Major Żandarmerii Wojskowej: ta formacja nie stoi na straży prawa, lecz chroni przestępców w mundurach

Major Robert Pankowski może okazać się największym sygnalistą nieprawidłowości w polskiej armii. Ta robi wiele, aby go uciszyć. Aresztowano go, a wczoraj dostał wezwanie na badania psychiatryczne. Kiedy dziennikarze Onetu zaczęli zbierać materiały o nim, Żandarmeria Wojskowa wysłała nam pismo wzywające do zaprzestania publikacji. Czego boją się żandarmi?

1.

20 lutego 2017 roku major Robert Pankowski, były zastępca szefa Wydziału Wewnętrznego Komendy Głównej Żandarmerii Wojskowej opuszcza pałacyk przy ulicy Klonowej w Warszawie. Przed chwilą zameldował ministrowi obrony Antoniemu Macierewiczowi o nieprawidłowościach wewnątrz swojej formacji. Opowiedział o wyłudzaniu dodatków wojennych, mobbingu kobiet, wykorzystywaniu stanowisk do osiągania korzyści majątkowych, nielegalnych podsłuchach i działaniach operacyjnych wobec niewygodnych dla formacji osób. Minister zapewnia, że się tym zajmie i żeby nie zgłaszał sam tego do prokuratury. Mjr Pankowski wychodzi zadowolony.

22 marca 2017 roku o godz. 5.55 mjr Pankowski wychodzi z mieszkania do jednostki. Otwiera drzwi. Widzi kogoś na klatce schodowej. „Kto tam jest o tej porze” – zastanawia się. Robi parę kroków. Na półpiętrze stoi policjant Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji z legitymacją na łańcuchu.

– Robert Pankowski? – pyta. Major przytakuje. Wtedy policjant informuje go, że zostaje zatrzymany. Mjr Pankowski mówi, że zrozumiał i nie będzie stawiał oporu. W tym momencie z góry schodzą kolejni policjanci. – W samochodzie powiedzieli mi, że ten z legitymacją ma czarny pas karate, a ten z góry to bokser. Byli gotowi na użycie siły – wspomina mjr Pankowski.

Zakuwają go w kajdanki. – Po co? Przecież nie będę się stawiać – mówi im major. Oni: – Mamy takie polecenie.

Po drodze mijają innych policjantów, którzy wchodzą do mieszkania majora. Budzą żonę i dzieci. Zaczynają przeszukanie. Żona będzie potem obwiniać męża, że „porywa się z motyką na słońce, naraża na stres i niebezpieczeństwo ją i trójkę dzieci”.

Na dole policjanci wsadzają majora do auta na cywilnych numerach. Wiozą go najpierw do 1 Brygady Pancernej w Wesołej. Kilka tygodni wcześniej został przeniesiony do tej jednostki z żandarmerii. W Wesołej policjanci przeszukują gabinet, w którym pracuje major. On, cały czas zakuty w kajdanki, czeka, aż skończą. Wszystkiemu przyglądają się żołnierze jednostki.

Policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych wiozą go do prokuratury wojskowej. Tam ma odbyć się przesłuchanie. Kajdanki wciąż zapięte, z tyłu, jak u szczególnie niebezpiecznego przestępcy.

2.

Policjanci tego ranka wchodzą do mieszkań kilku innych osób, z którymi kontaktował się służbowo mjr Pankowski, gdy pracował w Wydziale Wewnętrznym Komendy Głównej ŻW. Przeszukają też domy osób cywilnych, m.in. ojca mjr. Pankowskiego i Krzysztofa Kopcia, pracownika IPN, który pomógł majorowi dotrzeć do ministra obrony Antoniego Macierewicza.

– Przeżyłem dwa przeszukania w PRL-u. Muszę z przykrością stwierdzić, że poza tym, że funkcjonariusze byli grzeczni i kulturalni, nie widzę większej różnicy – powie potem historyk IPN.

– O godz. 6.00 rano weszli do internatu w Opolu, w którym mieszkałem. Inna grupa przeszukała moje mieszkanie służbowe w Przemyślu. Potem przewieźli mnie do Warszawy na przesłuchanie. Sądziłem, że tylko ja zostałem zatrzymany, ale potem dowiedziałem się, że 22 marca 2017 roku doszło do zatrzymań i przeszukań u kilku innych żołnierzy żandarmerii i osób cywilnych – mówi starszy sierżant Ernest Tadla, były żołnierz żandarmerii.

Przed tym zdarzeniem, w trybie pilnym, został przeniesiony do rezerwy kadrowej, a w grudniu ubiegłego roku zwolniony ze służby w armii. Odwołał się. Teraz odwołanie rozpatrzy już nowy szef resortu obrony w rządzie PiS – Mariusz Błaszczak.

Po akcji z 22 marca 2017 roku z armią musiało pożegnać się kilku innych żołnierzy żandarmerii, którzy kontaktowali się z mjr. Pankowskim.

– Najbardziej zabolało mnie, gdy dowiedziałem się, że wyrzucili kolegę, z którym graliśmy w siatkówkę i nigdy nic mi nie przekazywał. Zwykły żołnierz, szeregowy, bez emerytury, dziecko na utrzymaniu – mówi mjr Pankowski.

3.

Kiedy dziennikarze Onetu wysyłają pytania do żandarmerii w sprawie mjr. Pankowskiego, ta reaguje nerwowo. Wraz z odpowiedziami wysyła ostrzeżenie, że major jest osobą niewiarygodną, oskarżoną o ujawnienie tajemnic służbowych, oraz że pozostaje w sporze prawnym z Żandarmerią Wojskową.

Kilka dni później trójka dziennikarzy Onetu dostaje e-mailem pismo od płk. Grzegorza Krzywańskiego, radcy prawnego żandarmerii, który pisze je w imieniu gen. Połucha: „Wzywam Pana/Panią do zaprzestania publikacji dotyczących Żandarmerii Wojskowej, w szczególności w formie artykułów, reportaży, felietonów czy relacji – do czasu zakończenia wyjaśniania spraw poruszanych przez Onet przez powołane do tego instytucje i organy państwowe”.

4.

Niedawno mjr Pankowski dostał z prokuratury wojskowej orzeczenie o powołaniu biegłych, którzy mają określić jego poczytalność. Z treści postanowienia wynika, że stan zdrowia psychicznego żołnierza ma ocenić dwóch psychiatrów. Nie podano jednak ich nazwisk.

Wczoraj major miał stawić się na badanie. Jednak jego pełnomocnik, mecenas dr Andrzej Duś, dostał to wezwanie już po godzinie, na którą badanie wyznaczono. – Prokuratura ma prawo zlecić takie badanie, ale tylko w stosunku do oskarżonego. W tym przypadku może chodzić o podważenie wiarygodności pana majora jako świadka w innych postępowaniach. W stosunku do świadków takich badań nie można zlecić – wyjaśnia mecenas Duś.

5.

Czego tak bardzo boi się Żandarmeria Wojskowa, że próbuje zablokować teksty o panu? – pytamy mjr. Roberta Pankowskiego.

Prawdy. Żandarmeria boi się, że cała Polska usłyszy prawdę na temat tego, w jaki sposób funkcjonuje formacja, która powinna stać na straży prawa w armii, a chroni przestępców w mundurach. Pewnie dowódcy boją się też wstydu oraz utraty stanowisk, kiedy na jaw wyjdzie, w jaki sposób przez lata działa żandarmeria.

Jak trafił pan do tej formacji?

W 1994 roku zdałem egzaminy do Wyższej Szkoły Oficerskiej w Toruniu. To szkoła artylerii. Sporo matematyki. Potem był Pułk Artylerii w Bartoszycach. Skończyłem też pedagogikę na Akademii Bydgoskiej i dopiero wówczas zgłosiłem się do Żandarmerii Wojskowej. Ucieszyłem się, gdy mnie przyjęli, choć kolega, który odchodził do służb specjalnych, powiedział: „Nie masz się co cieszyć. Tam wcale nie jest tak pięknie”.

Nie chciałem mu wierzyć. Trafiłem do Gdyni. Już na początku okazało się, że praca żandarma to chodzenie po polu minowym. Chcieliśmy ukarać wysokiego rangą oficera Marynarki Wojennej za nieprzestrzeganie przepisów mundurowych. Ten najpierw nas zrugał, a potem zadzwonił do przełożonego. Znowu nam się oberwało.

Takich sytuacji było więcej?

Tuż po powrocie z podróży poślubnej “wrzucono” mnie na służbę. Miałem pod sobą patrol zmotoryzowany. Wyjeżdżaliśmy, gdy była interwencja. Wtedy zadzwoniła żona oficera marynarki, że mąż ją bije. Poinformowałem przełożonego. A on: „Działaj, znasz przepisy”.

Nie wiedziałem, że to koledzy. Pojechałem. Widok mnie zaszokował. Jedzenie z talerzy na ścianach, dzieci po kątach, żona ma siniaki na rękach, na twarzy. A pan pułkownik pijany w gaciach biega. Poprosiliśmy, by z nami wyszedł. Nie chciał. W końcu go wyprowadziliśmy. Trafił na izbę zatrzymań. Żonę zawiozłem na obdukcję.

Napisano, że zatrzymanie było zasadne. Rano zaczęło się piekło. Skończyło się tak, że dowódca poniżał mnie przy wszystkich na odprawach. Mówił, że „zamykam mu kolegów od kawy”.

Kolega, który odradzał panu żandarmerię, miał rację?

Powoli sobie to uświadamiałem. W 2004 roku komendant z Gdyni powiedział, że nie widzi możliwości współpracy ze mną. Stwierdził, że mogę iść do Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej, gdzie potrzebują takich, którzy skaczą przez płoty i walczą wręcz.

Ten oddział dopiero się tworzył?

Tak. Przyszedłem w lipcu, a oddział powstał w lutym 2004 roku. Praca super, ludzie też. Kumple. Wysoki poziom szkolenia, jeśli chodzi o strzelanie, szkolenie z walki wręcz.

Czym się pan zajmował?

Ochraniałem delegacje zagraniczne. Uczestniczyłem w zabezpieczeniach. Poznałem wielu ważnych ludzi, wszystkich poprzednich ministrów obrony. Na niezłym poziomie znałem angielski. Wówczas nie było nikogo, kto mógł jednocześnie ochraniać i językowo się sprawdzać. Dlatego byłem wysyłany do tłumaczenia czy po prostu rozmowy z przedstawicielami zagranicznych delegacji.

To dlaczego zmienił pan oddział specjalny na prewencję?

(śmiech)… po paru latach szybka jazda samochodem zaczęła mnie już trochę męczyć. Tym bardziej że miałem dziecko. Chciałem stabilizacji. Poszedłem do prewencji Komendy Głównej ŻW. Czas szybko leciał. Praca była spokojna i stabilna. Często byłem wysyłany za granicę, m.in. do Brukseli, by mówić o bezpieczeństwie w ruchu drogowym.

Spokój szybko się skończył…

Przyszedł do mnie szef Wydziału Wewnętrznego KGŻW, gdzie zwolnił się etat. Nikt specjalnie nie chciał z nim gadać. Ja nie miałem nic do ukrycia. Zresztą znaliśmy się. Razem graliśmy w siatkówką. Co tu dużo gadać, skusił mnie też wyższy etat, dodatek.

W 2009 roku przeszedłem do Oddziału Wewnętrznego i Ochrony Informacji Niejawnych KGŻW. Zauważyłem, że panuje tam stagnacja. Już na początku usłyszałem: „Nie ma co się angażować, bo to chwały nie przynosi. Będziesz się musiał tylko tłumaczyć”.

Posłuchał pan rady?

Ojciec tłumaczył mi, że ludzie ciężko pracują i płacą podatki, żebym miał pensję. Nie posłuchałem kolegów żandarmów, słowa ojca były ważniejsze. Zaczęło się od drobnych spraw; zniszczenie mienia wojskowego, wyłudzanie pieniędzy na przejazdach służbowych.

Potem zaczęli zgłaszać się informatorzy. Nie musiałem rejestrować osobowych źródeł. Nie mieliśmy też specjalnych funduszy na informatorów. Docierali do mnie ludzie, którzy byli świadkami przestępstw, mieli dość lub zostali zniszczeni przez system.

W 2011 roku przyszedł z Krakowa na stanowisko zastępcy komendanta głównego Żandarmerii Wojskowej wówczas pułkownik, dziś generał, Robert Jędrychowski. Nie wiedziałem, kim był. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że to on blokuje ujawnianie większości nieprawidłowości, kazał robić sprawy wybiórczo. Jak ktoś mu nie pasował, to „robimy gościa” i wysyłamy kwity do prokuratury.

Poda pan przykład?

Z Afganistanu dostałem informację, że żandarm widział przestępstwo i nie zareagował. Chodziło o pijaństwo. Sprawa trafiła do prokuratury, choć była małego kalibru. Ten oficer sam się zwolnił. Płk Jędrychowski był zadowolony.

6.

Złożył pan wiele zawiadomień do prokuratury w sprawie wyłudzania przez żandarmów dodatków wojennych tzw. mini maxów w Afganistanie. Chodziło o to, że wyjeżdżali tylko za bramę bazy, a następnie wpisywali, że uczestniczyli w patrolu bojowym.

W 2013 roku poszło grubo. Na każdej zmianie miałem swojego człowieka. Ludzie meldowali mi, że żandarmi wyłudzają dodatki w ramach mini maxów. Miałem wielu świadków. „Trafiłem” też dobrego kolegę płk. Jędrychowskiego. Wtedy kapitana, teraz już podpułkownika J. Ta sprawa zbiegła się z tym, że miał być awansowany na majora.

Przez rok sam dowodziłem wydziałem wewnętrznym, bo przełożony poszedł na emeryturę. W tym czasie do moich zadań należało rekomendowanie osób przedstawianych do awansów. Dostawałem arkusze i wpisywałem swoją opinię. Zazwyczaj rekomendacja była pozytywna, ale akurat w przypadku kapitana J. napisałem negatywną i meldunek wstępny na jego temat. No i znowu zrobiła się straszna awantura.

A co ze sprawami wyłudzeń dodatków wojennych? Żandarmeria w odpowiedziach na pytania Onetu zaprzecza „istnieniu nieprawidłowości w wypłacie dodatków wojennych w Polskim Kontyngencie Wojskowym”. Piszą, że postępowanie wyjaśniające prowadził dowódca kontyngentu, który również nie doszukał się uchybień.

Sprawy zostały zablokowane, nie trafiły do prokuratury. Dopiero teraz, gdy napisałem wypowiedzenie i wiedziałem, że odejdę ze służby, zgłosiłem je. Postępowanie wyjaśniające prowadzi dziś Prokuratura Okręgowa w Warszawie Wydział ds. Wojskowych. Wtedy informacje do mnie spływały, ale nie dało się ich ruszyć. Było jeszcze gorzej, gdy na szefa wydziału wewnętrznego przyszedł z Krakowa ppłk Sylwester Bełtowicz, kolega gen. Jędrychowskiego. Potem już sami informatorzy zaczęli ze mnie drwić. Pytali: „po co ty tam jesteś, przecież nic się nie dzieje, wszystko jest zamiatane pod dywan”.

7.

O jakie przestępstwa chodziło?

Część spraw dotyczyła mobbingu w samej Komendzie Głównej. Ludzie się zwalniali, przenosili, skarżyli. Przyjeżdżały karetki pogotowia. Doszło do jednego zawału serca. Ludzie leczyli się ze względu na przewlekły stres w pracy.

Były też sprawy związane ze znajdowaniem u funkcjonariuszy żandarmerii pornografii dziecięcej czy zwierzęcej. Chodziło m.in. o wysokiego rangą oficera żandarmerii.

Moja frustracja rosła. Tym bardziej że nawet prokuratura umarzała sprawy, w których przedstawiałem ewidentne dowody przestępstw.

8.

Komendantem głównym za śp. gen. Mirosława Rozmusa został wtedy gen. Piotr Nidecki. Coś się zmieniło?

Gen. Nidecki poprosił mnie do siebie, pomijając ppłk. Bełtowicza. Przedstawiłem mu problemy. Widziałem, że zależało mu na zmianach. Wezwał na przykład do siebie pułkownika, który mobbingował współpracowników (sprawę bada prokuratura) i powiedział mu, że jeśli nadal będzie dręczył podwładnych, pożegna się ze stanowiskiem. Pech chciał, że 24 grudnia 2015 roku gen. Nidecki sam stracił stanowisko.

To był moment, gdy do władzy doszło PiS. Liczył pan na zmiany w żandarmerii?

Miałem wielką nadzieję, że tak się stanie. Chciałem pójść do ministra Antoniego Macierewicza i zameldować mu o wszystkim, pokazać, że wydział wewnętrzny to fikcja. Mogą namioty z promocją ustawiać, a nie szukać przestępców.

9.

Wkrótce komendantem głównym został gen. Tomasz Połuch.

Tak. Czekałem na moment, kiedy mój przełożony ppłk Bełtowicz pójdzie na urlop. 26 lutego 2016 roku zameldowałem się u komendanta. Pokazałem dokumenty, opowiedziałem o sprawach, które prowadzi wydział wewnętrzny. Powiedziałem, że wiele jest zamiatanych pod dywan.

4 marca 2016 roku znowu zostałem wezwany do jego gabinetu. Był tam też ppłk Bełtowicz. Zapytali, czy jestem gotów poddać się badaniu na wariografie. Powiedziałem: „Jestem. Proszę mnie pytać”. Na tym stanęło.

Prawdopodobnie wówczas ruszyła procedura na mnie. Zaczęto mnie podsłuchiwać, czytać moje e-maile…

Muszę też przyznać, że nie jestem święty. Moją pasją jest giełda. Potrafiłem analizować dane, mądrze inwestować.

Miał pan na to zgodę przełożonych?

Taka zgoda nie jest wymagana. Zresztą wszystkie dodatkowe dochody zawarłem w oświadczeniach majątkowych. Niestety stres w pracy odreagowywałem na imprezach. Tego żałuję.

W październiku 2016 roku z rocznego opiniowania służbowego żołnierza dostałem pierwszy raz czwórkę.

Zwykle dostawał pan piątki?

Tak. Odwołałem się od tej opinii. Pomyślałem jednak, że za rok dostanę tróję i mnie zwolnią. Postanowiłem przyspieszyć działania. Zapytałem komendanta głównego, czy zamierza coś zrobić ze sprawami, które mu zgłosiłem. Sam jednak nie odpowiedział. Przysłał kolegę, który w zaufaniu powiedział mi: „Robert, daj spokój, Połuch się tym nie zajmie. To są za twarde sprawy. Wszyscy sobie zęby połamią”.

10.

Co zmierzał pan zrobić?

Dostać się do ministra Macierewicza. Ale to nie było proste. Za wysokie progi. Musiałem znaleźć kogoś, kto mnie zaanonsuje, wprowadzi.

Znalazł pan?

Tak. Był to Krzysztof Kopeć, działacz niepodległościowy i pracownik IPN, oraz Ryszard Majdzik, organizator miesięcznic smoleńskich. Okazało się, że to znajomi żandarma, który był moim informatorem. Przedstawiłem im sprawę oraz szereg informacji, ale takich, które nie były objęte klauzulami. Obiecali mi pomóc skontaktować się z ministrem. Zanim do tego spotkania doszło, żandarmeria wszczęła wobec mnie postępowanie dyscyplinarne za nieobecność na zajęciach z piłki nożnej.

Zajęcia były obowiązkowe?

Nie. Sam się zgłosiłem do drużyny. Grałem wszystkie mecze, ale na zakończeniu nie mogłem być. Zadzwoniłem do szefa drużyny. Powiedziałem, że nie dotrę. Nieobecność była więc usprawiedliwiona, ale żandarmeria chciała mi za to dyscyplinarkę wlepić.

Żandarmeria w odpowiedzi na pytania Onetu pisze, że miał pan postępowanie kontrolne takie, jakie SKW wszczęła wobec gen. Jarosława Kraszewskiego z BBN?

Tak, to prawda.

Na jakiej podstawie?

Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Teraz już wiem. Chodziło o ujawnianie informacji niejawnych osobom postronnym. To się nawet zgadza. Ujawniałem informacje, ale ministrowi obrony.

Nie do końca. Przekazał je pan też m.in. Krzysztofowi Kopciowi czy Ryszardowi Majdzikowi?

Informacje, które dostali ode mnie, nie były oklauzulowane. Nie było wśród nich żadnej informacji z klauzulą „ściśle tajne”, „tajne” ani nawet „poufne” i „zastrzeżone”. Były to ogólne informacje o nieprawidłowościach w żandarmerii. Chciałem, by dotarły do Antoniego Macierewicza. Myślałem, że ktoś z MON zaprosi mnie na rozmowę. Tak się nie stało.

Jestem też pewien, że wówczas nie trafiły one do ministra, tak samo jak skarga, którą do niego napisałem.

11.

Dlaczego napisał pan skargę?

4 stycznia 2017 roku zostałem wezwany do komendy głównej pod pretekstem remontu mojej kancelarii. Zaproszono mnie, gdyż byłem już na zwolnieniu od neurologa-psychiatry. Było to związane z nerwicą. Leczę się w Klinice Stresu Bojowego Wojskowego Szpitala u doktora Piotra Ilnickiego. To wspaniały lekarz, który pomógł wielu żołnierzom po misjach bojowych w walce ze stresem.

Choroba jest związana ze stresem w pracy, ze służbą?

Lekarz stwierdził, że był to czynnik decydujący.

Czy ta choroba może się przekładać na sposób postrzegania rzeczywistości? Tak sugerują pańscy przeciwnicy.

O tym, że się leczę, poinformowałem przełożonych w 2014 roku. Mimo to dostałem poświadczenia bezpieczeństwa. Wystawiający je był zresztą na rozmowie u doktora Ilnickiego. Tam dowiedział się, że nie cierpię na chorobę psychiczną, lecz mam zaburzenia nerwicowe, które nie wpływają na jakość mojej pracy oraz że nie ma żadnych przeciwwskazań, bym miał dostęp do informacji niejawnych. Co ciekawe, na początku 2017 roku dowiedziałem się, że moja dokumentacja medyczna ze szpitala wojskowego na Szaserów trafiła do moich przełożonych. A przecież to szczególnie wrażliwe dane i powinny być chronione. W jaki sposób żandarmeria przejęła te dokumenty? Tego nie wiem. Zrozumiałem jednak, że moi przełożeni będą próbowali mnie zdyskredytować za wszelką cenę.

12.

Wróćmy do 4 stycznia 2017 roku. Został pan wezwany do komendy głównej. Co było dalej?

Najpierw przekazałem moje akwarium, które znajdowało się w kancelarii, kolegom z oddziału specjalnego. Potem przyszedł ppłk Bełtowicz i powiedział, że muszę iść do komendanta głównego gen. Połucha.

Poszedł pan?

Poszedłem. Mogłem odmówić, ale tego nie zrobiłem. Przed kancelarią gen. Połucha stał już człowiek z wykrywaczem metali. Sprawdził też, czy nie mam urządzeń do nagrywania. Wtedy pomyślałem, że coś szykują.

W gabinecie był też szef kadr żandarmerii. Zamknęły się drzwi. Oddałem honory po cywilnemu. Wtedy komendant powiedział, że już nie mogę służyć w żandarmerii i wręczył mi decyzję o przeniesieniu do rezerwy kadrowej. Trochę się zmartwiłem, ale potem pomyślałem: „Właściwie to super. Pozbędę się tego całego problemu”.

Miałem zresztą przejść do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego na wyższe stanowisko – podpułkownika. Przeszedłem nawet kwalifikacje. Podpisałem więc kwit.

Wtedy gen. Połuch pokazał mi anonim. Napisano tam, że gram na giełdzie, że spotykam się z jakimiś dziewczynami, że jestem na zwolnieniach od psychiatry. Najgorszy był zarzut, że nic nie robię, dlatego nie powinienem służyć w wydziale wewnętrznym. A przecież tyle, ile spraw zrobiłem, nikt przede mną nie zrobił.

Zgodził się pan już na przeniesienie do rezerwy kadrowej. Po co pokazano panu ten anonim?

Anonim to nie wszystko. Później gen. Połuch wyciągnął jeszcze dość gruby skoroszyt. Powiedział, że tam są zdjęcia, które mnie kompromitują wobec żony. Oświadczył, że ona o wszystkim się dowie, jeśli zamelduję do ministra Macierewicza o nieprawidłowościach w żandarmerii. To była masakra. Komendant główny w obecności szefa kadr żandarmerii szantażował mnie, bym nie meldował o nieprawidłowościach do ministra.

Co wtedy pan zrobił?

Służba w oddziale specjalnym i doświadczenie życiowe nauczyły mnie, że nie należy się poddawać, a tym bardziej że nie mogę dać się szantażować. Poszedłem do domu i powiedziałem o wszystkim żonie. Może całkiem fair wobec niej nie byłem, ale powiedziałem, jak jest, by nie dać się szantażować. Trochę ciężko mi o tym mówić…

Jak zareagowała żona?

Zmyła mi głowę i miała rację. Były ciche dni, ale kocham ją i jej ufam. Mamy zresztą trójkę wspaniałych dzieci.

Co ze Sztabem Generalnym? Nie trafił pan tam.

Zadzwonił oficer i powiedział, że jest zakaz przyjmowania mnie. Poszedłem więc do świeżo tworzonych Wojsk Obrony Terytorialnej na kwalifikacje. Przeszedłem je. Powiedzieli, że mnie potrzebują. Miałem uczyć młodych żołnierzy strzelać z moździerzy, czyli robić coś, czego uczyłem się w Szkole Oficerskiej Artylerii.

13.

A co ze spotkaniem z ministrem?

20 lutego 2017 roku udało mi się wreszcie do niego dostać. Zadzwoniono do mnie i usłyszałem, że mam być na ul. Klonowej o godz. 9.00. Stawiłem się. Wpisano mnie w zeszyt. Przez telefon rozmawiałem z sekretarką ministra. Dopytywała, czy na pewno jestem umówiony. W końcu oddzwoniła i powiedziała: „Minister pana przyjmie. O godz. 14.30”. Wszedłem na teren. Widzieli mnie ludzie z oddziału specjalnego, którzy chronią ministra. Pomachali mi, bo mnie znają.

Minister mnie przyjął ok. godz. 16.00. Miałem pakiet dokumentów. Wszystko mu dałem.

Co na to minister Macierewicz?

Na początku nie był zainteresowany, ale wkrótce oczy zaczęły mu rosnąc jak po kawie. Zadawał coraz konkretniejsze pytania. Zasugerowałem, że mogę poddać się badaniu na wariografie. Minister odparł, że to nie jest potrzebne. Zapewnił, że zajmie się sprawą i będzie dobrze. Opowiedziałem mu też o szantażowaniu mnie przez gen. Połucha. Minister poprosił, bym nie zgłaszał tego do prokuratury. Obiecał, że tym również się zajmie. Kamień spadł mi z serca.

14.

Dalszy rozwój wypadków jednak pana zaskoczył…

O tak i to bardzo. 22 marca 2017 roku o świcie przyszli do mnie policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych KG Policji i zakuli mnie w kajdanki na klatce schodowej. Nie mam pretensji do zwykłych funkcjonariuszy. Wykonywali rozkazy. Mieli też postanowienie prokuratora wojskowego ppłk. Piotra Tuchorskiego. Jeden z nich w domu powiedział mi: „Panie majorze, jak patrzę na pana mieszkanie i trójkę dzieci, to coś mi tu nie pasuje”.

Policjanci przeszukali mieszkanie i auto. Zabrali cały sprzęt: komputery, telefony, nośniki pamięci.

U Krzysztofa Kopcia i kilku innych osób też były przeszukania. Kopeć na temat mojej sprawy zrobił film i zamieścił go na YouTube.

Krzysztof Kopeć mówi o tym przeszukaniu bardzo emocjonalnie. Porównuje działania policji do metod rodem z PRL-u.

Nie dziwię się, zabrali mu cały sprzęt, na którym miał materiały do pracy naukowej, telefony, dokumenty zupełnie niezwiązane ze sprawą. Po co to wszystko?

Dlaczego zatrzymała pana policja, a nie żandarmeria? Przecież był pan wówczas żołnierzem.

Rzeczywiście przepisy są takie, że powinni mnie zatrzymać żandarmi. Nie wiem, czemu tego nie zrobili. Mogę się tylko domyślać, że się bali. Znam większość z nich. Dodatkowo jako oficer wydziału wewnętrznego kontrolowałem ich i sprawdzałam. Podczas tej akacji przeszukania zrobiono też u osób cywilnych. Może teraz żandarmeria będzie się tym podpierać.

15.

Został pan przewieziony na przesłuchanie.

Tak. Pojechaliśmy do Prokuratury Okręgowej w Warszawie Wydział do spraw Wojskowych na ulicy Nowowiejskiej. Tam chciałem już zgłosić informacje o nieprawidłowościach w żandarmerii, ale prokurator Tuchorski przy policjancie z BSW KG Policji stwierdził, że nie będzie słuchać moich zawiadomień. Powiedział, że mogę je zgłaszać oddzielnym trybem.

Zostały panu postawione zarzuty?

Tak. Ujawnienia informacji osobom nieuprawnionym. Komendant główny był pewien, że po tym wszystkim się złamię, że pęknę, szczególnie po kajdankach. Przeliczyli się. Już 23 marca 2017 roku kupiłem nowy sprzęt komputerowy i zacząłem pisać zawiadomienia do prokuratury, segregować dokumenty, które mi zostały, wyciągać z e-maili, co się da. Działać, by udowodnić, kto tu jest przestępcą, a kto jest niewinny.

EPILOG

Major Robert Pankowski złożył 22 zawiadomienia do Prokuratury Wojskowej, Sądu Wojskowego w Warszawie i Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

Ujawnił informacje m.in. o wyłudzeniach finansowych, braku nadzoru nad bronią w Centrum Szkolenia ŻW w Mińsku Mazowieckim, rozprowadzania pornografii dziecięcej przez funkcjonariusza żandarmerii, molestowaniu kobiet w tej formacji, przypadkach mobbingu wobec żołnierzy i pracowników cywilnych, wyłudzeniach pieniędzy służbowych. Gros spraw związana jest z przekraczaniem uprawnień przez wysokich rangą funkcjonariuszy żandarmerii, w tym komendanta głównego gen. Tomasza Połucha i jego zastępcę gen. Roberta Jędrychowskiego.

Wokół mjr. Pankowskiego skupiła się grupa byłych i obecnych żołnierzy Żandarmerii Wojskowej, którzy byli świadkami przestępstw oraz nielegalnych działań tej formacji. Kontaktują się z nim również żołnierze z innych formacji Wojska Polskiego, którym żandarmeria zniszczyła kariery w armii, na koniec nie udowadniając przestępstw.

ONET.PL

Więcej postów

1 Komentarz

  1. Ot i mamy obraz naszej zreformowanej armii, sympozja, rocznice, szkolenie „młodocianych partyzantów”. Ogólnie prywata, polityczne gierki, brak kompetencji, i sympatyczna zabawa „we wojsko”.”Straszno i śmieszno” z naciskiem na „straszno”.

Komentowanie jest wyłączone.