Polska polityka wschodnia staje się zakładnikiem idei narodowej i mitów historycznych.
Kiepskie relacje między Polską a Litwą związane ze statusem mniejszości polskiej nie są niczym nowym. Jednak prawdopodobnie po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości sięgnęły one jak dotąd najniższego poziomu. Jak z pewną przesadą stwierdził w komentarzu dla litewskiej telewizji publicznej LRT już latem 2016 roku znany litewski publicysta Rimvydas Valatka: „wygląda na to, że relacje polsko-litewskie są jak nigdy dotąd chłodne. Gdyby trzeba było określić obecne relacje jednym zdaniem, musielibyśmy powiedzieć, że są one mniej więcej takie, jak po ultimatum z 1938 roku. Stosunki dyplomatyczne są nawiązane, poczta i inna łączność pomiędzy sąsiednimi państwami działa – i tyle. Prezydenci i premierzy nie spotykają się i nawet nie rozmawiają telefonicznie. Nie ma relacji międzyparlamentarnych, nie utrzymują ich ani partie rządzące, ani opozycja”.
Tę sytuację należy z pewnością wiązać z pozostawieniem przez Litwę od ponad dwudziestu pięciu lat nierozwiązanych niektórych kwestii dotyczących praw polskiej mniejszości. Jednak ważniejsze wydaje się „narodowe” podejście do kwestii Polaków na Litwie, jakie prezentuje rząd Prawa i Sprawiedliwości. Jeszcze większą rolę odgrywa przekonanie Polski, że Wilno postawione przez Rosję pod ścianą, będzie wobec Polski bardziej uległe, jeśli mocniej się Litwę przyciśnie.
Polacy z kresowej Arkadii
Przekonanie o kluczowym znaczeniu Polaków żyjących na Wschodzie w polityce wschodniej jest od dawna wpisane w tożsamość polityczną Prawa i Sprawiedliwości, posiada solidne zaplecze społeczne oraz wpisuje się w szerszy kontekst ideologiczny. Według badań CBOS prowadzonych w ostatnich latach znaczna część Polaków uważa, że Polska powinna wspierać mniejszość polską na Wschodzie sposobami, które uzna za słuszne, nawet jeżeli miałoby się to negatywnie odbić na relacjach z państwem, na którego terenie mieszka mniejszość. Istotna pozycja Polaków w polityce wschodniej jest powiązana z coraz częstszym odwoływaniem się do ideologii narodowej demokracji i Romana Dmowskiego (fundamentalne znaczenie utrzymania jedności podzielonego narodu definiowanego etnicznie) przez czołowych działaczy PiS, w tym lidera partii Jarosława Kaczyńskiego.
Niestety powoływaniu się na endecję nie towarzyszy refleksja na temat ksenofobii Dmowskiego szczególnie wobec wschodnich sąsiadów. Drugim istotnym elementem repolonizacji – posługując się językiem PiS – polityki wschodniej jest renesans tematyki kresowej w polskiej kulturze zachodzący w ostatnich latach. Można to zjawisko określić jako kresentymentalizm.
W tej narracji „polskie Kresy” są przedstawione jako utracona Arkadia, obszar polskiej misji cywilizacyjnej, zgodnej koegzystencji narodów żyjących pod polskim przywództwem, a następnie obszarem martyrologii Polaków mordowanych przez okrutnych „niewdzięcznych” sąsiadów. Kresentymentalizm stawia w centrum Polaków. Jedynie tłem dla nich są nie-Polacy stanowiący od wieków zdecydowaną większość mieszkańców tych regionów. Określenie „polskie Kresy” jest używane przez polityków PiS bez oglądania się na wrażliwość historyczną wschodnich sąsiadów. Kresentymentalizm wiąże się także z kultem żołnierzy wyklętych zajmujących centralne miejsce w polityce historycznej PiS. Wśród żołnierzy wyklętych najważniejsze pozycje zajmują partyzanci z Kresów („Łupaszka”, „Zagończyk”).
Politycy PiS nie zastanawiają się nad krytyczną percepcją żołnierzy wyklętych przez wschodnich sąsiadów pamiętających także o zbrodniach popełnionych przez niektórych z nich. Nie biorą też pod uwagę, że niektóre organizacje podziemia antykomunistycznego, na przykład skrajnie prawicowe Narodowe Siły Zbrojne czy Narodowe Zjednoczenie Wojskowe walczyły o homogeniczną etnicznie Polskę, która miała być w optymalnym scenariuszu większa niż II RP i obejmować Litwę, Białoruś i znaczną część Ukrainy.
Zakompleksiona republika
Ten miks historycznych emocji i mitów łączy się z przekonaniem rządzącej partii, że polityka zagraniczna to bezwzględna walka egoizmów narodowych, podobnie jak w świecie natury według Th omasa Hobbesa. Taka wizja świata sprzyja polityce stawiania mniejszym państwom „propozycji nie do odrzucenia”, które z perspektywy partnerów można uznać za szantaż, w celu przeforsowania swojego stanowiska. Usztywnienie polityki wschodniej PiS zapowiedziało na przedwyborczym kongresie w kwietniu 2015 roku w Katowicach.
Michał Dworczyk, były szef sejmowej komisji do spraw łączności z Polakami, zaś obecnie wiceminister obrony narodowej, w referacie prezentującym stanowisko partii stwierdził, że kwestie historyczne oraz „sytuacja polskiej mniejszości na Wschodzie nie są i nigdy nie będą kwestią taktyki politycznej. W tych sprawach nasza pryncypialna postawa nie będzie podlegać dyskusji”. Zapowiedział także, że „zdecydowanie przeciwstawimy się ograniczeniu praw Polaków na Litwie”.
Po wyborach wiceminister spraw zagranicznych Jan Dziedziczak i inni wysoko postawieni politycy PiS przeszli od słów do czynów. Od kilkunastu miesięcy przybywają oni do Wilna na spotkania z działaczami Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) i Związku Polaków na Litwie bez powiadomienia o tym litewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Według Dziedziczaka nieuregulowanie statusu Polaków na Litwie zgodnie z oczekiwaniami Warszawy i polskiej mniejszości będzie oznaczać, że Litwa jest „byłą postsowiecką, zakompleksioną republiką”. Te działania Dziedziczaka nie są zbyt oryginalne. Przypominają politykę Węgier Viktora Orbána – stawianych za wzór przez PiS – wobec mniejszości węgierskiej w Rumunii.
We wrześniu 2016 roku Jan Parys, szef gabinetu ministra spraw zagranicznych, podczas konferencji zorganizowanej w Kownie z okazji dwudziestopięciolecia niepodległości Litwy stwierdził, że sytuacja mniejszości polskiej na Litwie jest gorsza niż na Białorusi i z powodu nierozwiązanych problemów trudno jest przekonać polskich żołnierzy, że muszą dbać o bezpieczeństwo krajów bałtyckich. Te słowa, stawiające pod znakiem zapytania solidarność w ramach NATO wobec Rosji, co więcej, stosujące „odpowiedzialność zbiorową” wobec Bałtów oraz uznające autorytarną Białoruś za kraj lepszy do życia dla Polaków niż demokratyczna Litwa, spotkały się z oburzeniem litewskiej elity i brakiem reakcji Polski.
W lutym 2017 roku w wigilię święta niepodległości Litwy Przemysław Żurawski vel Grajewski, doradca ministra spraw zagranicznych, opublikował w „Gazecie Polskiej” artykuł Litwo, czas na działanie. Stwierdził w nim, że „brak skutecznej polityki Litwy w zakresie pozyskania zaufania i sympatii Polaków będących jej obywatelami otwiera drogę wpływom Moskwy. Moskalenia zaś cierpliwie znosić nie będziemy”. Autor nie wytłumaczył jednak, co Polska zamierza zrobić. Według niego, politykę Litwy wobec Polaków można interpretować jedynie jako próbę lituanizacji. Litwa ie ma już jednak czasu. Stoi pod ścianą, czyli groźbą agresji rosyjskiej, i musi jak najszybciej zmienić politykę wobec mniejszości polskiej.
Problemy? Tak, ale…
W Polsce dominuje opinia, że sytuacja Polaków na Litwie jest zła i uległa w ostatnich latach pogorszeniu. Twarda polityka wobec Wilna ma być w tej sytuacji czymś oczywistym.
Jednak polska krytyka, choć nierzadko uzasadniona, czasami jest wyraźnie przesadzona. Twierdzenie o lituanizacji Polaków nie znajduje podstaw.
Ich udział procentowy zmniejszył się w latach 1989-2011 z 7 procent do 6,6 procent. Dla porównania populacja polska na Białorusi skurczyła się w latach 1989-2009 z 4,1 procent do 3,1 procent.
Z drugiej strony należy przyznać, że prawa mniejszości są znacznie szersze w Polsce niż na Litwie. Język litewski jest używany jako pomocniczy obok języka urzędowego przed organami gminy Puńsk, gdzie ludność litewska stanowi większość mieszkańców. Polska gwarantuje przedstawicielom mniejszości litewskiej używanie i pisownię nazwisk w dokumentach tożsamości zgodnie z zasadami pisowni języka litewskiego. Natomiast niemal piętnastokrotnie liczniejsza od litewskiej mniejszości w Polsce diaspora polska na Litwie od lat bezskutecznie domaga się możliwości używania języka polskiego jako pomocniczego w urzędach na terenach, gdzie zwarcie zamieszkuje. W Polsce często zarzuca się litewskim władzom, że w ten sposób łamią postanowienia traktatu polsko-litewskiego z 1994 roku, co nie jest prawdą, gdyż traktat nie reguluje ani kwestii oryginalnej pisowni imion i nazwisk, ani kwestii użycia języka polskiego w samorządach.
Wyolbrzymia się także problemy polskiej edukacji na Litwie. Zdecydowana większość dzieci polskich uznających polski za język ojczysty (około 20 procent uważa za ojczysty inne języki niż polski) uczęszcza do polskich szkół. Litwa jest jedynym krajem na świecie, gdzie polskie dziecko ma możliwość nauki w języku polskim od żłobka do szkoły wyższej (fi lia uniwersytetu w Białymstoku). W ramach około dziesięciomilionowej wspólnoty osób polskiego pochodzenia żyjących zagranicą i używających języka polskiego Polacy na Litwie stanowią mniej niż 2 procent.
Natomiast na Litwie działa blisko 20 procent wszystkich szkół polskich poza granicami kraju. Reforma szkolnictwa na Litwie nie uderzyła szczególnie w Polaków, co miało rzekomo być ukrytym celem Wilna. Liczba szkół polskich zmalała o ponad 40 procent, zaś litewskich o blisko 50 procent. Jednocześnie wsparcie z budżetu dla szkół mniejszości narodowych wzrosło po reformie o 20 procent.
Niesłuszne jest także stwierdzenie, że sytuacja Polaków na Litwie jedynie się pogarsza. W 2009 roku litewski sąd orzekł, że obywatele Litwy narodowości nielitewskiej mogą mieć nazwisko zapisane w formie oryginalnej w paszportach, ale nie na pierwszej stronie dokumentu, tylko na kolejnych, i zapis ten należy traktować wyłącznie jako pomocniczy. Obecnie w parlamencie Litwy są dwa projekty ustawy o pisowni nazwisk nielitewskich. Jeden został zgłoszony przez socjaldemokratów, drugi przez konserwatystów. Oba projekty zostały przyjęte w pierwszym czytaniu. Socjaldemokraci proponują zalegalizowanie pisowni nielitewskich nazwisk alfabetem łacińskim w wersji oryginalnej. Konserwatyści zgłosili projekt ustawy dopuszczający zapis nielitewskich nazwisk w wersji oryginalnej, ale na pierwszej stronie pozostałoby nazwisko zapisane w wersji litewskiej.
W 2014 roku problem dwujęzycznych tablic z nazwami ulic na Litwie, w językach litewskim i polskim, który od lat wzbudzał wiele emocji, został rozwiązany przez wprowadzenie zasady ustawiania przy ulicach słupków z litewskimi nazwami ulicy, a na domach prywatnych pozostają tablice dwujęzyczne. Te rozwiązania mniejszość polska uznaje za niewystarczające, jednak nie można twierdzić, że strona litewska nie podejmuje żadnych działań na rzecz rozwiązania problemów Polaków.
Warto przypomnieć, że są kraje Unii Europejskiej, gdzie mniejszości są liczniejsze niż na Litwie, jednak nie mają takich praw jak litewscy Polacy – na przykład Turcy w Bułgarii czy Rosjanie w krajach bałtyckich (przypomnijmy, że przed wielką imigracją rosyjską do Łotwy i Estonii Rosjanie stanowili w tych państwach na początku XX wieku 8-10 procent mieszkańców).
Krytyka Litwy przez Warszawę jest mało wiarygodna, jeśli towarzyszy jej wyciszenie zastrzeżeń wobec sytuacji Polaków na Białorusi. Jak stwierdziła w marcu 2017 roku Anżelika Orechwo, przewodnicząca Rady Naczelnej Związków Polaków na Białorusi, „od dłuższego czasu widzimy tendencję dążącą do likwidacji nauczania w języku polskim na Białorusi. (…) Mówi się o liberalizacji w stosunkach polsko-białoruskich, ale my jako Polacy na Białorusi tego nie odczuwamy, patrząc choćby na problemy z nauczaniem w języku polskim”.
Niedawno rząd białoruski zatwierdził projekt, w którym zapisano, że w szkołach mniejszości narodowych takie lekcje, jak historia, wiedza o społeczeństwie czy geografia, mają się odbywać w językach urzędowych Białorusi, a więc po rosyjsku lub białorusku. W opinii Orechwo „wprowadzenie nauki przedmiotów w jednym z języków państwowych, a nie polskim w naszych szkołach to jest krok do likwidacji polskich szkół w Grodnie i Wołkowysku”. Warto pamiętać, że są to dwie ostatnie publiczne szkoły średnie na Białorusi, w których nauka wszystkich przedmiotów odbywa się po polsku.
W pełni lojalni obywatele?
W PiS nie ma praktycznie dyskusji na temat odpowiedzialności elity Polaków na Litwie za podejrzliwy stosunek wobec nich władz litewskich. AWPL może liczyć na zdecydowane poparcie PiS, z którym znajduje się we wspólnym klubie w Parlamencie Europejskim. AWPL określa siebie mianem partii chrześcijańsko-konserwatywnej, chociaż na jej listy wyborcze trafi ają byli pracownicy KGB i komuniści oraz stali bywalcy przyjęć w ambasadzie rosyjskiej w Wilnie. AWPL współpracuje z organizacjami rosyjskimi, deklarującymi otwarcie lojalność wobec prezydenta Władimira Putina. Nie może więc zaskakiwać, że lider tej partii Waldemar Tomaszewski niejednokrotnie krytykował zarówno protestujących na Majdanie przeciw Wiktorowi Janukowyczowi, jak i nowe władze Ukrainy, a także faktycznie poparł aneksję Krymu.
Brał udział w obchodzonym przez Rosję Dniu Zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami, podczas którego paradował z wpiętą do klapy marynarki gieorgijewską wstążeczką. Poseł AWPL Zbigniew Jedziński zasłynął z propozycji zbombardowania Kijowa w celu zmuszenia Ukrainy do rozmów pokojowych z separatystami. Ukrainę Jedzieński nazwał „oligarchicznym wrzodem na dupie Europy”.
Prorosyjskie poglądy kierownictwa AWPL mają mocne umocowanie społeczne. Według badań opinii publicznej jedynie około 15 procent przedstawicieli mniejszości polskiej na Litwie uważa, że za konflikt na Ukrainie winę ponosi Rosja – reszta odpowiedzialność zrzuca na Ukrainę, Unię Europejską lub USA. Prezydenta Rosji Władimira Putina 65 procent Polaków oceniło pozytywnie. Niemal tyle samo uznało Rosję za kraj przyjaźnie nastawiony do Litwy. Według Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, te prorosyjskie poglądy należy tłumaczyć faktem, że „Polacy pozbawieni są dostępu do polskich mediów, poza mało atrakcyjną TVP Polonia. Masowo oglądają więc telewizję rosyjską. Deputinizacja mediów na Wileńszczyźnie możliwa jest jedynie przez ich polonizację”.
Jest to myślenie życzeniowe zakładające, że poglądy zdecydowanej większości litewskich Polaków da się wyjaśnić wyłącznie skuteczną propagandą Kremla, zaś zastąpienie jej polską propagandą rozwiąże sprawę.
Z pewnością prorosyjskie poglądy Polaków są wzmocnione przez media z Rosji. Jednak nie można ich zrozumieć i przeciwdziałać im bez uwzględnienia całego kontekstu społecznego, politycznego, ekonomicznego i kulturowego, w jakim żyją litewscy Polacy. Wbrew temu, co twierdzi Żurawski vel Grajewski, Polacy na Litwie mogą korzystać z innych mediów niż tylko prokremlowskie. Co więcej, Litwini raczej nie będą zainteresowani polską deputinizacją, gdyż już dzisiaj z niepokojem patrzą na rosnącą fascynację młodych litewskich Polaków żołnierzami wyklętymi docierającą do nich przez… polskie media.
Warto przypomnieć, że liderzy AWPL mają problemy z wolnymi polskimi mediami. Jak stwierdził podczas spotkania z wiceministrem Dziedziczakiem wicemer rejonu wileńskiego Czesław Olszewski, „bardzo proszę, żeby przepatrzyć finansowanie niektórych mediów u nas tutaj na Litwie, konkretnie Radia Znad Wilii. To taki twór, który potrafi naszych liderów, których poważamy, których cenimy i to pokazują rezultaty wyborów, sadzać jak na patelni i urządzać takie egzekucje, a ostatnio w ogóle nawet nie zapraszają. Bardzo boli, że Macierz wspiera ich finansowo. I bardzo proszę, żeby tego nie robić, bo my i tak tutaj, zawdzięczając Panu Bogu, zawdzięczając temu, że intronizowaliśmy Jezusa Chrystusa, dbamy o Boga, dbamy o honor, dbamy o Ojczyznę. Ale Znad Wilii proszę bardzo nie finansować, bo to jest nienormalne”.
Warszawa – grożąc cofnięciem dofinansowania – wyciszyła ostatnio nieco krytykę elit AWPL przez polskie media na Litwie.
Polsko-litewski węzeł gordyjski
Przekonanie, że Litwa nie ma alternatywy dla Polski, została postawiona przez Rosję pod ścianą i dlatego ulegnie polskiej presji, wydaje się błędne.
Litwa nie jest skazana wyłącznie na Polskę. Posiada rozwinięte relacje z Łotwą i Estonią, Skandynawami, Niemcami, Kanadą, Wielką Brytanią czy Ukrainą. Natomiast Rosja ma na głowie kilka nierozwiązanych „problemów”, takich jak Syria, Donbas, które są ważniejsze niż Litwa.
Warto pamiętać także o dziedzictwie historii, które powoduje, że uparty opór Litwinów wobec presji polskiej postrzeganej jako powrót w endeckie koleiny będzie jedynie rósł, a nie malał. Tak było w przeszłości. Opór wobec nacisków Polaków stał się w litewskiej nowoczesnej historii kwestią honoru. Nie jest dziełem przypadku powiedzenie o Żmudzinach „ugryzła gadzina Żmudzina, zdechła gadzina” czy też opinia dziewiętnastowiecznego polskiego pisarza Edwarda Chłopickiego: „lud był z nich mało poetyczny, ale przewyższający sąsiadów głębokością charakteru”.
Polska mogłaby poprawić sytuację Polaków na Litwie, grając va banque. Wymagałoby to przedstawienia stronie litewskiej oferty. Powinna ona polegać na wyraźnym uzależnieniu przez Polskę wsparcia dla AWPL od prowadzenia przez jej polityków jednoznacznie prolitewskiej polityki, udzieleniu zdecydowanej pomocy dla niezależnych polskich mediów na Litwie oraz wykreowaniu przez Warszawę nowych, młodych elit polskich nad Wilią. Natomiast w zamian za to Wilno powinno przyjąć kompleksową ustawę na temat mniejszości narodowych gwarantującą uregulowanie kwestii nazwisk w dokumentach oraz wprowadzenie języka polskiego jako urzędowego przynajmniej w gminach, gdzie Polacy stanowią ponad 50 procent ludności. By taką ofertę złożyć, PiS musiałby dokonać kopernikańskiego przewrotu w swojej tożsamości politycznej, a dla tego nie ma przyzwolenia we władzach partii ani w elektoracie. W efekcie bardziej prawdopodobny jest scenariusz, że polsko-litewski węzeł gordyjski będzie coraz bardziej pokręcony.
POLITYKA.PL, Adam Balcer
Adam Balcer jest wykładowcą Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, szef projektu Eurazja w WiseEuropa.