Pan minister spraw zagranicznych mógł się przekonać osobiście na konferencji bezpieczeństwa na Słowacji, że nie będzie w Polsce żadnych baz NATO, nie będzie żadnych sił zachodnich, żadnych mitycznych już dwóch brygad.
Co więcej raczej nie będzie żadnej realnej pomocy, w przypadku gdyby doszło do eskalacji napięcia, nie mówiąc już o wstępie do konfliktu. Nie można się po NATO spodziewać niczego bardziej realnego, niż realne jest samo NATO, a to jak wiadomo No Action Talk Only.
Jeżeli chcemy przetrwać potencjalny konflikt, to musimy sami być w stanie powstrzymać nieprzyjaciela. Obie koncepcje liczenia na NATO i na specjalne stosunki z USA to jedna wielka fikcja i wielkie kłamstwo, którym kolejne zastępy polityków mamią społeczeństwo, lansując rusofobiczną politykę głupiej, niepotrzebnej i bezpodstawnej wrogości.
Problem polega jednak na tym, ze nie potrzeba żadnych baz obcych wojsk w Polsce. To nie jest nam, ani NATO do niczego potrzebne, ponieważ takie miejsca będą priorytetowymi celami strony przeciwnej w przypadku konfliktu. Poza tym z dynamiki użycia sił głównych wynika zupełnie coś innego niż fizyczna obecność wojsk, a przede wszystkim sił głównych i sił wsparcia kolejnych rzutów. Liczy się przede wszystkim manewr, a nie przebywanie na jakimś rejonie. Z samego faktu przebywania obcych żołnierzy w kraju wynikają tylko komplikacje, przede wszystkim, bowiem ktoś musi pokrywać koszty ich pobytu.
Dla nas o wiele ważniejsze od zabiegania o obecność wojsk NATO w Polsce powinno być zabieganie o wypracowanie procedur stałego wsparcia lotniczego, które w razie wojny, będzie dokonywać ataków na terytorium nieprzyjaciela. Nie można pozwolić na to, żeby maszyny sojusznicze latały tylko do granicy Polski, a zaplecze wojsk nieprzyjaciela – było poza ich zasięgiem z powodów politycznych. Chodzi o jedno dowództwo i jedno działanie na jednym polu walki wobec nieprzyjaciela, kimkolwiek by on nie był. Dzisiaj to istnieje, – ale tylko na papierze. Oczywiście komponent lotniczy może, a nawet powinien wspomagać nas z baz na zapleczu Sojuszu np. we Włoszech, Niemczech, Belgii, może Czechach, Danii. To są odległości umożliwiające bezpieczne działanie sił lotniczych państw NATO w razie konfliktu na Wschodzie.
Drugim elementem, o jaki możemy i powinniśmy zabiegać powinno być wsparcie morskie, chodzi o prawdziwą blokadę morską państwa, z którym prowadzilibyśmy wojnę, nawet jeżeli byłaby to tylko i wyłącznie wojna proxy z użyciem państwa pośredniego, które nie ma dostępu do morza. Mówimy o pełnej blokadzie komunikacji morskiej państwa agresora, co byłoby bardzo trudne ze względu na skalę. Jednakże właśnie w ten sposób można wywrzeć wpływ poprzez NATO na tego typu przeciwnika, z jakim nam grozi konfrontacja.
Trzecim elementem, o jaki możemy zabiegać, powinno być pełne zerwanie jakiejkolwiek współpracy cywilnej i gospodarczej z państwem agresorem, w przypadku jego ataku na kraj NATO. Trudno jest sobie wyobrazić np. sytuację wojny z Rosją, w której – Niemcy nadal płaciliby Rosjanom za gaz, a Amerykanie kupowaliby silniki do rakiet kosmicznych, przecież to byłyby pieniądze przekazywane na to, żeby prowadzić z nami wojnę. To jest bardzo ważne, jedność państw zachodnich i innych współdziałających z nimi państw jak np. Japonii, Australii i Nowej Zelandii, musi być jednoznaczna i powinna obejmować sankcje wobec tych krajów, które się do naszych sankcji wobec agresora nie przyłączą.
Natomiast, jeżeli chodzi o wojnę to jesteśmy skazani sami na siebie, nikt nam nie pomoże w żaden sposób. Czas najwyższy, żeby politycy to sobie uświadomili, a w konsekwencji zmienili pryncypia polityki zagranicznej, jak również obronnej. To, w jakim stanie jest dzisiaj nasze państwo, powoduje że nie bylibyśmy w stanie z nikim walczyć, jesteśmy skazani na przegrana nawet z o wiele słabszym przeciwnikiem. Przecież nawet sam fakt, że wystawiamy tylko 100 tys. armię jest żenujący. To o wiele za mało w stosunku do potrzeb, przed jakimi stoimy w czasie pokoju, a co dopiero wojny z termonuklearnym supermocarstwem. Trzeba sobie z tego zdać sprawę i działać już, teraz, zaraz, a nie apelować naiwnie o pomoc, której nikt nam, jako słabemu państwu nie da.
Obecnie w realiach rządów prawicy, dochodzi kwestia, której nie braliśmy pod uwagę wcześniej. Otóż, nie można wykluczyć sytuacji, w której nasi zachodni Sojusznicy mogliby liczyć na reset polityczny w Polsce, właśnie w wyniku przegranej wojny z nieprzyjacielem. O problem napaści na NATO nie ma się w ogóle, co martwić, ponieważ przecież nie liczą się fakty, tylko to jak sprawy będą przekazane przez media. Przy naszej słabości, przeciwnik sam może wykazać się prowokacją przeciwko sobie, o którą oskarży nas, potem sprawy potoczą się jak po sznurku. Czy ktoś dzisiaj wie i rozumie, kto rozpoczął ostatnią serię wymiany ognia i walk w Górnym Karabachu? Obie strony zachowują się jak gołąbki pokoju – pokazując palcami wrogów z drugiej strony.
Dlatego ostatecznie zejdźmy na ziemię nie będzie żadnych baz NATO w Polsce – raczej nie będzie żadnej realnej pomocy, konflikt skończy się zanim NATO zdąży zareagować inaczej niż konferencją ministrów spraw zagranicznych, wyrażających oburzenie itd.
AUTOR: KRAKAUER ( OBSERWATORPOLITYCZNY.PL)