Przemysł obronny ma być kołem zamachowym gospodarki. Porusza nim Antoni Macierewicz, a jego ludzie przejęli kierowanie państwową zbrojeniówką. Jak im idzie?
MON się pochwaliło: wydatki na obronę przekroczą w tym roku 2 proc. PKB za 2016 r. Na nowy sprzęt przeznaczymy aż ok. 10 mld zł (resztę – na utrzymanie armii).
Najnowszy zakup ministerstwa to trzy samoloty Boeing 747-800 dla rządu. Kupiono je bez przetargu, za ponad 2 mld zł. Parę dni później Krajowa Izba Odwoławcza uznała zakup „z wolnej ręki” za sprzeczny z prawem. Były szef MON Tomasz Siemoniak: – Sprawę rozstrzygnięto szybciej niż zakup mineralnej dla urzędu gminy.
Antoni Macierewicz jako element chaosu
Rok temu rząd PiS przedstawiał audyt koalicji PO-PSL. Macierewicz pytał wtedy posłów PO: „Co wam uczyniła Rzeczpospolita, że postanowiliście ją uczynić bezbronną?”. Jednocześnie realizował większość programów poprzedników: zakup moździerzy samobieżnych Rak, armatohaubic Krab i systemu Regina oraz pocisków JASSM dla samolotów F-16. Nadal jednak nie zostały rozstrzygnięte przetargi na zakup śmigłowców, dronów oraz systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej.
Wiceszef MON Bartosz Kownacki deklarował, że program modernizacji sił zbrojnych przygotowany przez PO będzie modyfikowany. Jak? Nie wiadomo. Pojawiają się kolejne koncepcje. Mówi się a to o konieczności dokupienia samolotów F-16 lub F-35, a to o nowych czołgach Leopard II. Panuje zamieszanie pogłębione falą dymisji w Inspektoracie Uzbrojenia MON, skąd odeszli szef i większość specjalistów.
Dyrektor polskiego zakładu zbrojeniowego: – W sprawie zakupów dla MON w czasie rządów PO też panował chaos, ale kilka osób z ministerstwa próbowało go opanować. Teraz resort stał się integralnym elementem chaosu.
Śmigłowce? Macierewiczowi już niepotrzebne
Pod koniec marca wiceminister Kownacki na jednej konferencji przeprosił za rozbicie służbowego bmw i obwieścił, że dwóch śmigłowców Black Hawk do szkolenia sił specjalnych nie będzie. Choć od pół roku zapowiadał je Macierewicz.
Pierwsze obietnice zakupu padły w październiku 2016 r. w zakładach zbrojeniowych w Mielcu. Macierewicz wypowiedział je w towarzystwie premier Beaty Szydło. Zapewne myślał, że sprawa jest prosta – można kupić maszyny stojące w hali. Specjaliści złapali się za głowy. Próbowali tłumaczyć, że w tej wersji śmigłowce są dla wojsk specjalnych nieużyteczne, bo np. nie dysponują noktowizją i zamontowano w nich słabsze silniki. Jednak szef MON przez miesiące snuł opowieści o nadlatujących black hawkach. W styczniu, gdy wciąż ich nie było, ówczesny rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz tłumaczył: powodem są wyłącznie formalności i bożonarodzeniowe ferie. Maszyny miały zostać kupione w styczniu, najpóźniej – na przełomie stycznia i lutego. Potem Macierewicz obiecał, że zostaną dostarczone do końca marca.
Ostatecznie pod koniec marca Kownacki stwierdził, że „śmigłowce treningowe są zbędne”, a MON kupi osiem śmigłowców dla sił specjalnych i cztery lub osiem śmigłowców morskich (do poszukiwań oraz do zwalczania okrętów podwodnych). Ile będą kosztowały? Kiedy zostaną dostarczone? Kownacki już niczego nie obiecał.
Przypomnijmy: w kampanii wyborczej politycy PiS krytykowali PO za decyzję o zakupie 50 śmigłowców Caracal francuskiej firmy Airbus, która oferowała wybudowanie linii produkcyjnej w Łodzi. Pierwsze caracale miały trafić do Polski w 2017 r. Ich zakup uzasadniano koniecznością szybkiego przerzutu wojsk wobec zagrożenia wojną hybrydową.
Macierewicz określał przetarg jako „skandaliczny”, bo uderzy w polskie zakłady lotnicze. Później mówił, że francuskie propozycje inwestycyjne były niesatysfakcjonujące. Zapewniał, że śmigłowce kupi „szybciej i taniej”. Efekt? Nie wiadomo, kiedy i ile śmigłowców kupimy. Raczej nie będą produkowane w kraju.
Dziś Kownacki uważa zakup śmigłowców za sprawę dziesięciorzędną. Jesienią w PiS wskazywali go jako „kluczowy dla obronności”.
Nic nie jest pewne
Wisi w powietrzu też inny kluczowy program – „Wisła”. Zakłada wyposażenie armii w system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. „Wisłę” patron tej inwestycji, prezydent Bronisław Komorowski, nazywał „polską tarczą przeciwrakietową”. Macierewicz pod koniec 2015 r. mówił, że kontrakt na dostawę systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej ze Stanami Zjednoczonymi i firmą Reytheon „nie istnieje”. W kwietniu 2016 r. znów zaczął mówić o kontrakcie na dostawę systemu wraz z pociskami Patriot.
Pod koniec marca tego roku ogłosił, że podpisał list intencyjny z Amerykanami, a kontrakt na dostawę ośmiu baterii przeciwlotniczych i przeciwrakietowych zostanie podpisany do końca roku. Sprzęt ma trafić do Polski w 2019 r. Podobny list Macierewicz ogłosił… jesienią 2016 r. Zapewne liczył na słabą pamięć dziennikarzy. Podkreślił bowiem, że odniósł „sukces negocjacyjny”. Zdaniem Macierewicza zestaw będzie kosztował 30 mld zł. Ma się składać z najnowszych pocisków PAC-3MSE, systemu dowodzenia IBCS i radaru dookólnego.
Zamieszanie z „Wisłą” nie wynika tylko z niekompetencji w MON. Problem z docelowym kształtem systemu mają sami Amerykanie. Nikt nie wie do końca, jak będzie wyglądał model obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej za dwa-cztery lata.
Czeski film w marynarce
Inspektorat Uzbrojenia MON właśnie unieważnił przetarg na zakup sześciu holowników dla Marynarki Wojennej. Budowała je prywatna stocznia Shipbulding w Gdyni. Powód? „Odstąpienie od wymogów technicznych”, choć w branży mówi się, że Macierewicz jest przeciwnikiem zakupów uzbrojenia w firmach, które nie są państwowe.
W styczniu z dumą obwieścił, że Stocznia Szczecińska kupiona przez fundusz państwowy stworzy konsorcjum ze Stocznią Marynarki Wojennej w Gdyni. W Szczecinie Macierewicz chce budować okręty podwodne. Problem w tym, że nie ma tam ani możliwości do ich budowy, ani specjalistów w tym zakresie.
Rząd PO przygotował program „Orka”. Zakłada zakup trzech średnich, konwencjonalnych okrętów podwodnych za mniej więcej 12 mld zł. Mają być wyposażone w pociski manewrujące typu Tomahawk (takimi USA zaatakowały ostatnio bazę lotniczą w Syrii). W grę wchodzą dwa typy okrętów: niemieckie U-212 lub U-214 (do tej pory pocisków nie wystrzeliwały) lub francuskie scorpene.
Macierewicz po zerwaniu kontraktu z Francuzami na dostawę caracali udał się do Szwecji, gdzie na deskach kreślarskich powstają okręty A-26. Na razie Szwecja ich nie produkuje. Celem wizyty był sygnał dla Francuzów – mogą zostać wykluczeni z przetargu na okręty. Kontrakt ma być podpisany w tym roku, ale zdaje się, że sam MON w to wątpi.
Nie wiadomo też, co z planowanymi mniejszymi okrętami klasy Miecznik i Czapla. Stocznia Marynarki Wojennej jest w upadłości.
Tymczasem resztka okrętów polskiej marynarki dożywa swoich dni. Najsprawniejszymi okrętami nawodnymi są przejęte w darze od Amerykanów ORP „Pułaski” i ORP „Kościuszko”. Polska praktycznie nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoich wód w razie penetracji okrętów podwodnych.
Ostatnio pojawił się pomysł zakupu australijskich fregat klasy Adelaide. Są to okręty tej samej klasy Oliver Hazard Perry co „Kościuszko” i „Pułaski”, choć dysponują o wiele lepszym wyposażeniem – m.in. możliwością obrony przed atakiem rakietowym i powietrznym. Jak się to ma do budowy okrętów w polskich stoczniach?
Koło zamachowe gospodarki
Podczas kieleckiego Salonu Obronnego we wrześniu 2016 r. Macierewicz był fetowany jak udzielny władca. Od momentu podporządkowania sobie całego państwowego przemysłu zbrojeniowego to on jest rozdawcą zamówień i stanowisk. Podlega mu 12 wojskowych zakładów zbrojeniowych oraz kolos – Polska Grupa Zbrojeniowa, gdzie pracuje 17 tys. osób. W Kielcach Macierewicz oświadczył, że przywróci właściwą rangę polskiej zbrojeniówce. Chce „osiągnięcia synergii między armią i polskim przemysłem obronnym”, który ma dostarczać innowacji i nowych technologii.
Tyle że nasz przemysł zbrojeniowy raczej nie dysponuje nowymi technologiami. Najlepszy przykład to potrzebna armii armatohaubica Krab. Przedstawiono ją jako dzieło polskiej myśli technicznej. Faktycznie składa się z podwozia z Korei (polskie pękało podczas strzelania), brytyjskiej wieży oraz silnika i lufy z Niemiec. Nawet niektóre śruby trzeba importować. Z ok. 4 mld zł – na tyle opiewa kontrakt na zakup 96 krabów – 90 proc. tej sumy trafi za granicę, a 5 proc. – za pośrednictwo – weźmie Polska Grupa Zbrojeniowa. Wojskowi mówią, że Krab to taka polska wersja Ikei – systemu „złóż to sam”. Kolejny problem to amunicja. Aby Krab spełniał swoją funkcję, musi mieć pociski o zasięgu ponad 40 km. Zostaną sprowadzone ze Słowacji.
Skoro nie potrafimy wyprodukować sprzętu dla polskiej armii, to może uda się na eksport. Tak reklamowany jest system obrony przeciwlotniczej bliskiego zasięgu Pilica składający się z archaicznych działek wzmocnionych pociskami Grom (w przyszłości Piorun). MON mówi o dużych możliwościach eksportowych Pilicy. Ale nie wymienia żadnego kraju, który chciałby ją kupić.
Szansą dla polskiego przemysłu jest wyposażenie ulubionej formacji Macierewicza – obrony terytorialnej. MON kupił 54 tys. karabinków Beryl (już dziś są przestarzałe), zamówił też 2,5 tys. karabinów maszynowych UKM-2000P. Polskim hitem ma być karabinek MSBR produkcji radomskiego Łucznika. Na razie MON kupił jedynie 150 sztuk MSBR dla Kompanii Reprezentacyjnej WP. Macierewicz zapewnia, że kupi je też dla obrony terytorialnej. Ale możliwości eksportowe tej broni są ograniczone, bo Czechy z powodzeniem eksportują podobnej klasy broń CZ Bren 2 (ma trafić m.in. do Pakistanu). Polski karabinek ma być podstawowym uzbrojeniem dla programu „Tytan” – żołnierza przyszłości. Program miał być gotowy w 2018 r., ale się ślimaczy.
Kogo lubi Macierewicz
W ubiegłym roku Macierewicz stwierdził, że 300 wozów Rosomak (są w całości produkowane w Polsce na fińskiej licencji) nie jest gotowych, bo „dwie mafie” kłócą się, kto ma je wyposażać w system komunikacji wewnętrznej. Te „dwie mafie” to znane polskie prywatne firmy zbrojeniowe. W efekcie rosomaki nadal nie są gotowe, bo systemu nie opracowały też firmy państwowe.
O szefie MON mówi się, że jest wyjątkowo przywiązany do produktów z USA oraz z Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Szef PGZ Arkadiusz Siwko – były szef gabinetu Macierewicza, kiedy ten kierował MSWiA w rządzie Jana Olszewskiego – w lutym pożegnał się ze stanowiskiem. Dlaczego? Pierwsza wersja: próbował prowadzić samodzielną politykę, m.in. wyrzucając ze stanowiska członka zarządu PGZ Radosława Obolewskiego. To sprzedawca plecaków i pracownik apteki. Druga wersja: Siwko miał powiedzieć Macierewiczowi, że PGZ i zakłady w Bydgoszczy nie są w stanie wyprodukować w ciągu roku „tysięcy dronów”, które zapowiedział minister.
Nowy szef PGZ Błażej Wojnicz niewiele miał do czynienia z przemysłem zbrojeniowym. W branży mówią, że na razie „się wdraża”.
W branży mówi się też, że problemem Macierewicza jest przekonanie, że „wszystko można”. W przeszłości Macierewicz był wiceministrem obrony, ale nie miał do czynienia z techniką obronną. Zajmował się likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych. W raporcie z likwidacji uznał za zupełnie nieprzydatny, niepotrzebny i kupiony z naruszeniem prawa transporter opancerzony Rosomak. Dziś to jeden z nielicznych udanych produktów polskiego przemysłu zbrojeniowego.
PAWEŁ WROŃSKI