Policja odkryła tożsamość kobiety, która podając się za urzędniczkę gabinetu jednego z wiceministrów MSWiA, dzwoniła po komendach, prosząc o podwiezienie radiowozem do hotelu lub warsztatu. Okazało się, że „w pilnej potrzebie” była dziennikarka ogólnopolskiej telewizji.
– Przez ostatnich kilka dni w różnych miejscach w kraju doszło do sytuacji, w której do dyżurnych policji dzwoniła najprawdopodobniej ta sama kobieta podająca się za urzędniczkę gabinetu jednego z wiceministrów MSWiA – mówi dziennik.pl mł. asp. Antoni Rzeczkowski z biura prasowego KGP.
W trakcie rozmowy telefonicznej miała ona domagać się podwiezienia radiowozem do hotelu lub warsztatu, bo jej samochód się zepsuł. KGP podkreśla, że za każdym razem policjanci trzymali się procedur i podawali jej np. numer do pomocy drogowej.
Wreszcie postanowiliśmy sprawdzić, kto oczekuje przyjazdu radiowozu i podwiezienia do hotelu. Policjanci z Zambrowa na miejscu rzekomej awarii auta zastali przy drodze kobietę. Zapytali, co się stało, po czym ją wylegitymowali – opisuje przedstawiciel KGP.
Dziennikarka TV wpadła jako „urzędniczka MSWiA”
I wtedy zaczęło robić się naprawdę ciekawie. Mundurowi odkryli, że dane podane dyżurnemu nie zgadzały się z tymi w dokumentach. A kobieta mimo wszystko cały czas usiłowała wymusić na policjantach podwózkę radiowozem.
– Kiedy ruszyli na poszukiwanie zepsutego auta, kobieta po kilkunastu metrach zatrzymała się i oświadczyła, że takiego pojazdu nie ma, a ona jest dziennikarką jednej z ogólnopolskich telewizji. Okazała też legitymację prasową – relacjonuje Rzeczkowski.
Bohaterka miała w końcu powiedzieć funkcjonariuszom, że cała akcja miała na celu sprawdzenie, czy policyjne pojazdy służą urzędnikom za taksówki i są na każde zawołanie.
– Gdy zorientowała się, że interwencja nie pójdzie po jej myśli, przyznała, że cała sprawa jest prowokacją dziennikarską – dodał.
Wiadomo, że sprawę policja skierowała do sądu. Mundurowi wyliczyli dziennikarce popełnienie dwóch wykroczeń.
– Pierwsze polega na wprowadzeniu policji w błąd co do własnej tożsamości oraz miejsca zatrudnienia, a drugie to wywołanie niepotrzebnej czynności. W każdym przypadku sąd może ukarać grzywną do 5 tys. zł – wylicza nasz rozmówca.
– Zastanawiam się, czemu takie działanie miało służyć? Konsekwencje mogły być tragiczne. Przecież w tym czasie ktoś naprawdę mógł potrzebować pomocy policji – kwituje Rzeczkowski z KGP.
DZIENNIK.PL