Ujawnienie danych – tym razem już nie polskich oficerów, ale cudzoziemców, którzy pracowali dla polskiego wywiadu – oznacza paraliż polskiego wywiadu na dziesięciolecia i sprawia wrażenie albo szaleństwa, albo działalności agenturalnej – pisze dla Onetu Witold Jurasz.
Tajemnicą poliszynela jest to, że Polska prowadzi działalność wywiadowczą przede wszystkim na kierunku wschodnim. Z punktu widzenia naszego wywiadu najcenniejszymi aktywami są wysoko postawieni politycy (w wypadku Rosji – prawie zawsze wywodzący się z tamtejszych służb), kluczowi urzędnicy (w wypadku Rosji – prawie zawsze wywodzący się z tamtejszych służb), dyplomaci (w wypadku Rosji – prawie zawsze powiązani ze służbami), wojskowi, wybrani naukowcy oraz oficerowie służb specjalnych.
Zważywszy na fakt, iż w interesujących nas państwach nie ma demokracji, dużo mniejsze znaczenie mają dziennikarze, publicyści oraz inne osoby, które w państwach demokratycznych kształtowałyby opinię publiczną. Wszystkie kategorie interesujących nas źródeł informacji to ludzie posiadający wiedzę na tematy międzynarodowe, a więc świadomi tego, iż Polska ujawniła dane agentury z okresu PRL, w tym również ludzi żyjących.
Niemal każdy z interesujących nas ludzi za wschodnią granicą ma przeszkolenie kontrwywiadowcze, osłonę kontrwywiadowczą lub też sam pracuje w służbach specjalnych, przy czym ostatnia kategoria to ludzie szczególnie wnikliwie sprawdzani przez własny kontrwywiad. Osoby takie są więc świadome zagrożenia i nie podejmą ryzyka współpracy z żadnym państwem, które w ich przekonaniu nie zagwarantuje im absolutnego, stuprocentowego, dożywotniego, a w istocie wybiegającego poza horyzont własnego życia (bo dotyczącego również ich dzieci) bezpieczeństwa.
Co agenta obchodzi ocena PRL
Argument pojawiający się na polskiej prawicy, iż ujawnienie agentury z okresu PRL jest nieistotne, ponieważ PRL było państwem niedemokratycznym i nie w pełni suwerennym, nie ma żadnego znaczenia z punktu widzenia Rosjanina, Białorusina lub Ukraińca, który pracując dla polskich służb, ryzykuje życiem.
Co więcej, prawdopodobieństwo, że dla Rosjan i Białorusinów, którzy zrobili w państwach tych kariery, wartości demokratyczne są tak ważne, by podejmować dla nich ryzyko, jest bliskie zeru.
Płk Grzegorz Małecki, szef Agencji Wywiadu w początkach rządów PiS w rozmowie z portalem infosecurity24.pl sprawę komentuje jednoznacznie, stwierdzając: – Musimy pamiętać, że dla cudzoziemców byli agenci PRL i współcześni agenci to są po prostu polscy agenci. Te sprawy, które istotne są dla nas, związane z transformacją ustrojową, są po prostu nieistotne dla cudzoziemców.
Dodaje też: – Tego rodzaju działaniami tracimy wiarygodność w oczach naszych partnerów tworzących wspólnotę wywiadowczą.
W konsekwencji, jak twierdzi były szef AW, będą oni mogli obawiać się otwartości we współpracy z nami, sądząc, że kiedyś ktoś ujawni takie informacje, które uderzą także w ich interesy.
Czemu ludzie zdradzają?
Argumenty odwołujące się do oceny PRL dowodzą jedynie braku elementarnej wiedzy na temat świata służb specjalnych. Czas ludzi zdradzających w imię idei – np. demokracji bądź komunizmu – dawno już minął, większość ludzi zdradza dla pieniędzy, seksu, z chęci zemsty na przełożonych, z przeświadczenia o tym, że są niedoceniani bądź też po to, by zaspokoić specyficzne potrzeby psychiczne lub emocjonalne.
Dla 99 proc. osób argumentacja, że ujawnienie agentury z okresu PRL było „moralnie właściwe”, bo PRL był moralnie zły, nie będzie miała znaczenia, a jedyne, co do nich dotrze, to świadomość, że Polsce nie można ufać. Podnoszenie aspektów moralnych w świecie wywiadu może budzić jedynie uśmiech politowania.
Doskonałym dowodem na powyższe jest to, iż po wojnie wywiad Niemiec budowali oficerowie wywiadu III Rzeszy. Jeszcze lepszym, w tym wypadku wręcz szokującym przykładem jest zaś to, że nawet Izrael budując swój wywiad, korzystał z porad jednego z ulubionych oficerów Adolfa Hitlera – Otto Skorzennego.
Precedens na światową skalę
Rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn w swoim oświadczeniu komentując sprawę, stwierdził, że nie ujawniono danych nikogo, kto kontynuował współpracę z polskim wywiadem po 1989 r. Innymi słowy, Żaryn potwierdził ujawnienie agentury.
W historii służb wywiadowczych coś takiego nie zdarzyło się nigdy. Żaden poważny kraj nigdy nie zrobił tego, czego dopuścił się Instytut Pamięci Narodowej. Archiwa tajnych służb pozostawały tajne nawet wówczas, gdy uczestnicy wydarzeń dawno już nie żyli. Chroni się bowiem nie tylko agenta, ale również jego dzieci i wnuki.
Nie mniej ważne jest też to, iż jednym z zadań wielu, choć nie wszystkich, szpiegów jest wyszukiwanie w młodszym pokoleniu ludzi, których warto polecić swoim oficerem prowadzącym jako obiecujących przyszłych agentów, opracowywanie ich profili psychologicznych bądź też subtelne wspomaganie ich kariery.
Czy Polska sprzedała (ale nie zdradziła) agenturę?
Ujawnienie tożsamości agentów niesie za sobą dodatkowe, specyficzne z racji zmiany sojuszy na przełomie lat 1989-1990 ryzyko. Jeśli Polska wygaszająca aktywność wywiadowczą na kierunku zachodnim równocześnie przekazała tożsamość swojej agentury partnerom, to odbywało się to na zasadzie porozumienia, że nikt do więzienia nie trafi, a cała sprawa miała pozostać w tajemnicy.
Według źródeł Onetu – w tych wypadkach, w których Moskwa nie znała tożsamości agentury PRL i nie mogła uznać ewentualnych oferentów za „spalonych szpiegów PRL” – mogło oznaczać to, że aktywa wywiadu PRL mogły być przewerbowane przez służby krajów, których byli obywatelami. Szpiedzy ci w określonych przypadkach mogli otrzymać zadania w taki sposób, by dać się ponownie zwerbować, tym razem jednak już pod kontrolą służb amerykańskich, innym państwom w celu prowadzenia dezinformacji.
Małe miasteczko w Niemczech
Według informacji Onetu miały też miejsce w latach 90. przypadki odmrażania agentury, z którą wcześniej, na przełomie 1989 i 1990 r. zerwano współpracę. Według informatora Onetu przypadek taki miał miejsce na przykład w Niemczech w połowie lat 90.
Oficer – dziś pełniący wysoką państwową funkcję z nominacji Prawa i Sprawiedliwości – który prowadził operację odmrażania agenta, występował pod przykryciem dyplomatycznym, został jednak namierzony przez niemiecki kontrwywiad i w efekcie został wydalony z Niemiec. Nie można wykluczyć scenariusza, w którym takich operacji było jednak więcej i współpracę udało się na nowo nawiązać, ale równocześnie w celu głębszego zakonspirowania źródła, dane agenta ukryto. Gdyby tak się stało, IPN dziś ujawniając dane agenta, może nawet nie wiedzieć, że ujawnia dane kogoś, kto pracował dla Polski po 1989 r.
The end
Według informacji Onetu pochodzących, co w tym wypadku istotne, od oficerów Agencji Wywiadu, którzy przyszli do służby po 1990 r., a znajdowali się w niej jeszcze kilka lat temu, już wcześniejsze ujawnienie danych oficerów polskiego wywiadu łącznie z ich nazwiskami legalizacyjnymi spowodowało, że znakomita większość polskich aktywów wywiadowczych zerwała kontakt z polskim wywiadem.
Rozmówcy Onetu tłumaczą takie postępowanie obawą o swoje bezpieczeństwo. Informacją równie jednak złą, co zerwanie kontaktu, jest i to, że dziś nie można być już pewnym wiarygodności informacji pozyskiwanych od agentury, która dalej pracuje dla polskich służb. Przecież na logikę należałoby z nim unikać jakiegokolwiek kontaktu. W takich sytuacjach powstaje pytanie o to, czy osoby takie nadal dostarczają prawdziwe informacje, czy też z obawy przed dekonspiracją dały się „odwrócić” własnym służbom i czy nie dostarczają nam spreparowanej dezinformacji.
Pod obcą flagą
Rozmówcy Onetu – zarówno oficerowie, którzy zaczynali służbę jeszcze w PRL, jak i młodsi stażem i wiekiem – podkreślają, że w tej chwili jedyną w zasadzie możliwością werbunku Rosjan, Białorusinów i Ukraińców staje się werbunek „pod obcą flagą”, czyli taki, w którym polscy oficerowie podają się za oficerów wywiadu innego kraju.
Przygotowanie takiego werbunku, jak i prowadzenie tak zwerbowanego agenta jest jednak znacznie droższe i trudniejsze, a ponadto wymaga albo wtajemniczania partnerskich służb w prowadzone działania, albo ukrywania tego przed nimi, co w razie wpadki grozi pogorszeniem relacji.
Ostatni gasi światło
Jednym plusem zaistniałej sytuacji jest to, iż w sytuacji, gdy prowadzenie działalności wywiadowczej z poziomu placówki dyplomatycznej (pod przykryciem dyplomatycznym, czyli z immunitetem) nie jest możliwe już nie tylko z racji na bardzo ścisły reżim kontrwywiadowczy panujący za Bugiem, ale również dlatego, że jesteśmy skrajnie mało wiarygodni, to ustają powody, które powodowały nadmierny wpływ służb specjalnych na polską dyplomację.
Najpierw wywiad próbował zastępować dyplomację, bo nie umiał już szpiegować. Teraz – skoro już nawet jakby umiał, to nie miałby jak tego robić – nie ma sensu, by dyplomację dalej próbował zastępować. Powstaje pytanie, czy skoro ani nie umiemy, ani nie mamy jak szpiegować, to czy w ogóle istnienie wywiadu ma jeszcze sens.
Znacznie bardziej dramatyczne zaś pytanie brzmi, czy niczym w „Autobiografii” Perfectu pokonaliśmy się sami, czy może jednak ktoś nas pokonał. To, co się stało, wygląda bowiem na operację obcych służb. Jednak nie dowiemy się, jak przeprowadzoną, bo kontrwywiad też rozmontowaliśmy.