Wojna z dezinformacją Bartłomieja Misiewicza w istocie potyka się z przeciwnikami politycznymi

Rzecznik MON stawia się w roli sprawiedliwego w walce z kłamstwem. W istocie potyka się z przeciwnikami politycznymi. Nie ma to nic wspólnego z demaskowaniem dezinformacji.

Bartłomiej Misiewicz, bliski współpracownik szefa resortu obrony Antoniego Macierewicza, uruchomia portal dezinformacja.net. Zaznaczmy, że jest to jego prywatna inicjatywa. Portal ten – przynajmniej tak zapewnia „Rzeczpospolitą” jego autor – nie jest autoryzowany i finansowany przez Ministerstwo Obrony Narodowej.

Już w pierwszym zdaniu tekstu programowego Misiewicz wskazuje, w kogo będzie wymierzone „ostrze prawdy”. I od razu ustawia się w roli autora polemiki politycznej.

„Dezinformacja stała się ostatnią nadzieją dla tych, którzy nie mogą się pogodzić z werdyktem wyborców odsuwającym ich od steru władzy. Przypomnijmy sobie nieudaną, operetkową próbę zamachu stanu 16 grudnia ubiegłego roku. Z wojną informacyjną mamy do czynienia każdego dnia – ostatnie dni przyniosły wymyśloną aferę w związku z rzekomą odmową przyjęcia sierot z Syrii przez rząd czy kłamstwa na temat tzw. ustawy metropolitalnej, albo na temat resortu Obrony Narodowej” – pisze Misiewicz.

Na pierwszy ogień bierze generała Waldemara Skrzypczaka. Opisuje krytyczne pod swoim adresem wypowiedzi oficera rezerwy, któremu nie podobało się m.in. salutowanie Misiewiczowi przez wysokich rangą wojskowych i tytułowanie go ministrem.

„Portal oko.press, będący od czerwca 2016 r. nowym narzędziem informacyjnym »Gazety Wyborczej«, czyli najsilniejszego prorosyjskiego medium w Polsce, publikuje za dziennik-polityczny.com i radiem TOK FM (…) nieprawdziwą informację, bezpardonowo atakując rzecznika resortu obrony narodowej Bartłomieja Misiewicza” – pisze o sobie.

Czytając wpisy Misiewicza, odnoszę wrażenie, że stworzył on kolejny portal prezentujący punkt widzenia rządu, zamiast – jak deklaruje – zająć się dezinformacją.

A wystarczyłoby tylko wskazówkę busoli ustawić na wschód. Rosjanie od dawna prowadzą wojnę informacyjną z sąsiadami. Odczuwają to już Estończycy, Łotysze czy Finowie. My w mniejszym stopniu, ale to nie oznacza, że możemy spać spokojnie.

Rosjanie posługują się półprawdami, sugestiami, dezinformacją. Jak tłumaczył mi na konferencji w Warszawie Janis Sarts, szef Centrum Eksperckiego Komunikacji Społecznej NATO w Rydze, działanie Rosji oparte jest na tworzeniu m.in. techniki mgły informacyjnej, fałszywych hipotez, teorii spiskowych. Nie po to, by społeczeństwo w nie uwierzyło, ale aby wszystko uczynić mniej wiarygodnym, zaciemnić obraz. Narzędziami dezinformacji są trolle, fałszywe strony internetowe i think thanki gloryfikujące politykę Putina.

Jaki rysują obraz naszego kraju? Wystarczy spojrzeć na propagandową tubę Kremla w Polsce, czyli Radio Sputnik.

„Polki usuwają ciąże w Niemczech”, „Ale jaja – MON chce przesłuchać MAK” – to tylko pierwsze z brzegu nagłówki. Tekst o wiele znaczącym tytule „W relacji Polski ze Wschodem wiosny jeszcze długo nie będzie” ilustruje zdjęcie kopulujących bocianów. Sputnik wiele miejsca poświęca Mateuszowi Piskorskiemu, który siedzi w areszcie podejrzany o współpracę z obcymi służbami. Przy okazji wizyty Angeli Merkel w Warszawie mowa jest „o wymianie uprzejmości” i napiętych stosunkach polsko-niemieckich. Podobny ton dotyczy relacji polsko-ukraińskich – opatrzony jest on tytułem „Albo Bandera, albo Europa!”.

Zamiast portalu stworzonego przez Misiewicza oczekiwałbym profesjonalnych działań, na wzór tych, jakie prowadzi ryskie centrum NATO. Bez politycznego zacietrzewienia opisuje, tłumaczy i prostuje rosyjską dezinformację.

Dzisiaj zaś dostajemy półprodukt. Na miarę możliwości Bartłomieja Misiewicza.

MAREK KOZUBAL, RP.PL

Więcej postów