Jeśli kierowca polskiego TIRa, jadącego przez Niemcy, musi zarabiać jak Niemiec (nie mniej niż 8,5 euro za godzinę), to Janek Kowalski z fabryki Opla w Gliwicach, powinien zarabiać dokładnie tyle samo co Hans Miller w Oplu w Rüsselsheim.
Tak mogłaby brzmieć odpowiedź polskich władz na ustawę o płacy minimalnej w Niemczech. Oczywiście, że równie głupia co wprowadzone z nowym rokiem za Odrą przepisy. Pobawmy się jednak tematem, tak jak niemieckie lobby transportowe bawi się z polskimi kierowcami TIR-ów.
Przepisy o płacy minimalnej obejmują również obcokrajowców pracujących w tym kraju. Wycelowane są zwłaszcza w kierowców, którzy np. z polskiej fabryki Boscha wiozą miksery do Media Markt Monachium. Bo kiedy skończą trasę mają jeszcze prawo do trzech kursów w tygodniu wewnątrz Niemiec. To lepsze niż saksy na szparagach. – Odbierają pracę niemieckim firmom. Polak śpi w kabinie auta, a nie w hotelu, ma niższe stawki za kilometr. Pobiera mniejsze wynagrodzenie za fracht. A to nazywa się już dumpingiem socjalnym – tłumaczy szef firmy transportowej z Katowic.
Jeśli Niemcy chcą wyrównania stawek Polaków pracujących za Odrą, to może zrównać wynagrodzenie za pracę w niemieckich firmach w Polsce? Byłoby z czym walczyć. Podałem przykład Opla, bo choć to właściwie część General Motors, to jednak niemiecka marka. Kowalski montując najnowszego opla astrę faktycznie produkuje samochód na rynek niemiecki. Czyli do niemieckiego salonu, gdzie do kosztów produkcji dolicza się niemieckie marże, sprzedawanego przez niemieckiego handlowca, pracującego na niemieckiej pensji itd. Jaki to problem, aby niemiecka cena auta zawierała również niemieckie wynagrodzenie pracownika z Gliwic?
Duża podwyżka
W Gliwicach średnia płaca brutto przy linii montażowej wynosi 4,5 tys. brutto miesięcznie – twierdzi Mariusz Król, przewodniczący NSZZ Solidarność w GM Manufacturing Poland. Okazja do podwyżki byłaby idealna, bo w związku z zamknięciem fabryki w Bochum, dyrektor do spraw produkcji Peter Thom szuka 300 osób do pracy na trzecią zmianę. Fabryka zapewniła właśnie 4,3 proc. podwyżkę i wypłatę 1500 złotowego bonusu. Jednak idąc tropem walki z socjalnym dumpingiem, polskie władze powinny wymusić na Oplu podwyżki do 14,2 tys. zł miesięcznie. To średnia w działach produkcyjnych niemieckich fabryk. Ten sam wzór można by podstawić do pracujących w fabryce Volkswagena pod Poznaniem, zakładów Bayera czy chemicznego koncernu BASF.
Metro Group, czyli Real, Media Markt i Saturn, zatrudnia w Polsce prawie 24 tys. pracowników. Wszystkim należy się podwyżka do 13-14 tys. zł miesięcznie. Pracownicy salonów drugiego co do wielkości sprzedawcy butów w Polsce – Deichmann do 3,5 tys. złotych brutto pensji otrzymaliby dodatkowo prawie 10 tys. złotych. Byliby najlepiej opłacanymi pracownikami polskich galerii handlowych.
Gromkie hurra krzyknęliby pracownicy niemieckich instytucji finansowych, w tym 2450 pracowników Deutsche Bank. Średnia wynagrodzeń szeregowych pracowników w bankowości (liczone bez wynagrodzeń menedżerów i prezesów) wynosi 5 tys. zł (dane portalu Wynagrodzenia.pl). Tymczasem w Niemczech 4,33 tys. euro, czyli około 18,5 tys. złotych.
Jak zdradza jeden z rozmówców: – Niemieccy pracodawcy w Polsce praktykują zasadę, że Polak zarabia po polsku, ale Niemiec już po niemiecku. Dlatego szefowie niemieckich firm w Polsce, o ile są Niemcami, zarabiają tak jak za Odrą plus dodatki za pracę za granicą – mówi pragnący zachować anonimowość menedżer.
Niemcy bogaci dzięki Polakom
Na wieść o polskim prawie walczącym z dumpingiem socjalnym inwestorzy mogliby podjąć decyzje o wycofaniu się z naszego rynku. Tylko teoretycznie. Tak naprawdę trzymamy ich w garści – przyznał to niemiecki ekonomista Gabriel Felbmayr z Instytutu Badań Ekonomicznych w Monachium (CES Ifo). Twierdzi , że właśnie dzięki tanim miejscom pracy w Polsce Niemcy zapewnili sobie rekordowo wysokie płace. Mechanizm biznesowy opisał w artykule w dzienniku Handelsblatt.
–Niemieccy producenci samochodów i maszyn mają w Polsce wielu podwykonawców. Poprzez przeniesienie części produkcji do Europy Wschodniej stworzyli swego rodzaju bufor. Gdy załamywała się koniunktura, można było czasowo wstrzymać dostawy stamtąd, co stabilizowało zatrudnienie w Niemczech. W ten sposób można było złagodzić wpływ kryzysu na niemiecką gospodarkę – tłumaczy Felbmayr.
Zapytałem Michaela Kerna, szefa Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo Handlowej w Polsce, jak niemieccy inwestorzy przyjęliby decyzję polskich polityków, aby ze względu na „socjalny dumping” wyrównać płace w niemieckich firmach w Polsce. Nie skrytykował posunięcia rządu Angeli Merkel i nawet przekornie odparł, że oczywiście niemieckie firmy zaakceptowałyby takie polskie prawo. – Dokładnie tak, jak muszą akceptować inne lokalne warunki ramowe działalności. Od prawa zamówień publicznych, przez prawo pracy, po przepisy podatkowe i inne – odparł szef AHK.
Ordnung musi być
Jak skontrolować niemieckie firmy, aby wprowadziły równe płace? W Niemczech załatwiono to precyzyjnie. Pan Stefan, który jutro jedzie do Hamburga po kontener skarpetek Hugo Bossa loguje się do specjalnej bazy danych powiadamiając o trasie. System opłat autostradowych TollCollect śledzi przez satelitę jego auto. Po zrealizowaniu transportu polski pracodawca Stefana musi wypełnić w niemieckim systemie kilka rubryk i wydrukować dokument, że za czas pracy w Niemczech wypłacił należne 8,50 euro za godzinę. Gdy w lutym Autobahnpolizei zatrzyma Pana Stefana w kolejnej podróży, pierwsze o co spyta mundurowy, to czy poszła kasa za te skarpetki ze stycznia.
Zakładam, że Państwowa Inspekcja Pracy, kontrolerzy skarbowi, Sanepid i inspektorzy ZUS wytrenowani na Romanie Klusce, JTT i innych firmach w razie czego nie będą mieli problemu ze sprowadzeniem niemieckich firm do parteru. Pierwszy trop wiedzie do niemieckiego przewoźnika DB Schenker, jednego z największych działających w Polsce. O nie! Zapomniałem. Nie da im się dołożyć kary. 2 tys. firmowych kierowców TIR-ów DB Schenker nie zatrudnia na umowy o pracę, tylko jako zewnętrze firmy podwykonawcze. I to chyba najlepszy morał całej historii.
Tomasz Molga