Był żołnierzem elitarnej jednostki, służył w Afganistanie. Mieszka na ulicy i nie może przestać pić

Inni bezdomni z Bielska-Białej mówią na niego „żołnierz”. Łukasz czasem śpi u znajomych, czasem na ławce albo na klatce schodowej. – Na wojnie nie zginął żaden z moich kolegów, tutaj ciągle ktoś umiera – mówi.

Łukasz ma 37 lat. Był zawodowym żołnierzem w jednej z elitarnych jednostek. Do wojska poszedł zaraz po skończeniu technikum w Bielsku-Białej.

– Gdy powiedziałem o moim pomyśle rodzicom, mamuśka się rozpłakała, ojciec do mnie mrugnął. Komisja wszystkich pytała, dlaczego chcą wstąpić do wojska. Niektórzy mówili, że lubią strzelać, ja powiedziałem, że chcę pomagać ludziom. Zostałem przyjęty – opowiada.

Wojsko posłało go do szkoły podoficerskiej, potem trafił do elitarnej jednostki. W 2009 roku wyjechał na misję do Afganistanu. – Byłem dowódcą grupy szturmowej. Rano po modlitwie wyjeżdżaliśmy z bazy w teren. Naszym zdaniem było przeszukiwanie budynków. Szczerze, to wcale nie myślałam o Polsce, tylko o kumplu obok – opowiada „żołnierz”. – Żaden z moim kolegów nie zginął, inaczej niż ci, których poznałem na ulicy, nie żyją Halinka, Dorotka, co chwilę ktoś „leci”. W Afganistanie jeden z moich kumpli stracił nogę, postrzelił go snajper. Mieszka na Śląsku i czasem do mnie przyjeżdża, porusza się o kulach – dodaje.

Psycholog wykluczył syndrom

37-latek mówi, że śni mu się dziecko, które weszło na minę, kawałki ciała wisiały na drzewach. – Po powrocie, jak wszyscy, musiałem spotkać się z psychologiem, nie jakimś głupim, tylko naprawdę mądrym człowiekiem. Powiedział, że nie mam syndromu stresu pourazowego, no to pewno nie mam – uważa.

Po powrocie z misji stracił etat w jednostce, proponowano mu przenosiny do innej, ale się nie zgodził. Wyszedł do cywila. Pracował trochę w fabryce, trochę jako taksówkarz. – Uwielbiam prowadzić samochód – mówi. Zaczął mieć problemy z alkoholem. – Nigdy nie zrobiłem w domu żadnej rozróby, ale moja mama gdy tylko wyczuwała zapach alkoholu, nie wpuszczała mnie do domu – opowiada.

Łukasz zaczął sypiać gdzie popadnie – u znajomych, na klatkach schodowych, na ławce. – Trochę czasu spędziłem w Krakowie, ale czuję się pewniej tutaj, w Bielsku-Białej, to moje miasto, tam jest bardziej niebezpiecznie – mówi „żołnierz”.

Pieniądze na alkohol zbiera na ulicy. – Podchodzę do młodych ludzi i szczerze mówię, na co je potrzebuję. Jeśli tylko nie płacą kartą i mają gotówkę, to zawsze coś dają. Na wino zawsze się uzbiera – opowiada 37-latek.

Nie może przestać pić

Łukasz mówi, że trudno już mu nawet policzyć, ile razy trafiał na odwyk. Lekarze rozkładają ręce, nikt nie ma pomysłu, co z nim zrobić. „Żołnierz” ma już padaczkę alkoholową. – Chcę przestać pić i mam nadzieję, że to mi się uda. Tylko to trzeba robić powoli, trzeba „lądować”. Nie można nagle przestać, to się źle kończy – tłumaczy.

Opowiada, że nie jest jedynym z takimi problemami, na ulicy poznał kiedyś innego żołnierza, marynarza. – Okazało się, że jest ze Szczecina. Fajny, mądry facet. Napiliśmy się razem, porozmawialiśmy – mówi Łukasz.

Bezdomnym w Bielsku-Białej przez cały rok pomaga grupa „Zupa za ratuszem”, przygotowując dla nich ciepły posiłek, natomiast od jesieni do wiosny gotuje dla nich także grupa Food Not Bombs Bielsko-Biała, która w minioną niedzielę zainaugurowała kolejny sezon. Aż do marca będą rozdawać ciepłe posiłki w każdą niedzielę o g. 14 w pobliżu bielskiego dworca kolejowego. Więcej informacji o ich działalności oraz o tym, jak można się do nich przyłączyć, można znaleźć na ich Facebooku.

EWA FURTAK

Więcej postów