SKANDAL! Ukraińska telewizja: Przemyśl jest ukraiński!

Propagandowe wcielanie Przemyśla w skład Ukrainy, na przekór wzrostowi „wielkiej przyjaźni” polsko-ukraińskiej oraz kolejnych przejawów pomocy temu państwu, nie tylko nie słabnie, ale wręcz przybiera na sile.

Nacjonalistyczne ukraińskie władze nie tylko udają, że nic się w tych kwestiach nie dzieje, ale i tego samego oczekują od władz polskich. Co więcej, poszczególne głosy z Ukrainy wydają się mieć tupet rozliczania polskich elit z tej polityki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zanim jeszcze odezwała się telewizja, jak podał portal reporters.pl „Znany kijowski adwokat, działacz społeczny i ekspert rządowy Ołeksij Kurinnyj związany z nacjonalistyczną Partią Swoboda zapowiedział, że rozpocznie pracę nad ustawą zawierającą roszczenia terytorialne wobec Polski. Jeśli dokument ten zyska poparcie w Radzie Najwyższej to władze w Kijowie będą zobligowane wystąpić do Polski o „zwrot” terytorium dawnego „ukraińskiego” Księstwa Halicko – Wołyńskiego z XIII w. w postaci tzw. Zakerzonia, czyli Chełmszczyzny, Przemyśla, Jasła, Rzeszowa, Białej Podlaskiej, a być może nawet Lublina, jako „ukraińskich ziem etnicznych”.

Ukraińska telewizja (link) poinformowała, że delegacja jednego z ukraińskich towarzystw zwącego się „Nadsanie” odwiedziła „etniczną ukraińską ziemię” [Sic!]. Ta „ziemia odeszła do Polski” według komentatorki. Pytanie, skąd odeszła, bo składzie państwa ukraińskiego nigdy się nie znajdowała? Mało tego, nigdy też takie państwo nie zaistniało. Nawet w składzie efemerydy, jakim była Zachodnioukraińska Republika Ludowa w praktyce miasto to nie znalazło się faktycznie na dłuższy moment w rękach ukraińskich, bo Polacy na to nie pozwolili. Także Lwów nie został nigdy przez Ukraińców o własnych siłach opanowany, a od strony Przemyśla nadeszła dlań pomoc. Ówcześni ukraińscy wojskowi wiedzieli, że nieopanowany Przemyśl jest zagrożeniem dla planu zdobycia Lwowa. Argumentów można by tu przytaczać więcej.

Nie ma to jednak sensu, nie tylko ze względu na bezsens udowadniania faktu analogicznego do tego, że człowiek nie jest wielbłądem. Dla ludzi tworzących ów program nie ma to bowiem żadnego znaczenia. Został on zrobiony pod konkretną politykę prania Ukraińcom mózgów. Oglądając go dowiemy się, że Przemyśl stanowi wielosetletnią (także i teraz) ostoję i twierdzę ukraińskości… Trudno to nawet komentować, ponieważ nacjonaliści ukraińscy chcą stworzyć „swój” naród i najwyraźniej zaczęli to robić od podstaw. Konkretnie od pisania legend, a te sprawdzalne być nie muszą.

To wszystko już było

Przypomnijmy, że incydenty związane z przedstawianiem roszczeń do ziem współczesnej Polski nie są pojedyncze. Jednymi ze słynniejszych stanowią są: 1) Artykuł „Łemkowszczyzna na Rozdrożu” z 1997 roku, napisany w „Naszym Słowie”, oficjalnym organie Związku Ukraińców w Polsce, wydawanym za polskie dotacje. 2) Żądanie przez grupę parlamentarzystów Werchownej Rady w Kijowie w 2003 roku wobec delegacji polskich profesorów, by Polska rozliczyła się z „ukraińskich” ziem. 3) Wiec we Lwowie w 2011 roku (gdzie niepoślednią rolę grał Rościsław Nowożeniec, radny miejski) organizowany pod hasłami w stylu „Odłączyć ukraińskie ziemie od Polski”. 4) W końcu powiedział to w 2012 roku rzecznik Prawego Sektora Andrij Tarasenko w wywiadzie dla Rzeczpospolitej. Następnie dla świętego spokoju zdementowano to, a później na ukraińskich stronach dano dementi dla tegoż dementi.

Chodziło o to, by reszta nacjonalistów ukraińskich zrozumiała „wiecie rozumiecie, musimy im tak mówić”. Szło o uśpienie czujności w myśl jednego z „Dziesięciu przykazań ukraińskiego nacjonalisty”, a konkretnie „Nienawiścią i podstępem przyjmiesz wroga swojej nacji”. Można się, tak jak przez lata oszukiwać, że postawa oraz przekaz, które prezentuje ukraińska telewizja są odosobnionąe. To nie prawda, to oficjalna doktryna wdrażana na Ukrainie, która ma w jej mieszkańcach stworzyć roszczeniowość wobec Polski. Jest nią neobanderyzm. Nie kręci się on bowiem tylko w przestrzeni zaciemniania rzeczywistości wokół banderowskiego ludobójstwa.

Banderyzm, czyli także i neobanderyzm to czyn. Opiera się on na ideologii Doncowa, który rysując swoje makiawelistyczne, zbrodnicze podejście w uzyskiwaniu ukraińskich celów umieścił go w sensie oczywistym jako warunek spełnienia snu o potędze. Nasi rodacy na Kresach Południowo-Wschodnich mogli się przekonać, jakie to były czyny, szczególnie w latach 1943-44. Otóż Doncow przeciwstawia czyn tzw. „prowansalizmowi” jako chorobie która obezwładnia niektóre społeczeństwa. Niestety obawiać się można, iż ów „prowansalizm” (od francuskiej Prowansji) to choroba Polski i jej elit, które w sprawach ukraińskich oraz rozrastającego się neobanderyzmu oszukiwały same siebie. Odnieść można niestety wrażenie, że wpływ na rządzenie, oprócz tych którzy polską politykę pozytywnie pod tym względem zmieniają – mają zwolennicy bezwładności i czekania na dobrą wolę mitycznych „Ukraińców”.

Mitycznych, bo o Ukraińców nie chodzi wcale, lecz o neobanderowców, którzy to niby mają się zmienić. Dosłownie: nagle, kłamiąc na temat idoli, stanowiących bazę ideologiczną ich życia – powinni zrozumieć swój błąd oraz zmienić myślenie. Integralną częścią banderyzmu w wersji najbardziej optymistycznej jest pogląd, że Chełm i Przemyśl to ukraińskie miasta. W wersjach dalej idących ukraińskim staje się Kraków i ziemia aż po Wisłę. Jednak centralnym elementem ducha ideologii Doncowa jest nienakładanie sobie żadnych ograniczeń. Przemyśl jest właściwie zaledwie terytorialną przygrywką. Wcześniej testowano, na ile Polacy mogą sobie pozwolić pod względem szargania własnej pamięci. Ponieważ przez lata wypadały one dosyć pomyślnie, a neobanderowcy o zgrozo przy współpracy z wieloma Polakami opanowali państwo ukraińskie – propaganda nacjonalistów ukraińskich weszła w nową fazę.

Błędy polskiej polityki

Ukraińcy muszą w cały ten propagandowy bełkot uwierzyć, wtedy Polakami nie bardzo będzie się już ktoś przejmował. Trzeba jedynie „Polaczków” oswoić z pewną symboliką, tylko po to, by później sięgnąć po więcej. Służyć temu będą kolejne, kompletnie bezwartościowe deklaracje o pojednaniu. W tym samym czasie będzie się szerzyć kult ludobójców. Nawet gdyby w tym samym czasie padły z Ukrainy przeprosiny – nie były by one nic warte. „Przepraszamy, ale masowi mordercy waszych przodków byli wspaniali”? Czy tak miałoby to wyglądać? Jedyne, na co władze ukraińskie w tej sprawie stać – to milczenie. Niestety prawdopodobnie także po części polskie (przynajmniej ludzi wokół Kancelarii Prezydenta). Są one chyba przerażone fiaskiem czegoś, co nazywane było omyłkowo „polityką wschodnią”. Jej oś stanowiło właśnie milczenie i pozwalanie wschodnim sąsiadom, a konkretnie byłym republikom sowieckim – niemal dosłownie na wszystko. Zawsze czyniono to z nadzieją, że sąsiedzi na wschodzie dojrzeją. I dojrzeli owszem, tak jak islamiści na zachodzie, uwłaszczając się na osławionym zachodnim multi-kulti.

Pozostaje nam włożyć między hipokryzję – nasze naśmiewanie się z tego – na co pozwolili sobie autochtoni w różnych państwach na zachodzie (i na co sobie pozwalają). Jako żywo bowiem przypomina to polską politykę wobec wschodnich sąsiadów oraz ich mniejszości. Szczególnie widać to w kwestii ukraińskiej. W litewskiej o tyle mniej, że cierpi przeważnie wyłącznie mniejszość polska na Litwie, a bałtyckich Litwinów jest w Polsce za mało, by mogli cokolwiek przeciw Polsce planować. W odniesieniu do mniejszości białoruskiej Bielsat, mimo swojej zadziwiającej polityki, nie odchował jeszcze wystarczająco silnej, roszczeniowej wobec Polski mniejszości białoruskiej (choć w mierze jej wyrastania odnotowuje się pewne kolejne incydenty).

Jeśli chodzi o Ukraińców, to jest ich w Polsce milion. Przyjeżdżać będzie więcej, toteż polityka pozwalania i niepozwalania ich nacjonalistom na pewne sprawy wydaje się kluczowa. Byłoby dobrze znać doświadczenia II RP w tej mierze, bo to do Polski międzywojennej odwołują się politycy rządzącego PiS-u. I bardzo dobrze, tylko czy otwierają wystarczająco szeroko oczy, by dostrzec wszystkie jej doświadczenia, jak choćby terroryzmu nacjonalistów ukraińskich? Jeśli ktokolwiek myślałby o przywróceniu polskiej kultury na wschodzie, niech lepiej spojrzy na ekspansję wojującej tożsamości ukraińskiej w Polsce. W naszym kraju widać już powoli – w zasadzie swego rodzaju „kolonizację”, która odbywa się przy okazji szukania (co zrozumiałe) pracy przez chcących lepszego życia Ukraińców. Wszystko byłoby w jak największym porządku, bo i Polacy szukają pracy na Wyspach.

Tyle, że nasi rodacy na Wyspach szybko się rozpuszczali i mieli zdecydowanie inny wzajemny bagaż historyczny, wśród którego nie było żadnych pretensji terytorialnych, czy ludobójstw. Jeśli ktoś może w pewne sprawy powątpiewać, wystarczy że spojrzy na Kosowo. Incydentów związanych z Przemyślem nikt z ukraińskich władz nie potępił. I raczej nie potępi. Trudno bowiem liczyć, iż uczyni to władza budująca tożsamość na retoryce ukraińskich nacjonalistów, lub w najlżejszym wypadku tolerująca jej podstołową budowę. Tu właśnie leży podstawa dramatu, bo ukształtowanie się warstwy nacjonalistycznej w Polsce, która będzie terroryzować całość społeczności ukraińskich emigrantów, to nie jedna z możliwych wizji przyszłości, a prosta matematyka sytuacji politycznej i obecnych tendencji. I niestety wynik tego działania jest na naszą niekorzyść a korzyść i Rosji i Niemiec. Takie ambicje bycia głową ukraińskiej diaspory ma wszak neobanderowski w swoim charakterze Związek Ukraińców w Polsce.

Osłabiona Polska, szukająca pomocy to łakomy kąsek, by ją kształtować. To tylko nam wmawiano z zewnątrz, by takiej pomocy udzielając (np. Ukrainie, czy Białorusi) – nie realizować własnych politycznych ambicji. Czasami można je sobie darować, jak choćby w relacjach z Węgrami, bo są społeczeństwa, które nam będą to pamiętać. Przykładem mogą też służyć Norwegowie pamiętający obronę Narviku, czy Holendrzy kultywujący polskich żołnierzy walczących pod Arnhem. Jednak w wypadkach takich jak byłe wschodnie republiki sprawa ma się inaczej. Natura nie ścierpi tam próżni, albo politykę zrealizujemy tam my, albo Niemcy czy Rosja. Przy czym te dwa ostatnie kraje mają swój interes w tym, by nacjonalizm ukraiński się rozwijał, każdy widzi to inaczej, lecz traktuje go jako narzędzie do stanowienia polityki.

Błędy polskiej polityki, a wujek z „Hameryki”

Do wymienionych krajów prowadzących na Ukrainie swoją politykę dochodzą jeszcze Stany Zjednoczone. A te jeśli wierzyć w ich dobre intencje zachowywały się w „dzikich” dla siebie krajach Bliskiego Wschodu, wdrażając tam demokrację – niczym słoń w składzie porcelany. Dotychczas udało im się rozwalić kompletnie około trzech krajów i spowodować tam ludzką rzeźnię. Lepiej więc już niech nic nie planują i nie zmuszają do niczego Polski, bo jeśli wychodziło fatalnie na Bliskim Wschodzie, tu wyjdzie nie inaczej. Portal kresy.pl opublikował ostatnio wiadomości, które można odebrać jako naciski związanie z kształtowaniem polskiej polityki wobec Ukrainy. W wyjątkowo fatalną stronę (m.in. w kwestii nieprzyjmowania uchwały o banderowskim ludobójstwie). Samo w sobie jest to dla USA, jako ostoi demokracji – na polu moralnym, nie tylko absolutnie kompromitujące, ale wręcz dyskwalifikujące. To wręcz PRowy gwóźdź do trumny.

Pokazuje bowiem, że w dążeniu do własnych interesów (też zresztą wątpliwych) USA potrafią rozjeżdżać jak walec. Chyba na naszych oczach przestają istnieć ci amerykańscy chłopcy z Armii gen. Pattona, którzy wykazywali się szczytnymi zachowaniami, o których tak marzyliśmy, by przed sowietami pierwsi dotarli do Polski. Wystarczy zresztą spojrzeć z jaką dysproporcją szeroko pojęty Zachód traktuje władze ukraińskie i władze polskie. Te pierwsze rozwijające na swoim terytorium radykalną wersję nazizmu mogą niemal wszystko. I to zjawisko jest dostrzegane bardzo słabo, a czasami w ogóle. Tymczasem wobec Polski stosuje się retorykę, jakoby nasz kraj opanowywał hipernacjonalizm. Taktyka z serii „żadnych tarć na wschodniej flance NATO” obejmuje wyłącznie działania polskie, które niekiedy bardzo nieśmiałe – są reakcją na perfidię polityki byłych wschodnich republik. Te ostatnie natomiast mogą sobie pozwolić na wszystko i prowokować. To trochę tak jakby nikomu do głowy nie przychodziło (?), że to one pierwotnie leżą u genezy tychże tarć, o ile nie są bezpośrednio przez Rosjan inspirowane.

Ponieważ trudno w to uwierzyć, by nikomu to do głowy nie przyszło, łatwo przychodzi myśl o jakiejś podwójnej przestrzeni gry. Oficjalne wynurzenia dotyczące „ukraińskości” Przemyśla winny być wypalone w zarodku. Amerykanie powinni być na to szczególnie wrażliwi – po tym jak pozwolili podać sowietom Lwów w sosie jałtańskim, czyli oderżnąć kawał ciała, nam – swoim wiernym polskim sojusznikom. Tym bardziej, że Przemyśl dla ukraińskości nie był tym samym co Lwów dla polskości. To są przestrzenie absolutnie nieporównywalne. Na razie jak się wydaje wpływ na Amerykanów mają znajomości wyrobione jeszcze z ludobójcą jakim był Mykoła Łebed. Ten ostatni to jeden z czołowych członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, w opinii wielu najbardziej krwawy niestety współpracownik CIA. Trudno się dziwić, że Rosja i jej zwolennicy, nie tylko w Polsce – ten fakt bezwzględnie wykorzystają, choć sami Rosjanie w wykorzystywaniu ukraińskiego nacjonalizmu mają ciemną kartę.

Cokolwiek by jednak nie pisać wygląda fatalnie, gdy ukraińskim nacjonalizmem, jego żądaniach i żarłoczności interesują się przeważnie rosyjscy publicyści, realizując swoją politykę, a USA nieomalże (za małymi wyjątkami wśród niektórych autorów) milczy. Stany Zjednoczone wydają się stosować błędne założenie, że co dobre dla nacjonalizmu ukraińskiego złe dla Rosji. Gdyby wcześniej przyświecały im takie przesłanki – poparli by Europę Hitlera. Tymczasem to nie nacjonalizm ukraiński powinien stanowić dla Amerykanów narodowy zwornik ukraiński (Takie poglądy przedstawiła Anna Applebaum), lecz pragnienie lepszego jutra. To drugie stanowi prawdziwy napęd wśród Ukraińców. To pierwsze przedstawia się im jako niezbędny etap do tego drugiego i tu po drodze zapisana jest katastrofa. Amerykanie mogliby wygrać Ukrainę, tak jak wygrali Niemcy w konkursie RFN versus NRD. Budowa postpruskiego nacjonalizmu nie była im do tego potrzebna.

Spójrzmy przez okulary neobanderowskich barbarzyńców

Nacjonalizm ukraiński, niezależnie jaki jego odcień się odsłoni, czy będzie się rzucać światło na jego spór z Rosją, czy nawet coś tak niemiarodajnego jak miejscowe niesnaski z Niemcami po 1941 roku – zawsze będzie bazowo antypolski. Jego integralną część stanowią żądania terytorialne i nie wyeliminują ich kolejne ustępstwa, czy nawet wielokrotne wyrzeczenie się Lwowa w bierutowym stylu. To wszystko tylko ich ośmieli i upewni w pretensjach do tzw. „ukraińskich terytoriów etnicznych”. Przy czym to pojęcie w wydaniu ukraińskich nacjonalistów jest naprawdę bajkowe, gdyż:

Po pierwsze, według niego coś – co raz zostało uznane za terytorium etniczne kiedyś w przeszłości – jest nim po wsze czasy, niezależnie od zmieniającej się w historii etniki. Po drugie samo uznanie za terytorium etniczne nie jest warunkowane przewagą etniczną, lecz jedynie istnieniem jakiegoś odsetka ludności ukraińskiej, lub tylko za ukraińskiej subiektywnie uznaną. Po trzecie nie musi być to opatrzone solidnymi przesłankami historycznymi, wystarczą zaledwie marnej jakości, lub żadne. Legendy, lub zadziwiające interpretacje są tutaj aż nadto wystarczające. Po czwarte, właściwie jedynym warunkiem uznania za ukraińską przestrzeń etniczną jest odpowiednie urobienie propagandowe społeczeństwa i opinii międzynarodowej. Po piąte, istotny element, który potrzebny jest do terytorialnych pretensji stanowi poczucie krzywdy.

To dlatego, kiedy poruszamy temat Ludobójstwa Wołyńsko-Małoposkiego, zarzucają nam dążenie do repolonizacji ziem. Mierzą nas przez własny roszczeniowy system myślenia, choć motywacje są u nas zgoła inne. Co do kopiowania systemu myślenia i pretensji terytorialnych nacjonalistów ukraińskich, jedynym pocieszeniem może być fakt, że w ten sposób „polskie terytoria etniczne” obejmują całość Ukrainy, bo przecież nie chodzi o tak polskie miasta jak Lwów, który znaczył więcej niż Kraków. Ba, podczas zaborów był nieoficjalną stolicą Polski. Wystarczy bowiem spojrzeć na polskie dzieje Kijowa, przypomnieć sobie o znanych, a pochodzących stamtąd postaciach. Nacjonaliści ukraińscy bawią się zapałkami, od których zaprószony ogień może w pożarze strawić także ich samych. Warto ich jednak powstrzymać, bo nie wiadomo kogo i co przedtem zdołają spalić.

Żywym ogniem natomiast należy wypalać wyssane z palca historyczne głupoty. Bo twierdzenie, iż Przemyśl jest bastionem ukraińskości może być prawdziwe tylko i wyłącznie w przekazie z cyklu PRL-owskich dowcipów o komunikatach radia Erewań.

ALEKSANDER SZYCHT

Więcej postów