Wystraszony lider, czyli przywództwo Polski w regionie

Bardzo często akcentujemy tezę, że nie powinniśmy wychylać nosa i interesować się  sprawami innych. Ta teza brzmi dość groteskowo jeśli skonfrontujemy ją z pozostałymi poglądami, które równie często głosimy: „musimy być potęgą, bo na to zasługujemy!”. Warto tu powiedzieć, że w polityce międzynarodowej nie istnieje coś takiego jak zasługi. Zatem wcale nie zasługujemy na to, by być potęgą, ale to też nie wyklucza zasadności naszych dążeń.

 

Dążenie do zwiększania swych wpływów nie jest warunkowane zasługą czy słusznością. Narody powiększają swe wpływy po to, by po prostu przetrwać. Stagnacja zawsze oznacza degradację, bo tylko nieustanny rozwój jest w stanie zapewnić dobrobyt narodu i jego przetrwanie. Nawet jeśli nie zgadzamy się z prądami intelektualnymi, które współczesny świat wprowadza, to bezrefleksyjny opór jest błędem. Nie oznacza to oczywiście bezwzględnej akceptacji wszystkiego, co się obecnie głosi. Ba, jeśli nowe nurty burzą porządek społeczny i osłabiają wartość cywilizacji, to konieczny jest głośny i stanowczy sprzeciw. Ale niezbędna jest modyfikacja środków, którymi ten sprzeciw będzie wygłaszany. Nie da się skutecznie chronić swych racji przy użyciu metod powszechnie nieakceptowanych i przestarzałych. Nie można ich stosować tylko dlatego, że jesteśmy zafascynowani ich romantyczną naturą czy wartością estetyczną.

Z tego wynika potrzeba przewartościowania interesów polskich na arenie międzynarodowej. Powinniśmy zauważyć, że polityka uległości i służalczości nie przynosi oczekiwanych efektów i Polska nie staje się krajem szanowanym na scenie politycznej. Dziecięcą naiwnością jest wiara, że za słowami tuzów świata o „partnerstwie z Polską”, o „przyjaźni z Polakami” stoją realne czyny i realne owoce tego partnerstwa i tej przyjaźni. Coraz więcej Polaków widzi, że sojusze, w które jesteśmy uwikłani nie służą polskiemu interesowi narodowemu. Oczywiście, zapewniają względnie trwały spokój i poczucie bezpieczeństwa. Wpływają również na lepsze samopoczucie, bo przecież jesteśmy w gronie tych „lepszych”, tych uczciwych i demokratycznych obrońców ludzkiej wolności. I to właściwie tyle. Bo oprócz litościwego poklepania po plecach Polska nic nie otrzymuje. A wiele daje. I już chyba nie trzeba mówić jaka nazwa najlepiej opisuje taki stan rzeczy, gdy jeden podmiot służy drugiemu i jako zapłatę otrzymuje klepnięcie po ramieniu.

Dlatego trudno się dziwić  społecznemu niezadowoleniu i koncentracji na minimalistycznej wizji prowadzenia polityki międzynarodowej. Jeśli ktoś jest rozdrażniony poczuciem wykorzystania, to nie będzie chciał angażować się w sprawy innych. Problem jest tylko taki, że często nie dostrzegamy naszych interesów, pozornie ukrytych pod płachtą interesów innych. A jeśli tych interesów rzeczywiście nie ma, to czasem warto się zastanowić czy tych interesów nie należy stworzyć. Bo jak doskonale wszystkim wiadomo – „w polityce nie można być więźniem czasu” i godnym rozważenia jest czy nie można danej sytuacji wykorzystać dla umocnienia polskiej siły w jej wielowymiarowym znaczeniu. Jest to o tyle uzasadnione, że mnogość relacji międzypaństwowych, a także międzypodmiotowych (bo niepaństwowe podmioty coraz częściej odgrywają znaczną rolę w świecie relacji na płaszczyźnie międzynarodowej) nie ogranicza się do zero-jedynkowej oceny sceny politycznej.

Tutaj konieczne jest myślenie perspektywiczne, które zaginęło gdzieś w naszym narodzie i ustąpiło pola szkodliwemu poglądowi „nie wtrącania nosa”. Nie ulega wątpliwości, że do prowadzenia polityki międzynarodowej potrzebna jest realna siła państwa i jeśli dany organizm rzeczywiście jest słaby, to dla jego bezpieczeństwa wycofanie się z aktywnej polityki międzynarodowej może okazać się niezbędne. Jednak wtedy konieczna jest wieloaspektowa analiza sytuacji i wyciągnięcie wniosków, a nie rozłożenie nóg na kanapie i wciśnięcie guzika od pilota. Bierność jest szkodliwa w dłuższej perspektywie, bo w krótszej może okazać się prawidłowa. Na chwilę obecną może zrodzić poczucie bezpieczeństwa i odizolowania się od problemów innych, ale będzie to poczucie zgubne. Bo dobrowolne odizolowanie się od innych skutkuje niedobrowolną alienacją wtedy, gdy chcemy by nasz głos był słyszalny.

I broń Boże, nie namawiam do wymachiwania szabelką w obronie cudzych interesów. Namawiam do poszukiwania własnych interesów, własnych obszarów zainteresowania tam, gdzie często widzimy białą plamę. Kreacjonistyczne myślenie i chęć przewodzenia na danym obszarze, może zapewnić rozwój państwa na wielką skalę – również w polityce wewnętrznej. Własnowolna rezygnacja z kreowania polityki międzynarodowej i poszukiwania interesów służących własnemu narodowi jest potężnym grzechem zaniechania i obarcza tym grzechem nie tylko to pokolenie, które grzech ten popełniło, ale także pokolenia następne, którym nie udostępniono odpowiednich środków do nakreślania relacji z pozostałymi państwami.

Dlaczego zatem porzuciliśmy naszych sąsiadów z południa i ze wschodu? Dlaczego nie angażujemy się rozwój partnerstwa z narodem, który jest chyba naszym jedynym przyjacielem, czyli z narodem węgierskim? Dlaczego zaniedbujemy kraje bałtyckie i dlaczego nie wyciągamy ręki do Białorusi? W imię poprawności politycznej? W imię cudzych interesów? To jest właśnie myślenie zakompleksionej elity niezdolnej do podjęcia inicjatywy. A jeśli już inicjatywę podejmuje to czyni, to na tyle nieudolnie, że kompromituje wszelkie przejawy obrony interesów narodowych i prawie zawsze zastępuje je interesami narodów innych od polskiego.

Warto podjęć grę na arenie międzynarodowej. Warto powrócić do tych wartości i tego myślenia, które z Rzeczypospolitej uczyniło potężny organizm państwowy przodujący w regionie i pozostający na wysokim stopniu rozwoju cywilizacyjnego. To powinność narodowa, którą trzeba pielęgnować i o którą należy dbać poprzez odpowiednie szkolenie. Bo liczącym się partnerem staniemy się wtedy, gdy nasze interesy spotkają się z interesami innych. Wtedy będziemy rozwiązywać konflikty i wtedy  będziemy atrakcyjnym sojusznikiem.

Michał Sebastian Patyk

Więcej postów