Śmigłowiec od wszystkiego to śmigłowiec do niczego

Z dr. hab. nauk wojskowych, prof. Akademii Obrony Narodowej Romualdem Szeremietiewem, byłym wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Mariusz Kamieniecki

 

Nie ustają emocje związane z rozstrzygnięciem przez MON przetargu śmigłowcowego. Jak w kontekście bezpieczeństwa i naszej współpracy z Amerykanami ocenia Pan wybór nie black hawków, a francuskich caracali?

– Przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy śmigłowce są w ogóle potrzebne wojsku polskiemu i w jakim zakresie. Należy pamiętać, że nasza armia potrzebuje gruntownej modernizacji, i mam wątpliwości, czy śmigłowce są w tym momencie najbardziej pożądanym sprzętem, który ma służyć poprawie stanu naszej obronności. Inną kwestią pozostaje to, jak ten przetarg został skonfigurowany, to znaczy, jaki rodzaj śmigłowców zamierzamy kupić dla wojska i jakie zadania ten sprzęt powinien wykonywać. Od samego początku, kiedy ustalono kryteria i kiedy ogłoszono, że ma to być śmigłowiec wielozadaniowy, byłem do tego nastawiony krytycznie. Stare porzekadło mówi, że jeżeli coś jest do wszystkiego, to znaczy, że jest do niczego. Śmigłowce francuskie, które zostały praktycznie już wybrane, przeszły fazę testów, ale kontrakt nie został jeszcze podpisany, zważając na parametry, mają spełniać rolę transportową. Niestety do funkcji transportowej dołączono funkcje bojowe, co biorąc pod uwagę charakterystykę współczesnego pola walki, stawia pod znakiem zapytania użyteczność takiego rozwiązania. Sprawa jest prosta: im większa maszyna, tym łatwiej ją strącić, a caracale są dużymi śmigłowcami.

Czy zatem właśnie ten sprzęt powinien się znaleźć w wyposażeniu polskiej armii?

– Osobiście – choć nie mam dostępu do tajnych informacji, to mam zastrzeżenia co do tego wyboru. MON twierdzi jednak, że dysponuje tajnymi wiadomościami, które mają sprawić, iż każdy, kto się z nimi zapozna, będzie przekonany, że takie rozstrzygnięcie i wybór francuskich caracali jest słuszny. Czekam z niecierpliwością na to, co po zapoznaniu się ze szczegółami tego kontraktu powiedzą ci, którzy mają dziś wątpliwości. Przypomnę też, że min. Siemoniak powiedział, iż o tym, jak przetarg został skonfigurowany i jak to wszystko wyglądało w praktyce, poinformuje prezydenta elekta Andrzeja Dudę, który – jak stwierdził – z pewnością zgodzi się z opinią MON. Czekam zatem z niecierpliwością na stanowisko prezydenta elekta i czy podzieli on optymizm kierownictwa MON.

Wątpliwości – zdaniem MON – ma również rozwiać posiedzenie w trybie niejawnym sejmowej Komisji Obrony Narodowej planowane na 24 czerwca…

– Im prędzej sprawa ta zostanie wyjaśniona, tym lepiej. Każda wątpliwość, jaka się pojawia w związku z tym przetargiem, a chodzi tu o niebagatelną kwotę kilkunastu miliardów złotych, które państwo polskie ma wyłożyć, powinna być dogłębnie wyjaśniona, aby te pieniądze zostały wydane mądrze. Mam tu na myśli wydatkowanie pieniędzy na przedsięwzięcia obronne, które rzeczywiście zagwarantują Polsce bezpieczeństwo, a nie wydawanie środków na to, co może jest drogie i może nawet efektowne, ale w sytuacji zagrożenia będzie nam mało przydatne. Warto wrócić pamięcią do historii i 1939 r., kiedy zrezygnowaliśmy na pewien czas z konstruowania i doskonalenia nowych myśliwców i zainwestowaliśmy duże środki w budowę skądinąd doskonałych na owe czasy bombowców PZL 37 „Łoś”. Tymczasem okazało się, że w warunkach obronnych z 1939 r. do walki bardziej była nam potrzebna większa liczba myśliwców zamiast bombowców, których było, po pierwsze, niewiele, a po drugie, nie odegrały wielkiej roli. Zważając na te i wiele innych polskich doświadczeń oraz sytuację geopolityczną związaną z agresją rosyjską na Ukrainie, powinniśmy wybierać sprzęt, który zapewni nam bezpieczeństwo.

Biorąc pod uwagę ewentualne zagrożenie naszych granic, czy wybór caracali, które są produkowane we Francji, i co za tym idzie, uzależnienie się od dostaw tego sprzętu z zewnątrz, a nie jak black hawki czy AW-149, które powstają u nas, to właściwy krok?

– To bezwzględnie złe i bardzo ryzykowne rozwiązanie. Dokonując takiego wyboru, uzależniamy fragment naszego uzbrojenia od zagranicznych dostawców i od tego, czy będą oni w stanie wywiązać się na czas z dostaw śmigłowców w przypadku kryzysu. Czy tym samym – na własne życzenie – nie stwarzamy sobie problemu? Przerabiałem to, kiedy w MON odpowiadałem za modernizację techniczną Sił Zbrojnych – w tym za przetargi na zakup uzbrojenia. Mianowicie mieliśmy i wciąż zresztą mamy w spadku po czasach Układu Warszawskiego samoloty MiG-29. W pewnym momencie okazało się, że konieczna jest wymiana silników, bo operacja taka co jakiś czas musi być dokonana, tymczasem strona rosyjska nie chciała nam ich sprzedać. I samoloty bezczynnie stały w hangarach. Ten przykład pokazuje, że uzależnianie się od sprzętu, który jest produkowany za granicą, stanowi pewne ryzyko. Wprawdzie Francuzi to nie Rosjanie, ale z informacji, jakie ostatnio opublikowano, wynika, że zarówno Francuzi, jak i Niemcy twierdzą, że nie chcą bronić Polski, gdyby zaszła taka potrzeba. Skoro są to kraje demokratyczne, to pytanie brzmi: czy takie nastroje społeczne nie będą miały wpływu na stanowisko władz tych państw? Jest to także kolejny argument za tym, żeby sprzęt obronny – jeżeli tylko istnieje taka możliwość – był produkowany na terenie kraju, któremu ma służyć. Taką możliwość mamy w przypadku śmigłowców, ale niestety wybieramy inną drogę. Obyśmy nie musieli się przekonywać o błędnych decyzjach w sytuacji zagrożenia.

Do tego dochodzi jeszcze kwestia offsetu…

– Podobno w sprawie umowy offsetowej rozmowy z Francuzami trwają, ale aktywności żadnej nie widać. Zobaczymy, co nasi negocjatorzy uzyskają, czy będzie to z korzyścią dla polskiej gospodarki i czy będzie to służyć wzmocnieniu potencjału naszego przemysłu obronnego. W mojej ocenie, najpierw należy wynegocjować warunki offsetowe, jakie mają towarzyszyć wyborowi danego sprzętu, a dopiero potem wybierać, a nie odwrotnie. Jaka bowiem może być pozycja negocjatora, który chce walczyć o jak najlepszy offset w sytuacji, kiedy zagraniczny dostawca śmigłowców kontrakt ma już niemal w kieszeni?

Dziękuję za rozmowę, Mariusz Kamieniecki

Więcej postów