Z Henrykiem Grymelem, przewodniczącym Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ „Solidarność”, rozmawia Mariusz Kamieniecki.
Międzyzwiązkowy Krajowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy Kolejarzy ogłosił pogotowie strajkowe na całej sieci PKP. Czego domagają się kolejarze?
– Od 2010 r. nasze postulaty są niezmienne i nie mają charakteru płacowego, ale dotyczą wadliwej struktury polskich kolei. Niestety, nikt nie chce z nami rozmawiać, również premier Ewa Kopacz, do której się zwróciliśmy. Tymczasem polska kolej upada. Przyczyną tego jest wprowadzony zły, patologiczny system zarządzania oraz pseudoprywatyzacja, która de facto polega na sprzedaży po kawałku majątku kolei i w prostej linii prowadzi ją do ruiny. Mając poczucie odpowiedzialności za ten budowany z mozołem przez lata majątek, chcemy rozmawiać, żeby proces degradacji w porę zastopować.
Na czym polegają patologie na kolei?
– Weźmy chociażby PKP Cargo spółkę Skarbu Państwa, która rok przed prywatyzacją osiągnęła 300 milionów złotych zysku, co oznacza pokaźną dywidendę, o jaką mógł się wzbogacić ciągle niedoszacowany budżet Skarbu Państwa. Tymczasem taką kurę znoszącą złote jajka sprzedaje się w blisko 70 procentach rządowi norweskiemu, bankierom czy instytucjom finansowym, tracąc w ten sposób kontrole i dywidendę. Ponadto wedle wszelkich reguł wprowadza się spółkę na giełdę po to, żeby ściągnąć pieniądze na rozwój danej firmy, tymczasem w tym wypadku okazuje się, że pieniądze poszły m.in. na spłatę starych historycznych długów państwowego przedsiębiorstwa. Jaki zatem sens miało wprowadzanie akcji PKP Cargo na giełdę…? Podobnie rzecz ma się w odniesieniu do należącej do PKP spółki TK Telekom, gdzie dopinana jest prywatyzacja i gdzie nie ma mowy o pakcie gwarancyjnym dla załogi, bo to kosztuje. W tej sytuacji przyszły inwestor obniżył wycenę o wartość zabezpieczeń socjalnych dla załogi. Takie działanie do złudzenia przypomina targ niewolników, na którym handluje się ludźmi. Najlepiej firmę sprzedać, a ludzi zwolnić. Każdy, kto rozsądnie myśli, doskonale wie, że skoro inwestor branżowy kupuje TK Telekom, to jest mu potrzebna sieć ok. 600 kilometrów światłowodów rozciągniętych po całym kraju. I to jest prawdziwa wartość tej spółki dla inwestora, natomiast ludzie są mu niepotrzebni. Zwalniając pracowników, musiałby zapłacić im odszkodowania, a tak zwolni ich bez problemu i konsekwencji, bo kupuje jedynie szkielet spółki, kupuje w takiej formie, bo ktoś mu na to pozwala. Problemy można mnożyć: chociażby Przewozy Regionalne, gdzie pasażerowie nie mają czym jeździć, tymczasem tworzy się różne spółki, spółeczki. Wystarczy tylko wspomnieć Kolej Małopolską i siedem kilometrów linii do kierowania, której potrzebny jest zarząd i rada nadzorcza. To są problemy, paradoksy, na które wskazujemy. Ministrowie, szefowie spółek kolejowych przychodzą, obłowią się, narobią szkody i idą dalej, a my, kolejarze, szefowie związków wbrew temu, co sugeruje Platforma Obywatelska, wciąż jesteśmy z ludźmi i prezentujemy interesy załóg. Protestujemy, bo chcemy, żeby w końcu usiąść i poważnie, merytorycznie porozmawiać o przyszłości i rozwiązać problemy polskiego kolejnictwa.
PKP w wydanym komunikacie informuje, że sytuacja na kolei jest dobra i stabilna, zarzucając liderom związkowym podburzanie nastrojów i wciąganie w konflikt…
– Skoro sytuacja na kolei jest stabilna, to dlaczego PKP Cargo na początku roku – a mamy dopiero luty – zlikwidowało (nazywając ten proces programem dobrowolnych odejść) trzy tysiące miejsc pracy, a ponadto pięćset osób „wypuszczono” na tzw. nieświadczenie pracy? Jeżeli sytuacja jest stabilna, to taki przewoźnik powinien przyjmować nowych pracowników, a nie w ciągu miesiąca pozbyć się 3,5 tysiąca ludzi. Podobna sytuacja ma miejsce w TK Telekom, gdzie w styczniu wobec jednej czwartej załogi zastosowano podobny manewr jak w PKP Cargo. Zastosowano tzw. dobrowolny przymus, mówiąc ludziom, że albo się sami zwolnią teraz i wówczas dostaną jakieś tam pieniądze, albo za tydzień zostaną zwolnieni, tyle że bez odpraw. W tej sytuacji ludzie pod przymusem, strachem, niejako pod „lufami pistoletów” musieli odejść z pracy, a oficjalnie podano, że to sami pracownicy chcieli się zwolnić. Polityka kolejowa tego rządu i za tego rządu polega na likwidowaniu miejsc pracy. Do tego spada bezpieczeństwo na kolei.
Jak to się ma do oceny PKP, które twierdzą, że bezpieczeństwo na kolei wzrasta, a ubiegły rok był najbezpieczniejszym w historii?
– Nie chciałbym straszyć podróżnych, ale prawda jest taka, że bezpieczeństwo na kolei jest w fatalnym stanie. To nie jest tworzenie katastroficznej wizji, ale z sygnałów, jakie docierają od członków naszego związku od kolejarzy, maszynistów, rewidentów, ustawiaczy, dyżurnych ruchu na kolei rządzi pieniądz i oszczędności dotyczą także bezpieczeństwa. Odpukać w niemalowane, ale niedługo może dojść do podobnej katastrofy jak pod Szczekocinami. Obecnie zarządzający koleją nie mają zielonego pojęcia co to jest bezpieczeństwo, mało tego nie chcą się dać przekonać, że bezpieczeństwo musi kosztować. Dla tych ludzi liczy się tylko bilans zysków i strat i nieważne, czy przez zaniedbanie zginie jakiś człowiek na torach czy pracownik. Brakuje tylko, żeby w ramach szukania oszczędności na stanowiskach dyżurnych ruchu zatrudniano osoby na umowy śmieciowe, i to tylko na czas przejazdu pociągu, bo po co płacić całą dniówkę. Statystyki bezpieczeństwa to jedno, a życie to drugie. Sprawozdania pokontrolne Urzędu Transportu Kolejowego mówią o przypadkach, gdzie niektóre odcinki tras kolejowych nie są przeglądane, i tak naprawdę nie wiadomo, w jakim są stanie, bo brakuje ludzi. To, że nie ma katastrofy, to tylko i wyłącznie zasługa doświadczonych pracowników, starych kolejarzy, którzy mając świadomość zagrożenia, robią wszystko, żeby do tego nie doszło.
Wspomniał Pan o rozmowach, których nie ma. Przyznam, że to mnie dziwi, zwłaszcza że szefową resortu infrastruktury i rozwoju odpowiadającą m.in. za koleje jest Maria Wasiak, która jak nikt wcześniej powinna rozumieć problemy na kolei…
– Proszę zauważyć, że my o problemach na kolei mówimy już od dawna i sprawy, na które wskazujemy, nie są niczym nowym. Tymczasem min. Wasiak przez ostatnie lata, których te problemy dotyczą, była bądź to prezesem PKP, bądź zasiadała w zarządzie PKP. Trudno się zatem dziwić, żeby garnęła się do rozmów, kiedy chcąc nie chcąc musiałaby zostać sędzią we własnej sprawie, bo zarzuty stawiane przez nas byłyby kierowane także pod jej adresem. Myślę, że właśnie dlatego nie chce z nami rozmawiać.
Minister Wasiak nie jest jedynym adresatem kolejarskich żądań?
– Owszem, zwracaliśmy się do premier Ewy Kopacz i to nie dlatego, że jesteśmy megalomanami. Biorąc jednak pod uwagę to, co powiedziałem wcześniej, zależy nam na powołaniu pełnomocnika, który nie byłby zaangażowany w sprawy kolei w ostatnich latach tak jak min. Wasiak. Na razie mamy paradoksalną sytuację, stąd nasze apele do premier Kopacz.
I żeby siąść do stołu, trzeba zastrajkować?
– Proszę mi wierzyć, że wcale się nam nie spieszy do strajku. Przecież nasz ewentualny strajk uderzy nie w tych, do których jest adresowany, a w niewinnych pasażerów, którzy i tak ponoszą koszty fatalnego zarządzania koleją. Piszemy pisma, prosimy, zachęcamy, usiłując zdopingować rząd do rozmów, ale nasze działania trafiają w mur obojętności, żeby nie powiedzieć lekceważenia. To nie my, związkowcy, którzy od lat domagamy się rzeczowej rozmowy, podpalamy Polskę, ale rząd, który nie chce podjąć rozmów.
Nie obawia się Pan, że po stronie rządowej pojawi się głos podobny do tego, jaki w styczniu 2013 r. wyraził ówczesny minister transportu Sławomir Nowak, że bierzecie pasażerów za zakładników?
– Chcemy brać pasażerów za zakładników, dlatego ogłaszając pogotowie strajkowe, nie wyznaczamy czasu premier Kopacz na spotkanie. Chcemy uniknąć zarzutów z drugiej strony, że stawiamy rząd pod presją. Natomiast sygnalizujemy, wyznaczamy drogę i będziemy czekać na ruch z drugiej strony.
Chyba nie w nieskończoność?
– Oczywiście, że nie. Chcemy wierzyć, że po drugiej stronie będzie rozsądek. Cały czas będziemy monitorować sytuację, będziemy czekać i co kilka dni poinformujemy opinię publiczną, czy jest reakcja ze strony rządu. Przyjdzie jednak moment, że przestaniemy czekać i mam nadzieję, że pasażerowie kolei wspomogą nas, bo działamy także w ich interesie, w kierunku poprawy również ich bezpieczeństwa, żeby Przewozy Regionalne funkcjonowały poprawnie. Musimy wszyscy mieć świadomość, że obowiązkiem konstytucyjnym państwa jest zapewnić ludziom bezpieczny transport pasażerski do szkoły, do pracy, obojętnie w czyich rękach: państwowych, prywatnych, samorządowych, są koleje.
Jaką formę może przybrać protest?
– Pragnę przypomnieć, że procedura strajku generalnego na kolei została otwarta już w grudniu 2013 r. Ówczesna wicepremier Elżbieta Bieńkowska poprosiła, aby dać jej szansę, a ona w ciągu kilku miesięcy rozwiąże problem Przewozów Regionalnych. W tej sytuacji zawiesiliśmy strajk i zaczęliśmy rozmowy, ale na tym się skończyło. Dziś nic nie jest załatwione, paraliż na kolei się pogłębia, a pani Bieńkowska siedzi sobie jakby nigdy nic w Brukseli. Strajk jest zatem zawieszony i w każdej chwili możemy go odpalić, chyba że rząd da nam narzędzia do prowadzenia usług przewozowych w normalnych warunkach. Zapewniam, że kolejny raz zwieść się nie damy.
Dziękuję za rozmowę.
Mariusz Kamieniecki