Polska znowu w kleszczach. Imigranci doprowadzą do odrodzenia w Niemczech nazizmu?

Nazi-isisDenazyfikacja w powojennych Niemczech nigdy nie nastąpiła. Jej zaistnienie jest mitem. Mogła dokonać się tylko częściowo.

Niejeden Polak, mimo negatywnych uczuć do Niemców, obserwując wiadomości, pojechałby do Niemiec i strzelał do islamskich imigrantów, gdyby miał czym. A co dopiero Niemcy?

Obserwatorzy na całym świecie, znając racjonalizm i praktyczność Niemców, ich dokonania gospodarcze, niezależnie czy osiągnięte uczciwie czy nie, zadają sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego i po co Niemcy wpuszczają do siebie imigrantów, zmuszając zresztą do tego innych? To ostatni naród, król pragmatyzmu, który mógłby być posądzony o głupotę. Gdy jednak zbierzemy kilka publicznie znanych faktów razem, nietrudno zauważyć, że stanowią one mieszankę wybuchową. W Niemczech zaistniały trzy elementy, które na tą ostatnią bezsprzecznie się składają: ogłupiałe i powszechne lewactwo, hordy zachowujących się odrażająco imigrantów oraz ukryta „opcja przedwojenna”, która w teorii jest zakazana.

W praktyce jednak, partia taka jak NPD, która żąda rewizji granicy z Polską (i nie jest taką jedyną) ma się dobrze oraz prowadzi swoją propagandę. Ta ostatnia sprawa „przedwojennych sentymentów” spod znaku swastyki jest niestety najmniej znaną. Zadziwiającym dla niektórych faktem, lecz stanowiącym tajemnicę poliszynela – będzie ten – jak propagandową operację, po obu stronach żelaznej kurtyny stanowiła denazyfikacja. A to zaledwie część komponentów do bomby, jaka może uruchomić wielki i okrutny konflikt zbrojny.

Wielki mit denazyfikacji

W praktyce jeśli denazyfikacja miała oznaczać usunięcie współpracowników III Rzeszy ze stanowisk i wyczyszczenie pod tym względem kraju zachodnich sąsiadów oraz ich wpływów, to nie udała się w znacznym stopniu. Z jednego prostego powodu. Niemcy jako społeczeństwo zaangażowani byli w zbrodniczą machinę totalnie, co dziś stanowi obiekt społecznego wyparcia i podziałów na nazistów oraz Niemców, którzy chcą zająć miejsce pośród ofiar nazizmu. Tym samym uwolnić się od odpowiedzialności. Przykładów jest wiele, lecz chyba najbardziej wdzięczny stanowi proces wyższej kadry IG Farben, konsorcjum bezpośrednio zaangażowanego w Holocaust. Wystarczy sprawdzić ilu zostało skazanych i na co, a ilu nie. Kiedy IG Farben podzielono na kilka koncernów, m.in. Bayer (ten od Aspiryny), BASF (dyskietki, nośniki i inne), AGFA, prezesem tej pierwszej firmy został Fritz ter Meer.

Przedtem odsiedział 2 lata więzienia z zasądzonych kilku – został zwolniony. Taki talent nie mógł się zmarnować. Nie szkodziło, że został tak „surowo” skazany za ludobójstwo i był odpowiedzialny za doświadczenia na więźniach. Analogicznie Carl Wurster, szef firmy chemicznej produkującej cyklon B na potrzeby Auschwitz został szefem BASF. Bynajmniej Amerykanie i sowieci wyrywali sobie nie tylko niemieckich naukowców (Najsławniejszym stał się Werther von Barun, w praktyce ojciec amerykańskiego programu kosmicznego, wsławił się konstruowaniem V2, które zabiły zabiły kilka tysięcy ludzi). Nie tylko uczeni, ale i „klasyczni” zbrodniarze, których wiedza po obu stronach żelaznej kurtyny okazywała się cenna, zostawali współpracownikami wywiadów, a w najbardziej łagodnych przypadkach – wykwalifikowanymi pracownikami urzędów.

Przykładów można by mnożyć. Hans Reinefrath, którego oddziały wymordowały 50 tys. mieszkańców Warszawy na Woli, (a później kolejne kilkadziesiąt tysięcy) nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności, został politykiem. Jego zbrodnie stanowiły temat tabu, on sam i jego generalska renta były nietykalne. Inny ciekawy przykład to Walter Hallstein, pierwszy przewodniczący Komisji Europejskiej i współtwórca UE. Jego życiorys ulegał bowiem rozmaitym przekształceniom. Za czasów III Rzeszy został dziekanem na wydziale Prawa w Rostoku, ale ponoć tkwił w opozycji wobec Hitlera [Sic!]. Sprawdzający jego publikacje zauważają ciekawy fakt. Ten płodny autor, który napisał tyleż książek i tworzył przed dojściem Hitlera do władzy oraz po jego upadku, w tych feralnych 12 latach, według zasobów bibliotecznych, napisał jedną pozycję. Trudno powiedzieć, czy przez to, iż był zajęty trwaniem w opozycji wobec Hitlera. Bowiem do pracy naukowej, która nie angażowała się w politykę pasuje to dosyć kiepsko.

Włos nigdy nie spadł z głowy, pozostającej od początku do końca na wolności Leni Riefenstahl, stałej bywalczyni salonów III Rzeszy i dobrej znajomej Hitlera, robiącej dla niego filmy i propagandę. Jej wyjaśnienia własnych postaw są wyjątkowo kuriozalne, a wykorzystywanie do filmów więźniów obozów koncentracyjnych, tylko jedną z niewinnych przygód. I tak dalej, i tak dalej. To tylko drobne przykłady czegoś, stanowiącego wierzchołek góry lodowej. W Niemczech wschodnich pomimo propagandowych demonstracji sowietów i ci ostatni zaangażowali do współpracy ludzkie trybiki III Rzeszy. W obozie wschodnim powstał odpowiednio termin „hitlerowcy”, który dzielił Niemców, na tych dobrych i złych. Chociaż za sprawą propagandy sowieckiej to Niemcy Zachodnie kojarzą się z przechowalnią zbrodniarzy wojennych (którzy siłą rzeczy wybierali zachodnie strefy okupacyjne), w DDR również można było znaleźć na urzędach ludzi z dość „bogatymi” życiorysami.

Problem był jeden, jednostki zdolne i wykształcone, które posiadały umiejętności zorganizowania obu państw niemieckich, mających ze sobą konkurować – były zbyt cenne, wobec nowego układu sił i całkiem nowego rozkładu przeciwników. Przeto denazyfikacja i procesy norymberskie musiały przybrać postać operacji PR-owej. Jeden zbrodniarz siedział na ławie oskarżonych, inny, który miał więcej szczęścia, świadczył przeciw niemu. Społeczeństwo, które wybrało Hitlera w demokratycznych wyborach było tak utopione w nazizm, że znalezienie niewinnych było nieomal niemożliwe. Jedyną możliwością było odszukanie „mniej winnych”, co z definicji trąci subiektywizmem i musiało mieć słabą skuteczność.

Nazistowska gimnastyka we współczesnych Niemczech

Jeśli ktoś chciałby uwierzyć, że ci ludzie, stanowiący elitę Niemiec (których zaledwie kilka przypadków wymieniliśmy wcześniej), a przeżywający młodość w III Rzeszy, zapomnieli o czasach młodości i świetności oraz nie darzyli jej sentymentem, powinien się chyba wydać naiwny. Trudno też uwierzyć, iż nie wychowali podobnie myślących i relatywizujących następców. Dość komiczne wydają się tańce wokół delegalizacji oficjalnej niemieckiej partii narodowosocjalistycznej, która jest tylko jedną ze struktur żądających korekty granicy z Polską. NPD, od lat posiada posłów w lokalnych parlamentach oraz licznych radnych. Jej lider Udo Voigt został nawet europosłem.

Niemcy co jakiś czas, szumnie i głośno komunikują kolejną, oczywiście nieudaną próbę delegalizacji tej partii i zawsze przy zadziwiających komunikatach władz publicznych kończy się to porażką. W 2003 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny odrzucił wniosek o delegalizację, gdyż … zauważył, że partia i jej dowództwo wypełniona jest federalnymi agentami i trudno jest odróżnić rzeczywiste, kompromitujące i niezależne działania partii od działań niemieckiej agentury [Sic!]. To niby oczywiście, wyłącznie bardzo liczni konfidenci, którzy partie mieli pomóc „przymknąć”, ale z dziwnych powodów z taką armią niemieckiej agentury nigdy się to nie udaje. NPD raz to popada w kłopoty na skutek dziwnych interesów finansowych, raz zyskuje święcąc wyborcze tryumfy, będąc dopuszczoną do sowitych niemieckich dotacji (Ach te skomplikowane działania operacyjne).

Kiedy premierzy 16 krajów związkowych wnieśli o delegalizację tej małej, nic nieznaczącej partyjki, szef Bundestagu Norbert Lammert sprzeciwił się temu i powiedział w opublikowanym dziś wywiadzie, że nie przekonuje go prawne uzasadnienie decyzji landów, a zgromadzone materiały dowodowe mogą okazać się niewystarczające do delegalizacji NPD. Jego zdaniem inicjatywa ta nie była przemyślana, a jest jedynie reakcją na ujawnioną rok temu serię morderstw, popełnionych przez neonazistowską grupę Narodowosocjalistyczne Podziemie (NSU). Czyżby zatem był ktoś więcej? Najwyraźniej i to – nie tylko jakieś „podziemie”, bo w koalicję z NPD wchodziła niejednokrotnie Niemiecka Partia Ludowa, która ma dość podobny charakter.

Dość tragikomiczne wydają się dalsze słowa pana marszałka: Zachodzi duże ryzyko, że Europejski Trybunał Praw Człowieka uchyliłby zakaz, wydany przez Federalny Trybunał Konstytucyjny – ocenił szef Bundestagu. Jego zdaniem polityczne wpływy NPD „rzadko bywały tak małe, jak obecnie”, dlatego przed Trybunałem w Strasburgu trudno byłoby wytłumaczyć w przekonujący sposób, że partia ta stanowi poważne zagrożenie dla demokracji. Środowisko skrajnie prawicowe w Niemczech jest o wiele większe niż sama NPD, dlatego jej delegalizacja nie pomogłaby sprawie. Chciałoby się zapytać: czy to tak na poważnie? Czy ciemny lud wszystko kupi, czy nie widzimy podobnie kpiarskich opinii w kwestii imigrantów? Przecież wszyscy ci ludzie nie mogą być idiotami. Prędzej traktują tak opinię publiczną.

Aby nie być gołosłownym przytoczmy słowa innej bohaterki kryzysu imigracyjnego: Z rezerwą do inicjatywy w sprawie zakazania NPD podchodzi też niemiecki rząd federalny. Wczoraj kanclerz Angela Merkel powiedziała, że jej rząd zdecyduje w pierwszym kwartale przyszłego roku, czy przyłączy się do inicjatywy landów. Wskazała, że procedura delegalizacji partii politycznej nie jest pozbawiona ryzyka. „Prawicowy ekstremizm musi być zwalczany. To wspólne zadanie dla całego społeczeństwa, które nie zostanie wypełnione tylko poprzez delegalizację partii”. Ostatnio można zaobserwować wiece NPD przeciwko islamistom, które mówią o zagrożeniu białej Europy. To zapewne przypadek, że zgodzimy się z partią neonazistowską, akurat w tym względzie? Czy to oznacza, że jesteśmy nazistami i rasistami, jak to ogłoszą lewacy? Nie, ale fakt, że neonazizm niemiecki (i nie tylko) staje się beneficjentem tej sytuacji, także dlatego, że pewne moralne granice mogą się zatrzeć.

PR-owa fasada i dzielenie się winą za Holocaust

Jednocześnie Niemcy prowadzą działania fasadowe, od czasu do czasu wykonując publicznie jakiś ruch, który ma im dać alibi jako wyraźnie odkreślających się od gapy ze swastyką. Od czasu do czasu można poświęcić jakiegoś zbrodniarza. Jeszcze lepiej gdy jest to np. Iwan Demianiuk, operator komory gazowej, Ukrainiec. Nikt go nie chciał sądzić, tylko dzielne Niemcy pokazujący PR-owo wstrętnym nazistom „Stop!”. Nie mogła też robić tego, w praktyce do niedawna wasalna wobec Niemiec – Polska. Dla niej zarezerwowany jest właśnie obraz ciemnogrodu, ksenofobii i współpracownika nazizmu. Przeto nasz kraj musiał zademonstrować tchórzostwo, tak jak w swym „tchórzostwie – [ponoć] w czasie wojny pomagał nazistom”. To taki medialny obrazek, na który składa się dorabianie gęby Polakom. Niemcy od dawna usiłują podzielić się winą za holocaust, a nasz kraj jest jedną z największych ofiar ich współczesnej bezczelności.

To oczywiste, że termin „polskie obozy koncentracyjne” nie pojawia się setki razy przypadkiem. Skruszeni winą Niemcy, nigdy by tego nie robili, lecz tylko ci którzy w kontekście braku winy, czy też podłączenia się do ofiar, chcą uzyskać co najmniej częściową „rehabilitację”. Tylko naprawdę naiwni nabiorą się na tłumaczenie, że Niemcy nazywając wytwory swojej architektury polskimi, chcą określić ich lokalizację, ponieważ obozów w Niemczech już to nie dotyczy. Tam obozy są nazistowskie, nie niemieckie. Artykuł „Ciemny kontynent”, który ukazał się kilka lat temu w Der Spieglu jest najbardziej wymownym świadectwem dzielenia się winą. Obdzielanie innych krajów, działającymi na nerwy imigrantami ma dokładnie ten sam charakter i tworzy tykającą bombę. Bo jeśli od początku do końca kreuje się sytuację, w której tępi umysłowo przybysze z Bliskiego wschodu i Afryki stają się bezczelni i roszczeniowi – powinno być jasne, że gdy po kolejnej serii gwałtów, czy obrzydliwych zbrodni – mieszkańcy Europy zareagują – nie będzie w tym nic dziwnego.

Same tylko gwałty grają na ludzkich emocjach i przeciętny człowiek ma ochotę wystrzelać te setki tysięcy imigrantów ciągnących z dziwnych powodów niewstrzymanymi strumieniami. Do tego dochodzi gloryfikacja ludobójców z ISIS, którzy swoje filmy – relacje z mordowania niewinnych, zamieszczają w sieci. Doliczmy ludzki czynnik strachu, o siebie i o najbliższych. Już to, samo w sobie, stanowi ładunek, który w każdej chwili może wybuchnąć.

Jeśliby masowe zbrodnie islamskie zdarzyłyby się w Europie, wtedy jej mieszkańcy, wskutek pierwotnych niemieckich działań imigracyjnych, będą chcieli się pozbyć niechcianych gości, w sposób natychmiastowy. I trudno się dziwić, jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli. Całą Europę zaczyna też od lat denerwować rozpasane lewactwo, które staje się bardzo dziwnym sojusznikiem islamu. Nie ma w sobie nic dziwnego i moralnie nagannego, że prawica zbiera w Europie coraz większe poparcie.

Gorzej że ruchy „neonazistowskie” mogą się stać beneficjentami także tego procesu. Wystarczy, iż zostaną uznane za pożyteczne. Jeśli tylko ze względu na imperializm rosyjski (rzeczywiście groźny) przymyka się oko na odradzający się na Ukrainie ultranazizm banderowski, o czym tu dywagować. Zresztą ruchy neobanderowskie są w stałym kontakcie z Niemcami. Przykładem mogą służyć spotkania niemieckiej NPD i ukraińskiej UNA UNSO. Obie struktury od samego początku swego powstania negowały granice w Polską. W tej sytuacji najgorsze jest to, że rolę wyzwoliciela od zagrożenia, skoro nie reagują na nie inni ludzie – mogą odegrać, zarówno niemieccy naziści, rosyjscy imperialiści, czy wojujące lewactwo. Każde z nich stoi do siebie w teorii w opozycji. W Europie zachodniej i wschodniej bezkarnie szerzyły swoją ideologię organizacje lewackie i komunistyczne. W zachodniej pozwala się obecnie na demonstracje zwolenników ludobójczej ISIS. Rozgrzesza się też jak widać funkcjonowanie organizacji nazistowskich, (tak jak i wcześniej komunistycznych), na zasadzie wolności słowa.

Sojusznicy neonazizmu poza Niemcami

Trudno dziś się nie zdziwić, że w Europie daje się nieme pozwolenie, aby na Ukrainie – OUN-UPA, formacje, które zajmowały się okrutnym ludobójstwem na Polakach, stawały się bohaterami. Analogicznie: jak można pozwalać by legalnie demonstrowali zwolennicy ludobójców z ISIS, którzy swoje okrutne mordy uwieczniają na zdjęciach i filmach? Niemieckie społeczeństwo dzieli się w swojej masie na kilka grup. Pierwszą jest dziedziczącą nazizm lub swoistą butę i poczucie wyższości, nawet jeśli nie charakteryzuje się ona sentymentem do starych czasów. Druga to widoczne najbardziej wojujące lewactwo. Trzecia to ci, którzy po wojnie mają kaca moralnego, biorąc pod uwagę świadomość niemieckich zbrodni. Czwarta to grupa, której wszystko obojętne.

Niestety wskutek decyzji podjętych przez niemieckie władze – imigranci mogą stać się narzędziem, by zmienić proporcje w niemieckim społeczeństwie. I dodatkowo zaprzęgnąć do tego całą Europę. Polakowi przed wojną i w czasie jej trwania, nie trzeba było tłumaczyć, że sowieci stanowią zagrożenie. Jednak już niemiecka krucjata przeciw bolszewizmowi nie interesowała go wcale i stanowiła dlań kolaboracje, podobnie jak techniki propagandowe określające Żydów jako zarazę. Wszak, na niedługo przedtem mieliśmy pakt Ribbentrop – Mołotow.

I oto współcześnie jesteśmy świadkami energetycznych porozumień niemiecko-rosyjskich, (kolejnych już) w ramach Nord Stream II. Jednocześnie Niemcy dość dwulicowo przytakują głośnemu uświadamianiu rosyjskiego zagrożenia, zwłaszcza w Polsce, sami są dużo bardziej stonowani. Jednocześnie sprowadzają agresywne grupy muzułmanów, które mogą stać się odpowiednikiem Żydów i usprawiedliwić radykalne działania, z zabijaniem włącznie.

Sęk w tym, że zagrożeni członkowie narodów europejskich mogą nie mieć wyjścia. Czyż nie łatwiej usprawiedliwić wtedy Holocaust, jak i postawy negacyjne? I jednocześnie rozdzielić go między inne narody? Przecież już teraz w Polsce zaistniał mechanizm wyrozumiałości, wobec negacji gigantycznej zbrodni dokonanej przez OUN-UPA na polskiej ludności cywilnej. Przypomnijmy, że na terenie zaledwie czterech województw (bez liczenia skrawków innych) wymordowano aż sto kilkadziesiąt tysięcy ludzi. A gdzie policzyć ofiary innych narodowości, albo te które przeżyły? A gdyby sobie jeszcze przypomnieć, że mordercy posiadali, gorzej niż skromne możliwości logistyczne, w porównaniu ze zbrodniarzami niemieckimi i sowieckimi? Mechanizm akceptowania zbrodni na swoim narodzie ma więc już w Polsce swój wyłom, o czym Niemcy wiedzą.

Konkretnie, skoro gniemy się przed wyjątkową bezczelnością środowisk banderowskiego nazizmu, dlaczego Niemcy ze swym potencjałem mają nie spróbować wylobować w Europie tego samego? Co ciekawe, w trakcie okresu, zarówno przedwojennego, jak i podczas wojny, Niemcy i sowieci dążyli do napompowania ukraińskiego nacjonalizmu, który pewne sprawy załatwił za nich swoimi rękoma. Interweniowali dopiero wtedy, gdy nie był im potrzebny. Dzisiaj natomiast tłumaczy się nam, że ruch, którego ludobójczy bohaterowie kształtowali się głównie w walce z polskością, a przy wsparciu państw ościennych – ma stanowić dla nas, właśnie przeciwko nim – sojusznika… Bardzo cenni dla Niemiec, Rosji oraz nacjonalistów ukraińskich są naiwniacy. Niekiedy przyjmują oni retorykę bardzo antyrosyjską i antyniemiecką, ale proponują sojusz z czymś, co specjalnie nigdy nie kryło, że chce zająć miejsce Polski w tej części Europy.

Polska z jej bogatą historią stanowi dla nacjonalizmu ukraińskiego konkurencję. Tylko Ukraina pozbawiona nacjonalizmu ukraińskiego może zdać sobie sprawę, że historia Polski jest częścią jej historii, a to byłoby dla Niemiec i Rosji kosztowne i sprzeczne z ich szeroko rozumianym interesem. Lepiej nas przekonywać, że słoma rozkładana przed osiedlem (w postaci zarówno islamskich imigrantów, jak i ukraińskich nacjonalistów) pomoże nam skuteczniej od koca zdusić pożar. Koniecznym jest nas przekonywać, że Europa sobie z kolejnymi falami muzułmanów poradzi, a na Ukrainie banderyzm stanowi rzekomo margines. Ten ostatni ma być, li tylko wytworem rosyjskiej propagandy (która oczywiście z jego istnienia korzysta)… A rzeczywistą miarą poziomu sympatii nacjonalistycznych ma być wyborcza porażka ukraińskich partii w kształcie NPD oraz uzyskane kiepskie wyniki w wyborach. Nic bardziej złudnego.

Polska znowu w kleszczach

Niestety, tak jak i w wypadku NPD, które zdelegalizować się nie daje, istnienie tych partii jest na Ukrainie i w Niemczech bardzo potrzebne. Po co? By pewne haniebne działania zostały zalegalizowane w tle radykałów. Jeśli w Niemczech fakty są zatrważające, to na Ukrainie jest znacznie gorzej. Parlament uznał UPA za bohaterów, uczcił też zarówno dowódcę tej organizacji Romana Szuchewycza, jak i kata Powstania Warszawskiego Petra Diaczenkę, prezydent Poroszenko spotyka się z podstarzałymi członkami zbrodniczej UPA i publicznie cytuje autora ukraińskiego „Mein Kampf” czyli „Nacjonalizmu” Dmytro Doncowa. Premier Jaceniuk zachwyca się UPA, tak jak Ołeksandr Turczynow były marszałek Werchownej Rady, p.o. prezydenta przez wyborem Poroszenki. Zmuszono do takiej wypowiedzi nawet Witalija Kliczkę, a przeciętny polityk który chce być pierwszoligowym, musi wypowiedzieć podobną formułkę.

Dzień powstania UPA staje się świętem pod pozorem święta Matki Bożej, (ale bez złudzeń, to nie ze względu na Matkę Bożą). Członkowie radykalnego Prawego Sektora piastują wysokie stanowiska. Ukraińskie wojska frontowe posługują się nazistowską symboliką, w tym nawiązują do kolejnego kata powstania Oskara Dierlewangera. Szefem ukraińskiego IPN zostaje znany ideolog, manipulator i fan UPA w jednym Wołodymyr Wiatrowycz. Wiece i marsze chwały UPA rozszerzyły się nie tylko na centralną, ale i wschodnią Ukrainę. Nauka o tzw. „bohaterstwie UPA” wprowadzana jest oficjalnie do wszystkich szkół (na zachodniej Ukrainie istniała już dawno.). Parlament przyjmuje tzw. ustawy dekomunizacyjne, gdzie ukryto zapis o karaniu za mówienie prawdy o UPA, nie tylko Ukraińców, ale i obywateli polskich, którzy na Ukrainę przyjadą (Sic!). Warto wspomnieć o dość zabawnej rzeczy. Mianowicie ukraińscy nacjonaliści zapewniają, iż ustawa nie będzie krępować dyskusji naukowych oraz, iż te zapisy nie zostały jeszcze przecież użyte.

Wszyscy, którzy widzą, że Polska jest zagrożona, a jednocześnie twierdzą, że jedynym zagrożeniem dla Polski jest Rosja, powinni wziąć pod uwagę „17 września” w nowej odsłonie. Historia lubi się powtarzać. Paradoks polega na tym, że gdyby przyjrzeć się kreowaniu środowisk neonazistowskich w Polsce i Europie, jego źródła moglibyśmy znaleźć: w Rosji, która kultywuje wielką wojnę ojczyźnianą, Niemczech, które są PR-owo, bardzo antynazistowskie, a wręcz lewackie, czy na Ukrainie, gdzie przy okazji kultu UPA usiłuje się wmówić jak wielkie są zasługi upowskie w zwalczaniu III Rzeszy [Sic!].

Pozory mylą, nic więc nie zastąpi znajomości faktów i literatury. Niezależnie, która z tych sił opanuje Europę jako wyzwoliciel: lewactwo od nazizmu i przesądów religijnych islamu, islam jako lekarstwo na lewactwo i brak nazistowskiej tolerancji, nazizm jako lekarstwo na lewactwo, które doprowadziło do islamizacji i samą islamizację, Putin jako wyzwoliciel od islamu i zachodniego zepsucia, Niemcy jako członkowie NATO i wyzwoliciele od zagrożenia rosyjskiego (o prymitywnych nacjonalistach ukraińskich, czyli rodzimych rezunach, nie wspomnę) – byłaby to katastrofa. Posłużyć może bowiem, jako ograniczenie swobód obywatelskich, oczywiście w imię chwalebnego zwalczania pozostałych ze złych opcji.

ALEKSANDER SZYCHT

Więcej postów