Wykształcony, kulturalny, wyrafinowany i… okrutny. Doktor nauk medycznych i wykładowca uniwersytecki okazał się potworem w ludzkiej skórze. Zaprosił do domku letniskowego sąsiada, razem obejrzeli w telewizji mecz. Trzy godziny później doktor stał unurzany w krwi broczącej z dziewięciu ran – jakie zadał sąsiadowi nożem – i głowy, którą roztrzaskał mu taboretem!
Doktor Waldemar B. (59 l.) to człowiek ze świecznika, bliski znajomy najważniejszych polityków na Podkarpaciu, którzy chętnie powierzali mu ważne publiczne funkcje. Był szefem sanepidu, prezesem Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Ostatnio wykładał na wydziale medycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego. Nikt nie przypuszczał, że drzemie w nim bestia.
Tragedia rozegrała się w nocy z minionej soboty na niedzielę w Rymanowie-Zdroju (Podkarpackie). To właśnie w tej sanatoryjnej miejscowości Waldemar B. 5 lat temu kupił działkę i wybudował drewniany domek letniskowy.
– Pan doktor był zakochany w tym miejscu i często tu bywał. Najczęściej przyjeżdżał sam, tylko z psem albo kotem – mówi mieszkaniec. Działkę sprzedał mu mieszkający po sąsiedzku Piotr Klimkiewicz (†64 l.). To właśnie on padł ofiarą bezlitosnego zabójcy.
– Tato czasami mu pomagał. Ostatnio naprawiał mu płot. Nigdy jednak nie był gościem w jego domku. Dopiero teraz doktor, jak zobaczył go na ulicy, pierwszy raz zaprosił ojca do środka – opowiada syn zabitego Łukasz (36 l.).
Mężczyźni wspólnie obejrzeli mecz polskich siatkarzy. Przypadkowy przechodzień widział przez okno, jak spokojnie siedzą przy stole. Trzy godziny później Waldemar B. zawiadomił pogotowie. Ratownicy, a potem policjanci zastali makabryczny widok: cały pokój tonął we krwi. Pan Piotr miał głównie obrażenia głowy. Zginął od 9 ciosów zadanych nożem i kilku uderzeń taboretem. Gdy w miejscu jego śmierci trwały oględziny, zabójca tylko stał i milczał.
– Ten człowiek działał jak psychopata, zupełnie nie obliczalnie. Zwabił właśnie ojca, ale ofiarą mógł być każdy – mówi nam Janusz (28 l.), drugi syn zamordowanego.
– Mąż był dobrym człowiekiem, całe życie ciężko pracował, nikogo nie skrzywdził. Pomagał synom. Nie zdążył nacieszyć się wnukami tak, jak tego chciał – rozpacza żona zabitego, pani Zofia (60 l.).
Waldemar B. usłyszał zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem i trafił do aresztu. Podczas przesłuchania stwierdził, że nic nie pamięta. Jego zachowanie z pewnością nie można tłumaczyć alkoholem. W chwili zatrzymania miał 0,5 promila.
FAKT.PL