Jak postępować z Ukrainą. Władze nigdy nie wykraczają poza rolę pożytecznych idiotów

Jak postępować z Ukrainą

W relacjach z Ukrainą władze III RP nigdy nie wykraczają poza rolę pożytecznych idiotów Zachodu – z ogromną szkodą tak dla interesów polskich, jak i nawet ukraińskich.

Z przykrością trzeba zauważyć, że Polska była używana jako baza do przeprowadzenia, a następnie utrwalenia antykonstytucyjnego przewrotu na Ukrainie jeszcze na długo przed Euromajdanem. Oczywiście, najbardziej znanym i tragicznym tego przykładem jest szkolenie w Polsce bojówkarzy i terrorystów stanowiących następnie Samoobronę Majdanu, a następnie trzon nazistowskich „Batalionów Ochotniczych”. Można już być dzisiaj pewnym, że wyszkoleni w Polsce albo może nawet pochodzący z Polski byli snajperzy strzelający w plecy kijowskich manifestantów w lutym 2014 r. Nie mniej ważne było jednak przygotowanie finansowo-polityczno-propagandowe dla przewrotu, również prowadzone z terytorium Polski. Rzecz jasna,  Polacy byli w tym procederze nie mniej ślepymi narzędziami niż Ukraińcami – nie zmniejsza to jednak polskiej winy wobec Ukraińców.

Kolejnym etapem wpływu była działalność jawnych już ośrodków działających z obszaru polskich – a mających dwustronnie, kształtować opinię na Ukrainie jako „głos Zachodu”, przy równoczesnym zapewnianiu stałego wsparcia dla polityki kijowskiego reżimu. Geneza takich podmiotów była często mieszana – krzyżują się w nich wpływy międzynarodowej siatki  George’a Sorosa, amerykańskich i niemieckich agencji wywiadowczych, interesów gospodarczych Zachodu, a także typowo polskich naiwnych idiotów – rusofobów, dodatkowo podkręcanych wizjami prometeistów, ideologów „przejęcia Wschodu” czy to przez demoliberalizm, czy globalny kapitalizm, czy anachroniczny polityczny post-katolicyzm.

Nie chcemy z Kijowem

Polska opinia publiczna, przy całej swojej bierności i niechęci do dostrzegania nawet dotyczących jej zjawisk w formacie międzynarodowym – zwraca uwagę na działalność rzeczonych ośrodków właściwie tylko w sytuacjach konfliktu interesów między nimi. Tak było z głośnym sporem między rządem PiS a aferalną Fundacją Otwarty Dialog, będącym jednakowoż tylko kłótnią w rodzinie, echem walki różnych frakcji w amerykańskim establishmencie. W zasadzie też na forum polskim działalność takich bytów nie tyle może słabnie – co po prostu nie daje większych efektów. Tak duży jest już dysonans między niemal powszechnymi odczuciami Polaków, niechętnych wspieraniu obecnego reżimu w Kijowie i wręcz wrogich wobec ukrywania i pomijania bolesnych faktów historycznych w stosunkach polsko-ukraińskich – a polityką rządu w Warszawie i działalnością ośrodków pro(?)-ukraińskich.

Pozostają im więc próby wpływania na rzeczywistość na samej Ukrainie – od początkowego kuszenia „zachodnim dobrobytem”, przez podbudowywanie wizerunków politycznych poszczególnych postaci: niegdyś  Kliczki  i  Tymoszenko, następnie  Poroszenki,  Sadowego, znów Tymoszenko itd. Ukraińcy cierpią bowiem na ten sam kompleks, co Polacy i mają słabość do polityków poklepywanych po plecach na Zachodzie, zamiast wykazywać się odrobiną godności i poczucia własnej wartości –  poważni ludzie wszak poklepywać się byle komu nie dają. Ostatni etap to po prostu otwarcie drzwi i zostawienie wyboru: albo pracujecie na Ukrainie, ale w majątkach przejętych przez Zachód, albo wprost – na Zachodzie, uzupełniając doły drabiny społecznej państw realnego dobrobytu.

Dalej – ośrodki zlokalizowane w Polsce (acz reprezentujące interesy nie polskie i nie ukraińskie) starają się czynnie wpływać na wybory na Ukrainie. Aczkolwiek jest oczywiste, że  nowy prezydent Ukrainy zostanie po prostu wskazany przez Amerykanów  – to jednak wiadomym jest też, trzeba go będzie jakoś znowu przedstawić w odświeżonym sosie, tak Ukraińcom, jak i społeczeństwom zachodnim. Mamy więc do czynienia nie tyle z ośrodkami badania opinii – co jej kształtowania! A ponadto kreowania wizerunków osób namaszczanych na kierowników państwa ukraińskiego.

I trzeba przyznać, że w ten sposób strzela się Ukraińcom w plecy jeszcze celniej i dotkliwiej niż w „niebiańskiej sotni”.

Stracone zachody miłości do Ukraińców

A jaka polityka polska wobec Ukrainy być powinna? Jest banałem przypominanie, że mimo znaczenia kwestii ukraińskiej dla Polski – nigdy nie pomogliśmy stworzyć stronnictwa polskiego z prawdziwego zdarzenia. Ba, nigdy realnie nie staraliśmy się go wykreować. Historycznie wynikało to z przenikania się Polski i Rusi, procesów asymilacyjnych, nawet niekoniecznie celowych. Po prostu – Rusini zbliżający się do polskości płynnie i chętnie przechodzili „na drugą stronę”. Z kolei wraz z pojawieniem się tożsamości ukraińskiej w nowoczesnym znaczeniu – zdarzały się i przypadki zwrócone przeciwnie, Polaków odnajdujących się w tożsamości ukraińskiej (z najbardziej znanym przypadkiem abp.  Szeptyckiego, oczywiście). Na poziomie politycznym mamy nawet i dziś do czynienia z karykaturą tego procesu – renegacją narodową Polaków utożsamiających się całkowicie z interesami Ukrainy (i to często w ich wyjątkowo wykrzywionym, skrajnie nacjonalistycznym rozumieniu). Inna rzecz, że właśnie tacy  nawróceni na ukraińskość Polacy szkodzą ogromnie nacji, której przyjaciółmi czy wręcz braćmi się mienią, skazując Ukraińców na upadlającą zależność od obcych, przy której nawet historyczna dominacja polska to czysto braterskie przymierze.

Tak to jednak stale w naszych relacjach wyglądało i wygląda:  albo Rusini/Ukraińcy asymilowali się do polskości (do czasu), albo Polacy uznawali priorytet interesu ukraińskiego i sami ogłaszali się Ukraińcami, lub przynajmniej dobierali sobie przyjaciół/szukali sojuszników wśród grup i środowisk genetycznie antypolskich, czy w ogóle szowinistycznych. Nawet wałkowany zawsze przy takich przypadkach przykład petlurowski – był absolutną pomyłką i z prawdziwie polskiego punktu widzenia błędem rozpoznania. Petluryzm (dziś zresztą na Ukrainie niemal zupełnie porzucony i zapomniany, z eksponowaną co najwyżej sporadycznie anty-rosyjskością, a nie wydumanym „pro-polonizmem”) nie był bynajmniej ruchem pro-polskim nawet taktycznie – czego dowodzą zarówno rozłamy w nim na tle umowy z  Piłsudskim, jak i łatwe porzucenie „sojuszu” z Polską choćby dla kolaboracji z hitlerowskimi Niemcami (która stała się udziałem wielu prominentnych działaczy tej opcji).

Jeszcze gorsze skutki miały próby budowania opcji polskiej w okresie II RP, kiedy to sanacyjne eksperymenty na Wołyniu zapewniły jedynie wygodne przetrwanie i dogodne warunki rozwoju dla wyjątkowo zwyrodniałych ideologii i instynktów, które doszły do głosu podczas wojny, skutkując  Rzezią Wołyńską – najbardziej dobitną odpowiedzą Ukraińców na polskie umizgi.

Najważniejszy cel polityki polskiej na Ukrainie

Dodatkowym problem pozostaje, że  Ukraińcy nie rządzą się sami.  Nawet dziś, pomimo całego ultra-narodowego sztafażu – nie można przecież uznać Ukrainy za państwo realizujące własną rację stanu i interes narodowy.  W niczym to jednak samych Ukraińców nie usprawiedliwia, bo też i nic nie zwalnia przecież od odpowiedzialności za własne losy i wybory – o czym również w Polsce powinniśmy bezwzględnie pamiętać.

Cóż więc jednak robić? Obecna polityka, utrzymywania bliskich, by nie rzec usługowych i służebnych relacji z władzami Ukrainy – okazała się drogą donikąd. Żadnej siły – istniejącej lub potencjalnej orientującej się na zbliżenie z Polską poprzez autentyczne przezwyciężenie historii w oparciu o prawdę, ale i ewentualne wspólne interesy (czy i w jakim natężeniu takie występują – to inna sprawa…) – po prostu na Ukrainie nie ma. Nie może to dziwić – osłoną antyukraińskiej szkodliwości obecnych władz w Kijowie jest przecież nie tylko wojna, ale i wspomniane  nazistowskie resentymenty. Te zaś, siłą rzeczy – zawsze są i będą przede wszystkim anty-polskie  (już bowiem antysemityzm, choć byłby tak wygodny – przy obecnym składzie rządów w Kijowie byłby pewną… niezręcznością). Zostaje nam więc tylko jedno wyjście. Jeśli chcemy mieć polską partię na Ukrainie – a mieć ją powinniśmy, ze względów geopolitycznych, strategicznych, a nawet ekonomicznych – mogą ją stanowić jedynie…  mieszkający tam Polacy. I to właśnie ich wsparcie powinno być nadrzędnym celem wszystkich istniejących i specjalnie powołanych ośrodków polskich  – wyposażonych w instrumenty finansowe, propagandowe, medialne, a także środki politycznego nacisku.

Tymczasem dotychczas Polacy na ukraińskiej części Kresów byli raczej dzieleni, podobnie jak na Litwie nauczono ich też, że ich interesy będą zawsze dla Warszawy dalszorzędne niż zadowolenie stolicy kraju ich zamieszkania. W znacznie większym stopniu niż na Litwie (nie mówiąc o Białorusi) – ukraińscy Polacy posługują się mimikrą, takijją, dostosowując (niekiedy wręcz entuzjastycznie) do obowiązujących miejscowo trendów. I warto tę umiejętność kultywować! Aby przetrwać i umacniać się na Ukrainie – Polacy nie mogą dawać nawet cienia podejrzenia, że są jakąś formą V kolumny, czy że interesuje ich irredenta. Wprost przeciwnie, rolą polskiego wsparcia byłoby raczej, po wzmocnieniu podstaw bytowych polskości na Kresach ukraińskich – ukierunkowanie jej do intensywnego oddziaływania na rzeczywistość Ukrainy taką, jaką jest obecnie, nie tej z marzeń i wyobrażeń.  Polska partia na Ukrainie musi być do pewnego stopnia partią ukraińską tak – by to cała Ukraina stała się polską.  Co by może tym razem i im, i nam wyszło tylko na lepsze.

Takie byłoby najważniejsze zadanie ośrodków polskiego wpływu na Ukrainę – oczywiście, gdyby po pierwsze były one polskie, a po drugie – gdyby najpierw miały wpływ na Polskę i jej politykę…

KONRAD RĘKAS, XPORTAL.PL

Więcej postów