Co łączy byłego premiera Donalda Tuska (58 l.) i kandydatkę na szefa rządu Prawa i Sprawiedliwości Beatę Szydło (52 l.)? Wystarczy porównać sposób prowadzenia kampanii przez nich oboje, by przekonać się, że podobieństw jest aż nadto.
Poniedziałek. Godzina 9.00. Pod Sejmem dochodzi do symbolicznego przekazania przez prezydenta elekta Andrzeja Dudę (43 l.) wyborczego autobusu kandydatce na premiera PiS Beacie Szydło. Szydłobus w ciągu najbliższych miesięcy ma jeździć po Polsce. Dokładnie tak jak przed wyborami prezydenckimi Duda, ale również tak samo, jak przed laty robił… Donald Tusk. To właśnie Tusk w kampanii wyborczej jesienią 2011 r. wsiadł do tuskobusu i „wyszedł” do ludzi. To on objeżdżał małe miejscowości, rozmawiał z wyborcami i próbował przekonać ich do swoich racji. Taki plan ma również Szydło. – Moja podróż będzie największą debatą z Polakami – mówiła Szydło, wsiadając do autobusu.
Chcę jechać, chcę się spotykać, chcę z każdym rozmawiać, bo każdy w Polsce zasługuje na rozmowę i na to, aby go wysłuchać. Obowiązkiem moim i wszystkich polityków jest dziś słuchać Polaków, bo tego słuchania i dialogu bardzo dziś w Polsce brakuje – argumentowała.
Niedługo po starcie szydłobusa wiceprezes PiS zatrzymała się na stacji paliw i kupiła kawę. Cztery lata temu dokładnie to samo zrobił Tusk, który zamówił sobie dodatkowo hot doga. Zdaniem politologów taki sposób prowadzenia kampanii to znak, że nasi politycy czerpią garściami z zachodnich wzorców. – Zobaczyli, że wyjście do ludzi przynosi efekty. A prowadzenie kampanii w stylu amerykańskim po prostu się opłaca. I nieważne, że ktoś z innej partii prowadził kampanię w takim stylu. Dobre wzorce zawsze warto naśladować – ocenia prof. Kazimierz Kik (68 l.), politolog.
Se.pl