Nie będzie żadnego programu, bo to odstraszy wyborców – takie miało być, według użytkownika Wykopu, przesłanie Pawła Kukiza wypowiedziane na spotkaniu z ludźmi ze struktur z okręgu bydgoskiego. Brzmi jak populizm? Tak, ale Kukiz tylko idzie za politycznymi trendami, które porwały zachodnią młodzież kilka lat temu. I robi to dobrze.
JOWy nas zbawią
– Kukiz straci skrzydła, gdy pokaże bardziej precyzyjny program – stwierdził kilka dni temu w rozmowie z „Wprostem” wiceprezes Polski Razem Adam Bielan. I dodał, że nic, właściwie, o pomyśle muzyka na Polskę nie wiemy, oprócz tego, że powinno się wprowadzić jednomandatowe okręgi wyborcze. JOWy, od których w 2012 roku zaczęła się polityczna kariera Kukiza, nie stały się dla muzyka pretekstem do sformułowania szerszego pakietu propozycji, ale – do uczynienia z nich fetyszu. A gdyby w Polsce jednomandatowe okręgi wyborcze obowiązywały, to Kukiz nie miałby najmniejszych politycznych szans?
To już nieistotne: Kukiz gra JOWami i swoimi woJOWnikami instrumentalnie, pozbawiając to, co było treścią jego fetyszu, jakiegokolwiek znaczenia. Jednomandatowe okręgi wyborcze mają być parasolem, który zbuduje mu struktury i poparcie. – Rozkaz z góry od samego Kukiza jest taki, że angażować może się każdy, nieważne jakie poglądy. Jak popiera JOWy to ma działać – relacjonuje spotkanie z muzykiem w Bydgoszczy jeden z użytkowników Wykopu. – Jeden koleś nazwał Kukiza nawet geniuszem, bo jakby ogłosił program „to my, jak tu siedzimy, moglibyśmy się rozejść, bo każdy by się z czymś nie zgadzał, a tak razem walczymy o JOWy”.
I chociaż Kukiz coraz częściej wymienia słowo „program” – w dzisiejszej rozmowie z Moniką Olejnik stwierdził, że „JOWy są tylko jednym z elementów” – o konkretach ciągle nie słychać. Na spotkaniu w Bydgoszczy miał powiedzieć, że „do Sejmu wjedziemy na JOWach i to jest nasz jedyny postulat a referendum=kampania”. A co, jeśli fetysz do tego czasu się wyczerpie, jeśli wyborcy uznają kukizowe JOWy za „lanie wody”, a jego samego za polityka bez programu? Nic. Kukiz niezwykle umiejętnie zarządza politycznym sytuacjonizmem, który zachodnią politykę napędza już od dłuższego czasu.
Jesteśmy tu, by się dobrze bawić
„Pewien człowiek zwrócił się do tłumu z zaproszeniem do uczestnictwa takimi słowami, jakby to był happening w hippisowskim stylu z lat 60.” – w ten sposób guru młodej lewicy, słoweński filozof Slavoj Žižek opisuje protesty w Zucotti Park w Nowym Jorku, które przeszły do historii jako Occupy Wall Street. Nie inaczej zachowywali się w tym samym czasie młodzi Anglicy, którzy wzorem swoich kolegów z USA postanowili okupować UCL w Londynie.
Nigdy nie słyszała o polskim ruchu „Solidarność” (chociaż pod takim hasztagiem organizowała swoich followersów na Twitterze), polityką się nie interesuje, a jeśli coś czyta, to głównie tak zwaną „chic-lit” – taka okazała się rozmówczyni brytyjskiego dziennikarza Paula Masona, usiłującego dociec sensu i mechanizmu nowych, twitterowych i facebookowych rewolucji. Zapytana o to, o co właściwie walczy, stwierdziła, że właściwie nie wie, po co jej koledzy i koleżanki zebrali się w uczelnianej auli. Liczyła się sytuacja – polityczna, owszem – ale nie to, do czego miała doprowadzić, co zmienić.
I ostatni przykład – w 2012 roku bułgarski teoretyk polityki Iwan Krastew znalazł się w Hiszpanii, wśród protestujących przeciwko polityce oszczędności Mariano Rajoya. Podobnie jak ich koledzy z Nowego Jorku i Londynu, także Hiszpanie, prócz szumnego hasła, nie mieli wiele. Krastew postanowił więc siąść z nimi i w kilku, ogólnych chociaż punktach, spisać prowizoryczny program. Oczywiście – nie udało się to, nawet nie dlatego, że, jak hipotetyczni zwolennicy Kukiza, Hiszpanie spierali się o polityczny kierunek swojej inicjatywy, ale dlatego, że brakowało im elementarnej wiedzy.
Gwiazdy nie gasną, gwiazdy świecą mocniej
Jaka będzie przyszłość Kukiza, jeśli zdecyduje się na uprawianie polityki bez programu, z jednym postulatem? Warto mieć na uwadze, że jego wprowadzenie w życie zabiłoby jego ruch: dlaczego? Po pierwsze dlatego, że nie miałby czego więcej postulować, po drugie dlatego, że żadną miarą jego ludzie nie dostaliby się w jednomandatowych okręgach do Sejmu. Zatem przed Kukizem otwierają się dwie drogi, wypróbowane już na Zachodzie. Pierwsza – to przekształcenie najbardziej spójnych haseł w zalążek programu (tak było z hiszpańskim Podemos). Druga – brnięcie w zaparte w stylu Beppe Grilla, które w przypadku włoskiego polityko-komika – na razie – się sprawdza.
Do „najniebezpieczniejszego człowieka w Europie” (jak Grilla ochrzcił w 2013 roku niemiecki „Der Spiegel”) Kukiza porównywano już wielokrotnie. Kiedy Kukizowi w Polsce sondaże dają drugie miejsce w Sejmie, Grillo je dwa dni temu we włoskich wyborach parlamentarnych zdobył, podobnie jak w zeszłym roku w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jego Ruch Pięciu Gwiazd, choć wielokrotnie zdążył się już skompromitować, wciąż cieszy się niesłabnącym społecznym poparciem.
Ale – by iść drogą Grilla, Kukiz musi dokonać jeszcze jednej, oprócz braku programu, zmiany w polityce. To znaczy – mimo bycia liderem swojego ugrupowania, liderem ruchu społecznego, zrezygnować z osobistego kandydowania w wyborach; unikając zanurzenia w codziennej polityce, co jakiś czas w niej mieszać, urządzając quasi-polityczne show: Grillo ostatnio takie urządził w zeszłym roku, gdy zaczął zbierać podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie wystąpienia ze strefy euro. Wtedy – populistyczne gwiazdy nie gasną, ale świecą mocniej.
Wojciech Engelking