Są tacy co uważają że „Demokracja to efemeryda – ponieważ istnieje ona tylko w formie teoretycznej. Z chwilą wprowadzania jej w praktykę – natychmiast znika”. Są i jej obrońcy, niestety zwykle są to obrońcy patologii i przestrzeni pasożytnictwa …
– Ci obrońcy jej formy spokraczonej, fasadowej chcą „żeby było jak było”, choć to demokracją wcale nie było.
Mądrość nakazuje demokracji bronić przed oboma tymi spojrzeniami i tendencjami skrajnymi.
Przyszłość demokracji to jej ideowość, to traktowanie jej jako formy sprawiedliwości, sprawiedliwości postrzeganej jako nasza służebność wobec dobrej przyszłości ludzkiej społeczności. Służebność całej ludzkiej społeczności wobec zamiaru obrony i podtrzymywania jej trwania i nieustannego dojrzewania w człowieczeństwie i budowie pokojowych warunków dla życia.
Demokracja już z założenia jest formą sprawiedliwości, a więc nie tylko uczciwości i ugruntowaniu jej na prawdzie jedynej, ale i na służebności szeroko pojętemu człowieczeństwu, na wpisaniu jej w cały system ludzkich wartości jako sprawiedliwość wspólnotową.
– Jako sprawiedliwość wspólnoty zamkniętej, wspólnoty w której to co dotyczy jednego zaraz przekłada się na dotyczące wszystkich członków wspólnoty – tak dobre, jak złe, tak korzyść, jak strata, tak samozatracenie, jak moralność służebna życiu…
Boją się bo oznacza ona koniec ich uzurpacji i przywilejów.
Podobnie boi sie jej jak ognia Unia Europejska, jak i bało się jej lewactwo Obamy.
A czemu? Bo oni się boją prawdy.
Demokracja to forma sprawiedliwości stojąca na prawdzie jedynej.
A prawda jedyna to i jeden Bóg, i to wyznawany nie tylko słowem, ale i czynem. To koniec fikcji, iluzji i wirtualizmu. To koniec prawdy i „mojej” i „mojszej”, to koniec „prawdy stanowionej”, to koniec wszelkiego autotytaryzmu, to koniec interesów wynoszonych przed ludzkie wartości.
Skoro „demokracja to forma sprawiedliwości”, to musi to znaczyć i
– „najpierw demokracja, później polityka” (przy czym polityka w jej zasadniczym znaczeniu to służba dobru wspólnemu narodu, którego państwo jest własnością i zarazem dobrem wspólnym),
– „najpierw demokracja, i polityka, później prawo” (przy czym prawo państwowe jest najpierw prawem politycznym stanowionym wyłącznie przez naród),
– „najpierw demokracja i polityka oraz prawo a później władza” (przy czym władza przedstawicielska ustanowiona przez naród – co bardzo ważne, to wyłącznie spośród siebie, spośród osób dobrze znanych i uznanych za moralne i godne zaufania – działa wyłącznie w ramach upoważnień nadanych jej prawem państwowym przez naród.
Naród tu nie wybiera władz, po czym idzie spać na całą kadencję tych władz, a przeciwnie – przez całą kadencję sprawuje nieustanna kontrolę nad działaniami tych władz, nad rozwojem życia politycznego, nad przestrzeganiem przez te władze praworządności i nad stroną moralną ich postaw. Oczywiście naród tu zachowuje zdolność odwołania w każdej chwili władz, które sprzeniewierzają sie powierzonej im misji, a w szczególności gdy zatracają moralność, a więc i bycie godnymi zaufania), a nadto
– „najpierw demokracja i polityka, oraz prawo i później władza, dopiero decyzje i rozporządzenia władzy” (przy czym naród nie uważa tych rozporządzeń za prawo które mogłoby trwać dłużej jak czas trwania tej władzy, ani nie dopuszcza do zainstalowania rozporządzeń, umów i przywilejów które mogłyby mieć skutki wykraczające poza zakres kadencji tych władz. Jeśli są takie potrzeby, to najpierw kończy kadencje dotychczasowych władz i je rozlicza, dopiero zmienia prawo, a do jego wykonywania wybiera nowe władze).
Pytanie więc zasadnicze – czy to jeszcze teoria, czy juz realny obraz możliwej, długoterminowej, trwałej praktyki?
Cóż by mogło powstrzymać naród gdyby rzeczywiście jego wolą było ustanowienie demokratycznego ustroju politycznego?
Jeżeli już to problem jest w samej woli społeczności co do istniena demokracji jako ustroju sprawiedliwości, bo to wymaga ich stałego zaangażowania.
Mówią i o piekielnym pochodzeniu demokracji. – Tymczasem diabeł obiecuje władzę (za pokłon jemu, czyli za uznanie jego zwierzchnictwa nad sobą).
To by znaczyło że w demokracji ludzie się rwą do władzy na tyle, że gotowi są dla niej zaprzedać diabłu duszę.
To nie demokracja, bo w demokracji jest problem że bywa iż brakuje chętnych do sprawowania władzy.
Tak było w Atenach, bo demokracja się rozpadła, gdyż nikt nie chciał rządzić, sprawować misję społeczną, służyć narodowi. Tak było i w Rzeczpospolitej kiedy to jeden poseł zerwał obrady Sejmu, bo za ważniejsze uznał swój wyjazd do domu na świeta (czym stworzył furtkę dla korupcji i ustanowienia faktycznej władzy oligarchii).
Jak się ludzie rwą do władzy, to znaczy że to nie jest demokracja.
Mówią że „demokracja zasadza się ona na wrodzonej ułomności ludzkiej”.
Tymczasem jest przeciwnie. Demokracja została stworzona na ideowości ludzkiej.
Ułomność ludzka to do niej zniechęca. Zniechęca tak kandydatów do sprawowania władzy, jak i ogół społeczności zniechęca do ciągłej aktywności w kontrolowaniu władzy.
Demokracja wymaga przezwyciężania ułomności ludzkich.
Mówią że „Jezus Chrystus będąc na ziemskiej delegacji nie stręczył ludziom żadnej demokracji „.
Nie musiał. Jego królestwo jest nie z tego świata. Natomiast Jego nauczanie dotyczyło w wielkim stopniu sprawiedliwości dotyczącej i życia ziemskiego.
Przecież bez sprawiedliwości mamy dowolnie motywowaną dyktaturę i uznaniowość władzy wszelkiego rodzaju kacyków i co silniejszych uzurpatorów oraz obłudników. Mamy próby zastępowania sprawiedliwości prawem. Wiemy że tego Jezus nie chciał.
Demokracja zaś jako właśnie forma sprawiedliwości jest jak najbardziej zgodna z nauczaniem Jezusa.
Demokracji tak jak i wolności nikt nam nie da. Tu nie ma nic za darmo. To trzeba wywalczyć, trzeba okupić nie tylko potem , ale i krwią w razie potrzeby. Tego trzeba chcieć.
To, czy w państwie będziemy mieli sprawiedliwość i warunki do życia i rozwoju zależy tylko od tego czy będziemy chcieli demokracji. Tej prawdziwej, ideowej, tej stawiającej wymagania, tej wymagającej aktywności nie tylko w zrywie, ale i ciągłej.