa później Izrael podpisywał podobne dokumenty i tam było wszystko zorganizowane protokolarnie. Trzy osoby przy stole, były tabliczki: Izrael, Stany Zjednoczone. Widać, że można to było zorganizować. Ale nie wyciągnięto z tego nauki – tłumaczy.
Wracając jednak do sytuacji ze środowej konferencji, to – według dr Sibory – ma ona kilka płaszczyzn. – Po pierwsze głowa państwa może urządzać konferencję tylko z głową państwa lub – w pewnych sytuacjach – z premierem. Czyli możemy zobaczyć niewątpliwie zdjęcie Theresy May czy kanclerz Angeli Merkel z Donaldem Trumpem. Pomijam sytuację prezydent-prezydent, to jest niekwestionowalne. Natomiast nie zobaczymy takich zdjęć, żeby Trump urządził sobie konferencję prasową z ambasadorem – mówi ekspert.
Dalej tłumaczy, że ambasador niewątpliwie, formalnie, po złożeniu listów uwierzytelniających jest przedstawicielem głowy państwa i on ma takie uprawnienia, jeszcze od czasu kongresu wiedeńskiego, że może żądać widzenia z głową państwa. Natomiast pozycja ambasadora nie uprawnia do wystąpienia z głową państwa jak równy z równym.
Uszczerbek dla majestatu państwa
– To zdjęcie i ten sposób prowadzenia konferencji odbieram jako uszczerbek dla majestatu państwa, bo prezydent reprezentuje majestat Rzeczypospolitej. I to jest zapisane w konstytucji – oświadczył dr Sibora.
Według niego, całe niebezpieczeństwo tej sytuacji polega na tym, że nie dbamy o element prestiżu, wbrew wszystkim buńczucznym zapowiedziom. – Poza aspektem wizualnym – że to poszło w świat, że to jest niestosowane, że potwierdza taką propagandę rosyjską, mówiącą, że Polska jest tym amerykańskim koniem trojańskim tutaj, że te wszystkie jajka polityczne powkładaliśmy do jednego koszyka – jest też aspekt czysto praktyczny – ostrzega badacz protokołu dyplomatycznego.
Zdaniem eksperta, to prowadzi do tego, że teraz inne kraje, np. Włochy, mogą chcieć tego samego. Bo tworzy to precedens. A teraz wyobraźmy sobie sytuację tego typu, że na jednej konferencji prasowej stają obok siebie nasz prezydent i ambasador Rosji. Albo – lepsze stosunki mamy z Niemcami – nasz prezydent i ambasador Rolf Nikel.
Problem z Mosbacher
Na pytanie, jak w takim razie można było zaaranżować tę konferencję, dr Sibora odpowiada, że należało znaleźć dla pani ambasador stosownego odpowiednika z Kancelarii Prezydenta, czyli prezydenckiego ministra albo odpowiadającego rangą pani ambasador urzędnika MSZ. Natomiast prezydent mógłby być tam obecny i na przykład wygłosić oświadczenie. Ale nie jako partner stawać na mównicy z panią ambasador.
Jest też trzecia kwestia. – Ja bym powiedział, że pani ambasador w specyficzny sposób zabiega o nieprzysługujące jej względy. I jest to bardzo źle odbierane w korpusie dyplomatycznym w Warszawie. Czyli tolerowane są przez nasze władze jej niekonwencjonalne zachowania, które absolutnie nie mieszczą się w przyjętych zwyczajach – zwraca uwagę ekspert.
Ostatnio był to list do polskiego rządu w sprawie przepisów, które miały zamknąć polski rynek dla Ubera. Wcześniej pisała też do ministra zdrowia w sprawie leków firmy Roche. – Ona występuje trochę jak taki komiwojażer czy marketingowiec firm amerykańskich. I to jest bardzo niezdrowa sytuacja – ocenia.