Szare ciężarówki podjeżdżały na kilka metrów od wykopanego już na ciała rowu. Kierowca, esesman z emblematem trupiej czaszki na mundurze, uruchamiał zawór. Dwie rury tłoczyły spaliny do hermetycznie zamkniętej tylnej części auta. Obsługa upewniała się przez wizjer, czy zamknięci tam ludzie już nie żyją. Smród po otwarciu drzwi przytłaczał.
Ta relacja Szlamy ber Winera – uciekiniera z obozu zagłady w wielkopolskim Chełmnie – pochodzi z 1942 roku. Była pierwszym raportem na temat przemysłowych metod zagłady Żydów, który dotarł na Zachód po styczniowej konferencji w Wannsse, gdzie naziści zdecydowali o „ostatecznym rozwiązaniu europejskiej kwestii żydowskiej”. Podobne wiadomości docierały również na temat obozu w Sobiborze, skąd w czasie buntu uciekło kilkudziesięciu więźniów. Masowy charakter zbrodni wykluczał zachowanie tajemnicy. Ale rządy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych pozostały bezczynne wobec Holokaustu.
Świadectwo ze środka piekła
Hitlerowcy zorganizowali obozy śmierci w Polsce ze względów praktycznych. W naszym kraju mieszkało około trzech i pół miliona Żydów. Była również dość przyzwoita infrastruktura kolejowa. Największym miejscem eksterminacji stał się obóz Auschwitz-Birkenau. Na jego temat rządy państw zachodnich otrzymywały najwięcej informacji. Świadkiem przybycia pierwszego dużego transportu Żydów był rotmistrz Witold Pilecki, który we wrześniu 1940 roku pozwolił aresztować się w łapance, żeby zdać relację z Auschwitz. O masowym ludobójstwie opowiadali także inni uciekinierzy.
Polska „propaganda”
W sierpniu 1942 roku przewodniczący Światowego Kongresu Żydów Gerhart Riegner, pod wpływem wieści płynących z Polski, ogłosił, że naziści przystąpili do likwidacji jego narodu. Ale decydenci zachodniego świata wciąż milczeli. Zignorowali raport kuriera Polskiego Państwa Podziemnego Jana Kurskiego, który opowiadał o ludobójstwie i radził zbombardować linie kolejowe prowadzące do obozów zagłady. W dyplomatycznej nocie z grudnia tego roku polski rząd wzywał „cywilizowany świat” do powstrzymania hitlerowskich zbrodniarzy. Gdy jednak w czerwcu 1943 roku Karski spotkał się osobiście z amerykańskim prezydentem, usłyszał, że zachodnie demokracje „policzą się z Niemcami po wojnie”. Franklin Delano Roosevelt nie wierzył w słowa emisariusza o milionie ofiar. Uważał je za propagandę.
Cywilizowani mordercy
Zachód wiedział, że hitlerowcy bombardują bezbronne miasta, ale w umysłach tamtejszych polityków kołatał mit o Niemcach jako ludziach należących do cywilizacji europejskiej. Pamiętano o imponującej berlińskiej olimpiadzie z 1936 roku i o budowie autostrad. Przedwojenne prześladowania Żydów uznawano za chwilowy kaprys reżimu. Roosevelt pozostawał zresztą pod dużym wpływem Stalina, a „wujaszek Joe”, który jeszcze przed wojną rozpętał u siebie antysemicką czystkę, nie przepadał za Żydami. Poza tym milion ofiar to nie była liczba, która na kremlowskim despocie robiłaby wrażenie.
Kauczuk ważniejszy od Żydów
Karskiemu nie dowierzano, ponieważ dla ludzi z połowy XX stulecia nie do wyobrażenia był przemysłowy charakter eksterminacji. Co innego było słuchać czy czytać o zbrodniach, a co innego osobiście oglądać ich skutki. Potwierdzeniem tej tezy była masakra załogi obozu koncentracyjnego w Dachau w ostatnich dniach wojny. Po zajęciu obozu Amerykanie, zszokowani okrucieństwem zbrodniarzy, z miejsca rozstrzelali ponad 500 esesmanów.
Słuchający Karskiego zachodni politycy odrzucili jego sugestie, aby w odwecie za zbrodnie na Żydach zagrozić hitlerowcom bombardowaniami ich miast. Naloty prowadzono od wiosny 1942 roku, ale bez związku z Holokaustem. Miały odebrać społeczne poparcie Hitlerowi, były też odwetem za naloty na Londyn.
Nie zdecydowano się nawet na zbombardowanie torów kolejowych prowadzących do Auschwitz, co opóźniłoby postępy eksterminacji. Mimo że amerykańskie „latające fortece” B-17 zrzuciły w tym czasie bomby na pobliską fabrykę chemiczną. Ale produkowane tam kauczuk i benzyna syntetyczna miały znaczenie militarne, a życie europejskich Żydów już niekoniecznie.
Ofiary nie warte wyrzeczeń
Nie podjęto nawet prób wykupienia żydowskich elit, co było całkiem realne. Hitlerowcy potrzebowali bowiem pieniędzy i za dolary chętnie pozbyliby się części swoich potencjalnych ofiar. W gabinetach zachodnich polityków uznano jednak, że napływ setek tysięcy ludzi (schorowanych i bez majątku) zdezorganizuje gospodarkę państw koalicji. Ekonomia ma twarde reguły, a na Zachodzie potrafiono kalkulować. I uznano, że europejscy Żydzi nie są warci podobnych wyrzeczeń.
W ten sposób przy kompletnej bezczynności wolnego świata naziści wymordowali około sześciu milionów Żydów. Polityka i ekonomia okazały się ważniejsze niż życie niewinnych ludzi.
fakt.pl