Będącemu w stanie agonalnym państwu i społeczeństw, obok demoralizacji, depopulacji, de-industrializacji, zafundowano jeszcze dezinformację, która stanowi swoistą anestezję w procesie eutanazji Polski.
Zaledwie kilka lat zaciskania pasa wystarczyło mieszkańcom zachodu do zrozumienia prawdziwego wymiaru Imperium Euroatlantyckiego (US&EU) w ogólności, a IV Rzeszy (EU) w szczególności.
Ferment ogarnął już nie tylko południe kontynentu, gdzie mieszkańcy z chęcią konsumowali owoce „integracji europejskiej” zlecając wytwórczość pracowitym Niemcom, a miejscowe usługi niewolnikom sprowadzanym z IIIRP, ale nawet „zielony raj” polskojęzycznych „europejczyków” – Irlandię. Tymczasem Niemcy zażądali zapłaty za swą pracę, a zasoby polskich niewolników zaczęły się powoli wyczerpywać.
Masowa obecność uzbrojonej po zęby policji w ważnych miejscach publicznych Stanów Zjednoczonych świadczy o tym, że władze poważnie liczą się z wybuchem społecznego niezadowolenia, również w tym „przodującym kraju świata”.
Styczniowe wybory w Grecji wygrała Syriza[i], partia spoza „zdrowego” układu politycznego. Na jej wiecu przedwyborczym przemawiał, między innymi, Pablo Iglesias, przywódca siostrzanej partii – Podemos. z Hiszpanii. W swym przemówieniu[ii]nie owijał on w bawełnę, czym jest „europejska demokracja” i dla kogo pracują wszystkie bez wyjątku „opcje polityczne” Unii Europejskiej:
Juncker, Merkel, Rajoy, Samaras, Hollande, and Renzi are all members of the same party – the party of Wall Street. They are the Finance International.
W tej sytuacji „salony” zaczynają panikować. „Poważne” media rozważają alternatywy stojące przed unijnymi przywódcami, ale nie są one atrakcyjne. Jeśli prowadzić się będzie twardą ręką sprawy Grecji, może ona ogłosić bankructwo, co zapoczątkuje rozpad strefy euro. Jeśli natomiast spisze się na straty jej długi, zażądać tego samego mogą pozostałe kraje PIIGS[iii], a potem (o zgrozo!) wschodnioeuropejskie kolonię Unii, takie jak IIIRP. Najprościej byłoby po prostu zlikwidować charyzmatycznego przywódcę Greków- Alexisa Tsiprasa[iv], ale i w tej sprawie zaczął przeszkadzać zachodowi znienawidzony rosyjski „Hitler” Władimir Putin, wysyłając do Aten, na prośbę greckiego premiera[v], kontyngent agentów ochrony Kremla, a na dodatek obiecał wsparcie finansowe na wypadek greckiego bankructwa.
Czas pokaże, jakie rozwiązanie wybiorą unijni przywódcy, jednak, jakie by ono nie było, nie zmieni to już nowej świadomości zachodnich Europejczyków. Natomiast nam wypada zadać sobie pytanie, co sprawia, że po ćwierćwieczu „miękkiego ludobójstwa”[vi], którego na Polakach nieprzerwanie dokonuje IV Rzesza Niemiecka (UE) w sojuszu z międzynarodową finansjerą, świadomość tego faktu ciągle nie dociera do ofiar?
Dzięki żmudnej działalności polskich „elit” wywodzących się bezpośrednio z żydokomuny okresu PRLu, oraz koszernych mediów, przygniatająca część społeczeństwa jest nie tylko zdeprawowana do szpiku kości, ale i dokumentnie otumaniona.
W każdym, nawet najbardziej upadłym społeczeństwie, pozostaje jednak grupka „sprawiedliwych”, stanowiąca swoistą „sól ziemi” niedającą się zdeprawować i zaprzedać. Tradycyjnie stanowi ona potencjalną „masę krytyczną” w procesie ewentualnej sanacji. W polskich realiach zwykło określać się tych ludzi lapidarnym mianem „Polak-Katolik”. Cóż, więc się z nimi stało?
Jako praktykujący katolik, z punktu widzenia wiernego, od wielu dziesięcioleci obserwuję, działalność polskiego Kościoła. Ze smutkiem muszę skonstatować fakt, że przez turbulentne ćwierćwiecze III RP, Jego funkcjonowanie można najprościej określić angielskim terminem business as ustal. Za wyjątkiem kultywacji kultu „wielkiego świętego”, która w dziwnie czołobitnej, azjatyckiej formie, obcej polskiej mentalności, opanowała rodzimych katolików, działalność hierarchów ogranicza się do rutynowej celebry, tego co pozwalam sobie nazwać „praktyką teoretycznego chrześcijaństwa”. Polega ona na ogólnikowym głoszeniu zasad nauki Zbawiciela, bez zagłębiania się jednak w specyfikę naszych czasów i niesionych nimi zagrożeń. Nie przypadkowo nazwałem taką strategię „praktyką teoretycznego chrześcijaństwa”, gdyż jak sama nazwa, niesie ona w sobie logiczną sprzeczność, przez co od jej zarania posiada w sobie ziarno porażki.
Dla przykładu, Kościół leje krokodyle łzy nad stanem polskiej rodziny, dywagując zawzięcie na temat „chrześcijańskiej koncepcji” tejże, nie zauważając przy tym faktu, że u podłoża tego stanu rzeczy nie leży brak zrozumienia teorii, ale permanentna demoralizacja i ogłupianie Polaków przez sprzedajne „elity”, nędza i bezrobocie, masowa emigracja, która niweczy nawet najzdrowsze więzi rodzinne. Mimo to, przez wszystkie te lata z ambony nie usłyszałem nigdy expressis verbis[vii]krytyki władców IIIRP, ich unijnych mocodawców, czy tak zwanej „integracji europejskiej” niosącej zagładę zarówno polskiej sferze materialnej (gospodarce), jak i duchowej (kulturze). Nigdy też nie usłyszałem przestróg dotyczących łączenia się w związki z muzułmanami, w których to specjalizują się „polskie panie”. Czyżby islamska „koncepcja rodziny” nie różniła się przypadkiem od chrześcijańskiej? W tym kontekście należałoby w końcu zadać pytanie:, dlaczego, współcześni papieże popierali i popierają rozwój i rozszerzanie się Unii Europejskiej, która posiada wszelkie niewątpliwe znamiona szatana?
Nie inaczej od moralnego, ma się aspekt polityczny działalności kościoła, przy założeniu, że zdyskontujemy idiotyczny wymóg współczesnych „laików” o konieczności „nie mieszania się kościoła do polityki”. Kościół powinien i musi „mieszać się” do polityki, bo z definicji stanowi ona „działalność dla dobra wspólnego”. Kościół nie może pozostać, więc ambiwalentny w stosunku do tego „dobra”, a raczej jego całkowitego braku w dzisiejszej polityce.
Dzięki niesłychanej wolności i pluralizmowi w III RP doczekaliśmy się „katolickiego głosu w polskich domach” w postaci „imperium Ojca Rydzyka”. Początki tego „imperium” nie były usłane różami, ale z czasem wkomponowało się ono w życie „polskich” mediów. Na obecnym etapie, stanowi ono ( z politycznego punktu widzenia) tubę „opozycji”. Nawiązując do cytatu z początkowej części tego artykułu, widzimy jednak, że współczesna „demokratyczna opozycja” jest częścią tej samej zgniłej całości. W przypadku Stanów Zjednoczonych, dwie partie wymieniają się, co cztery lata na stanowisku „opozycji”, a sprawy od ponad dwustu lat posuwają się bez trudności w jedynie słusznym kierunku wytyczanym tam przez finansjerę z Wall Street. W polski przypadku jest nieco inaczej, tu „patrioci” z PiS „wyspecjalizowali się” w byciu „opozycją”. Jest to o tyle wygodniejsze, że trudniej jest ich zdemaskować, jako de facto agentów obcych interesów. Co prawda mają usta i głowy pełne zbawiennych dla Polski i Polaków pomysłów, ale nie mogą ich zrealizować, bo zła władza nie pozwala. „Patrioci” owi byli, co prawda raz u władzy, ale w połowie kadencji dobrowolnie zeń zrezygnowali, pod groteskowym pretekstem niemożności współpracowania z „rozwiązłym i skorumpowanym” wicepremierem Andrzejem Lepperem z Samoobrony Któż dziś jednak wspomina te odległe sprawy i samego wicepremiera, na którym dokonano już zresztą samobójstwa?. Tego, że przez owe pół kadencji udało się „wybitnym bliźniaczym strategom” zlikwidować polską suwerenność, dzięki wynegocjowaniu, podpisaniu i ratyfikowaniu Traktatu Lizbońskiego, nikt już nie pamięta.
Wracając do dnia dzisiejszego, należy podkreślić, że dzięki sprawowaniu funkcji „opozycyjnej tuby”, media Ojca Dyrektora, przyczyniają się w sposób zasadniczy do pełnej dezorientacji polsko-katolickiej mniejszości, ciągle jeszcze istniejącej w masie post-narodowego społeczeństwa III RP, a tym samym neutralizują ostatnią szansę na sanację Polski.
Ponieważ, z samej swej natury, „opozycja” owa odnosi się z większą nienawiścią do putinowskiej Rosji, niż obecna „władza”, media Ojca Dyrektora tworzą w świadomości swych odbiorców absurdalny obraz świata politycznego. Pomimo, że w programach pojawiają się dyskutanci dający świadectwo kolonialnej eksploatacji i politycznej zależności Polski od zagranicznych ośrodków, to jednak nikt nie odważa się wskazać palcem, kim są ci zagraniczni beneficjenci tego systemu. Dzięki osobom pokroju „ministra” Macierewicza, który nieprzerwanie toczy pianę nienawiści do Rosji i Putina, bez oglądania się przy tym na jakąkolwiek logikę, media te przekazują obraz wirtualnej rzeczywistości rodem z sennego koszmaru, gdzie wszystko miesza i plącze się z sobą bez ładu i składu. Oglądając polityczne programy, odnosi się wrażenie, że czas stanął w miejscu w 1989 roku. Większość programów historycznych dotyczy okresu PRLu, tak jakby nic się nie wydarzyło nowego przez następne ćwierćwiecze III RP. Mieliśmy i mamy jednego głównego wroga-Rosję. Krytyka zachodu w ogólności, a Niemiec w szczególności, jeśli nawet jest, to rzadka i niezwykle stonowana. Najbliżej prawdy ustawia się redaktor Michalkiewicz, testując swymi felietonami dopuszczalne granice jedynie słusznej wirtualnej rzeczywistości, która obowiązuje w „naszej nieszczęsnej Ojczyźnie”. Pozwala sobie na dywagacje dotyczące „bezpieczniackich watah okupujących nasz kraj” i „demokratycznego rządu”, który je reprezentuje. Wspomina o Judeopolonii[viii] i polskich wpływach kanclerz Merkel, ale nie odważa się na jasne stwierdzenie, w czyim interesie „bezpieczniackie dynastie” okupują III RP. Gdyby bez ogródek stwierdził, że w interesie światowej finansjery, straciłby zapewne swe „okienko” w „niezależnych katolickich mediach”.
Tak więc, w rozumieniu odbiorców tych katolickich mediów, Polskę okupują „bezpieczniackie watahy”, wywodzące się z tej samej organizacji co Putin. Czyli Polska jest pod zawoalowaną rosyjską okupacją, z którą walczy bohatersko Antoni Macierewicz i spółka. Mało tego! „Faszystowska” Rosja dokonała agresji na nasz kraj! Prawdziwa senna mara: Prezes Jarosław Kaczyński, na spienionym Macierewiczu, z szablą w dłoni odpiera atak bolszewicko-nazistowskich czołgów z czerwonymi gwiazdami i swastykami, które z enklawy kalinigrackiej wysyła na podbój Polski Hitler-Putin. Na szczęście dzięki pomocy ukraińskich patriotów spod znaku Bandery, uda mu się odeprzeć ten atak.
Byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie tak tragiczne. Otumanionym polskim patriotom nikt nie wyjaśnia, że co prawda „okupujące watahy” to byli kompanioni Putina z KGB, ale ponieważ nigdy nie kierowali się oni w swych działaniach ideologią, a jedynie oportunizmem, to od 1989 roku służą już nowemu panu-zachodowi. Natomiast Putin skorzystał z okazji rozpadu ZSRR i z sowieckiego bezpieczniaka przekształcił się w autentycznego rosyjskiego patriotę, w związku, z czym trudno mu mieć za złe, że broni swego kraju przed agresją Euroatlantyckiego Imperium zła (US&EU). Gdyby Polska posiadała autentyczne elity, to w zaistniałej sytuacji, zamiast konfrontacji z Rosją szukałaby porozumienia i koncesji z jej strony.
Nikt nie zada podżegaczom wojennym pytania, czemu to „rząd polski”, z nadania agentów Putina, plasuje się na pierwszej linii walki z Rosją, swą gorliwością wyprzedzając nawet amerykańskiego pryncypała? Czemu to nasze „elity”, które skapitulowały przed zachodem we wszystkich istotnych dla Polski sprawach, tak szaleją z powodu „rosyjskiej agresji na nas na Donbasie”, oraz „zaanektowania przez Putina naszego Krymu”? I tak naprawdę, kim są ci „my”?
Pytania pozostaną bez odpowiedzi, tak jak sytuacja Polski, bez nadziei; bez zastopowania niekończącej się „restrukturyzacji” gospodarki, w której nic się nie opłaca, poza sektorem finansowym, będącym w obcych rękach; niekończącej się emigracji będącej tego rezultatem, no i niekończącym się ogłupianiem społeczeństwa, oczywiście „ponad podziałami”, w zbrodniczym sojuszu wszystkich „polskich elit”.
Będącemu w stanie agonalnym państwu i społeczeństwu, obok demoralizacji, depopulacji, de-industrializacji, zafundowano jeszcze dezinformację, która stanowi swoistą anestezję w procesie eutanazji Polski. Teraz „polskie elity” pracują nad rozpętaniem (potencjalnie nuklearnego) konfliktu z wielkim wschodnim sąsiadem.
dr nowopolski