Marek Przybysz z Kołobrzegu (woj. zachodniopomorskie) na początku lutego dowiedział się, że. jest martwy. – Na dworcu wpadł na mnie syn, który przyjechał z Chorzowa na mój pogrzeb. Wykrzyczał do mnie: To ty żyjesz?! – wspomina dziarski „nieboszczyk”.
Zaczęło się od zgonu jak najbardziej prawdziwego. 2 lutego w jednym z kołobrzeskich sklepów między chłodniami zasłabł mężczyzna. Upadł i zmarł. Przyjechał lekarz, stwierdził zgon. Policja zadbała o identyfikację zwłok. – Brat Marka Przybysza rozpoznał ciało. Nie mieliśmy podstaw twierdzić, że w kostnicy są zwłoki innego mężczyzny – mówi Tomasz Kwaśnik z kołobrzeskiej policji. Pan Marek przyznaje, że jego drogi z bratem się rozeszły, nie widywali się zbyt często, stąd zapewne ta pomyłka przy rozpoznaniu zwłok.
Następnego dnia zupełnie niczego nieświadomy „nieboszczyk” chciał wypłacić pieniądze z bankomatu, ale maszyna zabrała mu kartę. – Poszedłem do banku. Pracownik zweryfikował moją tożsamość, poinformował, że mam zablokowane konto. Pomyślałem, że padłem ofiarą jakiegoś przestępstwa i poszedłem na policję, a tam na mój widok nieźle się zdziwili. – Przecież pan nie żyje – powiedzieli. Myślałem, że się przesłyszałem. Ale to nie był żart. Rodzina przyjechała na mój pogrzeb. Na syna przypadkiem wpadłem na dworcu. Normalnie to by mnie uściskał, a tak z wrażenia, że żyję, to jeszcze krzyknął z pretensją – opisuje pan Marek. Zaczęło się odkręcanie zamieszania. Sąd unieważnił akt zgonu. Po trzech tygodniach uprawomocni się orzeczenie i Marek Przybysz wróci do żywych.
Błędnie zidentyfikowane zwłoki okazały się należeć do Stanisława S., którego zaginięcie zgłosiła wcześniej rodzina.
SE.PL