Rodziła w potwornych bólach. Po 10 godzinach katuszy dosłownie odchodziła od zmysłów. „Jarek, ratuj!” – wołała do męża, a lekarza błagała o cesarskie cięcie. Ale położnik ze szpitala w Świebodzinie (woj. lubuskie) był nieugięty.
„Trzeba rodzić, a nie ciąć” – usłyszała. I to był wyrok na jej dziecko. Gdy po 14-godzinym porodzie Miłoszek opuścił łono matki, był już siny i nie oddychał.
Ta tragedia wydarzyła się tydzień temu. Nic jej nie zapowiadało. – Żonę przyjęto na porodówkę o 6 rano – relacjonował w rozmowie z TVN Jarosław Kostrzewa, zrozpaczony mąż i ojciec. Jego żona była w dobrej formie, a wszelkie wcześniejsze badania wskazywały na to, że i z wyczekiwanym Miłoszkiem jest wszystko w porządku. Tyle że nie spieszył się na świat, a ściślej rzecz ujmując, jego mama nie mogła urodzić. Mijała godzina za godziną, a ona cierpiała katusze i opadała z sił. Po 10 godzinach, gdy nie pomogły żadne medyczne sposoby, a pani Agnieszka była już u kresu wytrzymałości, zaczęła błagać męża, by ją ratował. A lekarza prowadzącego poprosiła o cesarkę. Ale on nie chciał o tym słyszeć.
– „Co ty, nie wiesz, że jak się w ciążę zachodzi, to trzeba rodzić, a nie ciąć?” – usłyszeliśmy. To był dla mnie szok – opowiadał przed kamerą pan Jarosław.
Po kolejnych trzech godzinach dopełnił się ostatni akt dramatu. Pani Agnieszka urodziła, ale maleńki Miłoszek był cały siny i nie dawał znaku życia. Reanimacja nie pomogła…
Jeszcze tego samego dnia sprawą zajęły się policja i prokuratura, a ordynator oddziału położniczego, który feralnego dnia pełnił dyżur, został zawieszony w obowiązkach. Zabezpieczono dokumentację medyczną, śledztwo toczy się pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka. – Sprawę wszczęła prokuratura w Świebodzinie, ale zostanie ona przekazana Prokuraturze Okręgowej w Zielonej Górze – mówi jej rzecznik Zbigniew Fąfer.
Tymczasem w piątek zrozpaczeni rodzice pochowali Miłoszka. Wśród łez najbliższej rodziny chłopczyk spoczął w bocznej alejce świebodzińskiego cmentarza.
SE.PL