Elementarna logika wymiany, obowiązująca wszak w dyplomacji, zakłada, że „daję jeśli Ty dajesz”. Rząd PiS właśnie oświadczył, że nie zamierza stosować tej zasady.
Co jeszcze bardziej nienaturalne, mimo oczywistej dysproporcji potencjałów i potrzeb na korzyść Polski, nasi rządzący ustawiają się wobec litewskich władz w pozycji petenta, w dodatku dość żałosnego, bo dopraszającego się wdzięczności za wyrządzone, w swej naiwności, przysługi. – Karol Kaźmierczak komentuje oficjalne stanowisko polskiego MSZ.
Przedstawiciele rządu oraz Prawa i Sprawiedliwości zajęli stanowisko w sprawie Litwy. Okazuje się, że obóz rządzący nawet nie rozważa użycia jakichkolwiek narzędzi nacisku na litewskie władze i ciągle odwołuje się do dobrej woli Litwinów.
Rząd Szydło został poniekąd zmuszony do jasnego zajęcia stanowiska interpelacją posła klubu Kukiz ’15 Roberta Winnickiego. Poseł zapytał czy władze Republiki Litewskiej przejawiają jakąkolwiek dobrą wolę w kwestii zaprzestania zinstycjonalizowanej dyskryminacji miejscowych Polaków i regionu Wileńszczyzny. Szef Ruchu Narodowego drążył zagadnienie pytając dlaczego Litwini mają w ogóle zmieniać swoją politykę skoro Polska i tak nadskakuje swojemu sąsiadowi, wyprzedzająco zaspokajając wszelkie jego potrzeby. Zauważając, że nasz rząd tłumaczy swoją spolegliwość wobec Litwy „szerszym kontekstem geopolitycznym” czyli koniecznością budowy bloku antyrosyjskiego, Winnicki zapytał na ile państwo o tak mikrym potencjale jak Litwa „wzmacnia potencjał obronny Rzeczypospolitej i całego regionu?”.
Wiceminister o wspólnocie interesów
Odpowiedź na interpelację Winnickiego w imieniu rządu wystosował z ramienia naszej dyplomacji wiceminister spraw zagranicznych, odpowiedzialny za sprawy Polaków poza granicami kraju, Jan Dziedziczak. Ta odpowiedź poraża. Poraża nie tylko dlatego bo uświadamia, że rząd PiS nie podejmie żadnych realnych działań dla obrony Polaków Wileńszczyzny przed litewską opresją. Poraża bo oddaje poziom dogmatyzmu i naiwności sterników naszej polityki zagranicznej.
W swojej odpowiedzi Dziedziczak zauważa, że „Republika Litewska do chwili obecnej nie wywiązała się ze swoich zobowiązań dotyczących ochrony praw Polaków na Litwie” i deklaruje, że „będziemy kontynuować działania na rzecz poprawy sytuacji”. W jaki sposób? Właściwie w nijaki, bowiem wiceminister spraw zagranicznych deklaruje jedynie wiarę w to, „że wspólnota interesów oraz dotychczasowa współpraca bilateralna i w formatach wielostronnych, połączone z konsekwentnymi zabiegami polskich władz skłonią władze w Wilnie do podjęcia stosownych działań na rzecz ochrony praw Polaków na Litwie”. Aby nie było żadnych wątpliwości, że polski rząd nie zamierza podjąć wobec Litwinów jakichkolwiek zdecydowanych kroków Dziedziczak pisze, że osłona lotnicza jakiej Polska udziela Litwie „wynika ze zobowiązań sojuszniczych w ramach NATO” a „udział naszych sił powietrznych w sojuszniczej misji ochrony przestrzeni powietrznej państw bałtyckich jest działaniem sojuszniczym, a nie bilateralnym”. Tymczasem dla Polski priorytetem jest „utrzymanie sojuszniczej jedności i solidarności”. Reprezentant naszej dyplomacji zadowala się tym, że „Wilno zadeklarowało, że w 2018 roku osiągnie oczekiwany przez NATO poziom wydatków obronnych w wysokości 2% PKB” a „w ostatnim czasie Litwa dokonała również znaczących zakupów modernizujących jej siły zbrojne, kupując sprzęt i uzbrojenie”. Dodajmy, że 2% PKB Litwy to zaledwie 840 milionów dolarów. Dla porównania w przypadku Polski wartość ta zbliża się do 10 miliardów dolarów. Wydatki wojskowe Rosji wyniosły w ubiegłym roku ponad 61 miliardów dolarów (3,5% PKB).
Szokująco wręcz brzmią dalsze słowa przedstawiciela naszej dyplomacji – „Strona litewska nigdy nie warunkowała dalszej współpracy z naszym krajem koniecznością porzucenia przez Polskę starań o poprawę sytuacji polskiej mniejszości na Litwie. Odstąpienie od domagania się praw narodowych Polaków na Litwie nie jest też wymogiem uczestnictwa w formatach współpracy wielostronnej, takich jak NATO i UE” – napisał Dziedziczak dodając, że – „Nie istnieje też ze strony tych organizacji międzynarodowych jakakolwiek presja na Polskę w tych sprawach”. Czytając te frazy trudno nie odnieść wrażenia, że polski rząd ustawia się w roli petenta, naprasza się Litwie ze swoją „strategiczną” pomocą i cieszy się jak dziecko, że Litwini łaskawie raczyli z niej skorzystać. Za całą nagrodę naszym władzom wystarczy, że znów mogły się popisać jako prymus „działań sojuszniczych”. Sojusznicy na pewno się odwdzięczą, zakłada, nie wyrażone wprost, główne założenie tej polityki.
Chcą dialogować z Litwinami
Fakt, że nie jest to jedynie stanowisko Dziedziczaka czy samego MSZ pod dyletanckim kierownictwem Witolda Waszczykowskiego, potwierdza wywiad Michała Dworczyka opublikowany przez „Nasz Dziennik”. Osoba w kwestii sytuacji Polaków na Wileńszczyźnie i polityki obozu rządzącego w tej sprawie miarodajna, wszak kierująca sejmową Komisją Łączności z Polakami za Granicą. Dworczyk zauważa, że „proces ograniczania szkolnictwa z polskim językiem nauczania na Litwie niestety trwa od lat i konsekwentnie postępuje” a „działania te są spowodowane niechęcią litewskich władz do polskich placówek oświatowych i chęcią ograniczenia języka polskiego w edukacji na Litwie”. Mało tego przyznaje też, że „skutki podejmowanych obecnie decyzji [litewskich władz] będą trudne do odwrócenia”.
Jakimi działaniami polskich władz chwali się Dworczyk? Zaproszeniem ambasadora Litwy w Polsce przed oblicze posłów trzech komisji sejmowych gdzie przedstawiono mu „najwyższe zaniepokojenie i brak akceptacji”, a także uchwalony przez posłów dezyderat. Jak Dworczyk chce skłonić Litwinów do ustępstw – „chodzi nam o prawdziwy dialog”. Sam sobie przy tym przeczy przyznając już w następnym zdaniu, że rozmowy służą litewskiej stronie wyłącznie do gry na czas, mającej przykryć jej wrogie względem Polaków Wileńszczyzny działania. Mimo to Dworczyk „wyraża nadzieję, że strona litewska pozytywnie odniesie się” do polskich postulatów. Dlaczego miała by to zrobić? „Bo nasze kraje mają podobne problemy jeśli chodzi o geopolitykę, politykę bezpieczeństwa” – snuje swoje rozważania Dworczyk, powtarzając tę samą narrację jaka została wyłożona w stanowisku MSZ przygotowanym przez wiceministra Dziedziczaka.
Trudno określić stanowisko obozu rządzącego wobec Litwy inaczej niż bezwstydną manifestację myślenia życzeniowego i dogmatycznego zarazem, zawierającego przy tym niespotykane w żadnym innym kraju stężenie politycznej naiwności. Ta ostatnia przejawia się w przyjęciu zaskakującej dla międzynarodowych stosunków politycznych logiki, że jeśli Polska będzie czynić ofiary z własnych interesów na rzecz swoich formalnych sojuszników, to pewnego dnia, w godzinie próby, na to samo z pewnością zdecydują się także oni. I tak oto rząd PiS deklaruje, że nadal będzie czynił zadość wszystkim potrzebom Litwy w nadziei, iż kiedyś raczy ona zreflektować się i uwzględnić ten nasz kluczowy interes, jakim jest swobodna, także w sensie pielęgnowania i wyrażania tożsamości narodowej, egzystencja naszych rodaków na Wileńszczyźnie.
Polska od lat jest jednym z militarnych i politycznych gwarantów bezpieczeństwa Litwy, jest jednym z jej czołowych partnerów handlowych i inwestorów, Litwa w naszym życiu ekonomicznym żadnej istotnej roli nie odgrywa. Polska jest dla Litwy obszarem tranzytowym łączącym ją z Europą Zachodnią. Ostatnio zdecydowaliśmy się gwarantować też jej niezależność energetyczną wobec systemów Rosji i WNP. Pisałem o tym obszernie na łamach naszego portalu oraz tygodnika „Do Rzeczy” Podsumowując Litwa wiele od nas potrzebuje, zaś Litwa nie ma Polsce nic do zaoferowania, także na poziomie strategicznym. Elementarna logika wymiany, obowiązująca wszak w dyplomacji, zakłada, że „daję jeśli Ty dajesz”. Polska daje od 25 lat, Litwa nie jest w stanie spełnić nawet tego fundamentalnego dla nas warunku jakim jest odwrót od ewidentnej polityki dyskryminowania i wynaradawiania naszych rodaków. Rząd PiS właśnie oświadczył, że nie zamierza odwrócić tej relacji. Strategia uwarunkowania zaspokajania wszystkich potrzeb Litwy od szanowania podstawowych praw Polaków ją zamieszkujących o której pisałem, nie zostanie wdrożona. Co jeszcze bardziej nienaturalne, mimo oczywistej dysproporcji potencjałów i potrzeb na korzyść Polski, nasi rządzący ustawiają się wobec litewskich władz w pozycji petenta, w dodatku dość żałosnego, bo dopraszającego się wdzięczności za wyrządzone, w swej naiwności, przysługi.
Nie zmienimy Litwinów – możemy zmienić ich politykę
Ta naiwność polityczna ma zresztą swój szczególny wymiar. Polscy politycy radzą uprzejmie Litwinom w kwestii ich własnego interesu narodowego, próbując zdefiniować go w swoich kategoriach poświęcania wszystkiego, na rzecz budowy antyrosyjskiego bloku. Litewskie elity, choć nastawione niewątpliwie antyrosyjsko, ani myślą jednak rezygnować z tego strategicznego kierunku, podtrzymywanego dotychczas przez wszystkie ekipy rządzące niepodległą Litwą, jakim jest asymilacja tamtejszych Polaków. Polscy politycy zdają się tego nie rozumieć. Nie rozumieją bowiem, że interesy narodowe nigdy nie są wynikiem jakiegoś objawienia Opatrzności, lecz są definiowane politycznie i konstruowane społecznie, jak zauważył już niemal ćwierć wieku temu Alexander Wendt.
Interesy narodowe nigdy nie są czystym wynikiem quasi-matematycznego równania i geometrii mapy. Wszystkie czynniki geopolityczne i materialne filtrowane są przez kulturę, etos, utrwalony habitus danej wspólnoty, a szczególnie jej elit. Tymczasem tożsamość narodowa nowoczesnego narodu litewskiego została po koniec XIX wieku zbudowana na odcięciu się od polskości, od wspólnej historii i zanegowaniu jej. W pierwszej połowie XX wieku głębokie piętno na świadomości naszych sąsiadów wywarła walka z Polakami o Wilno, w ramach której nie wahali się oni wchodzić w konszachty z Sowietami i w 1920 r. gdy Tuchaczewski szedł na Warszawę, i w 1939 r. gdy Stalin zagarnął Kresy II Rzeczpospolitej. Dodajmy, że przedwojenna Republika Litewska skutecznie prowadziła politykę brutalnej depolonizacji Kowieńszczyzny, co powinno stanowić dla nas memento. I dziś, jak wskazują sondaże, przeciętni Litwini postrzegają Polskę jako zagrożenie, bardziej boją się jedynie Rosji.
Współczesne litewskie elity nie robią nic dla zmiany tego w jaki sposób Litwini konstruują swoją tożsamość i swoje interesy. Wprost przeciwnie dalej bazują na kulturowych archetypach ukształtowanych przez Smetonę i Basanavičiusa – właśnie zapadła decyzja o budowie w Wilnie pomnika tego drugiego.
Wśród Litwinów dominuje postrzeganie narodu jako ekskluzywnej wspólnoty nienagannych użytkowników języka litewskiego, opis historii jako zmagania się z „polską okupacją” i definiowania asymilacji Polaków jako słusznego usuwania skutków tejże „okupacji”. Odwoływanie się w tym kontekście do litewskiego interesu narodowego przez polskich polityków to absurdalne w swej naiwności przekonanie, że nagle elity litewskie porzucą ukształtowane w procesie długiego trwania pojęcia o sobie i swoich interesach na rzecz polskiej optyki. Polacy Wileńszczyzny nie mają tyle czasu by czekać kolejne 100 lat aż Litwini się zmienią. Tak jak nie mieli go Polacy na Kowieńszczyźnie. Zamiast czekać na zmianę litewskiej świadomość, Polska powinna wymusić mechanicznie zmiany w polityce litewskich władz. Musi użyć na tyle silnych bodźców politycznych, by doprowadzić do sytuacji, w której utrzymanie obecnej polityki litewskiej będzie Litwę słono kosztować na płaszczyźnie bezpieczeństwa i ekonomii. Narzędzie nacisku mamy.
Renacjonalizacja relacji
Ugodowe stanowisko polskich władz wobec Litwy wynika także z tyleż naiwnego co dogmatycznego fetyszyzowania NATO. Polscy politycy nadal widzą w Sojuszu Północnoatlantyckim i modelu bezpieczeństwa zbiorowego w jego ramach, główny mechanizm naszego bezpieczeństwa narodowego. Pozostaje to w pewnej sprzeczności z dochodzącymi z obozu rządzącego głosami krytyki pod adresem czołowych zachodnioeuropejskich państw NATO, niechętnych konfrontacyjnej polityce wobec Rosji. Wielu sympatyzujących z rządem publicystów zauważa zmiany w charakterze Sojuszu. Nasi rządzący sami zresztą potwierdzają ten stan rzeczy dążąc do podniesienia na specjalny poziom dwustronnych relacji z Waszyngtonem i właśnie USA wskazując jako rzeczywistego „gwaranta naszej niepodległości”.
W istocie w Europie dokonuje się otwarta „renacjoanlizacja” stosunków politycznych oznaczająca relatywizację znaczenia europejskich i transatlantyckich organizacji międzynarodowych. Zgodnie ze stwierdzeniem Carla Schmitta sytuacja kryzysowa zawsze wskazuje rzeczywistego suwerena. Kryzys ukraiński jest rozpracowywany dyplomatycznie w formacie normandzkim, w gronie przywódców czterech europejskich państw narodowych. Państwa członkowskie Unii Europejskiej, a przynajmniej ich część, zbojkotowała decyzje eurokratów w kwestii zaradzenia kryzysowi migracyjnemu, a sposób jego rozwiązania wytyczył na poziomie swojego państwa Viktor Orban. Ostatnim poważnym przedsięwzięciem NATO była operacja w Afganistanie od 2001 r. Już w 2003 r. Amerykanie musieli w celu ataku na Irak zmontować „koalicję chętnych”. Podobna koalicja została stworzona w celu ataku na Libię w 2011. NATO pozostaje płaszczyzną politycznych przetargów i moderowania wzajemnych relacji, z pewnością jednak nie jest już podstawowym elementem równowagi geopolitycznej w regionie. Jak zauważa w swoich licznych analizach Jacek Bartosiak, dawnego zwartego bloku transatlantyckiego już nie ma. Tym bardziej trudno usprawiedliwiać jego mechanizmami faktyczną bierność wobec godzącej w nasze żywotne interesy polityki Litwy.
KAROL KAŹMIERCZAK
Kolejny lapsus ministra tak waznego resortu – moze czas odejsc.
To nie jest ju? nawet „murzy?sko??” to jest kolaboracja z prze?ladowc? i okupantem Polaków na Litwie.
Polska pod takimi rz?dami nie morze oczekiwa?, by si? z ni? liczono na arenie mi?dzynarodowej dopóki takiemu z?o?liwemu kar?owi jak Litwa pozwala bezkarnie robi? to, co robi z Polakami na Wile?szczy?nie.