Kolejny kryzys i Ewę Kopacz może zastąpić jeden z tych polityków

Kiedy na Ewę Kopacz spadła odpowiedzialność za przejęcie schedy po Donaldzie Tusku, wydawało się, że najlepiej zagwarantuje spokojny przebieg rządowych i partyjnych roszad. Była kluczem do rozgrywki, w której udało się poskromić ambicje tak schetynowców, spółdzielni, jak i konserwatystów.

Dziś, po szeregu zastanawiających nominacji w kluczowych resortach i nieudolnym rozgrywaniu konfliktów ze związkowcami, niewiele po tym spokoju pozostało. Co każe zastanawiać się, kiedy Ewa Kopacz stanowisko szefa rządu będzie musiała jednak opuścić…

Bo atmosfera wokół pani premier wyraźnie gęstnieje. Kończy się dość niewielki kredyt zaufania, który pod odejściu Donalda Tuska do Brukseli dała jej ta spora część partii, której członkowie od lat nosili mniejsze lub większe urazy do dotychczasowego lidera. Jeszcze w wyborach samorządowych Platforma zdawała się być za plecami Ewy Kopacz znowu monolitem, ale dziś o kulisy „kobiecej ofensywy”, niewyraźną politykę wewnętrzną, czy powody doraźnych ustępstw wobec kolejnych protestujących grup głośno pytają także w partii.

W świetle zapowiadających się na najbliższe miesiące kolejnych strajków, które bez wątpienia przysporzą rządowi i Platformie kłopotów wizerunkowych tuż przed czekającym nas maratonem wyborczym, od utraty fotela premiera Ewę Kopacz może dzielić zaledwie jeszcze jeden źle rozegrany kryzys.

Przedstawiamy więc sylwetki tych, którzy jeszcze przed wyborami mogą ją w Kancelarii Premiera zastąpić…

Minister Obrony Narodowej to wręcz naturalny następca Ewy Kopacz w sytuacji głębokiego kryzysu. Jeżeli obecną panią premier pokonają związkowcy i roszczenia kolejnych grup społecznych, których nie będzie już czym obłaskawić, Platformie potrzebny będzie manewr ostatniej szansy z rządem wciąż partyjny, ale i wreszcie eksperckim.

Tomasz Siemoniak najlepiej zagwarantować może spełnienie obu tych wymagań. Swoją obecną pozycję zbudował jako sprawny negocjator i menadżer. Choć nie miał wielkiego doświadczenie w sektorze obronności przychodząc do MON, szybko zyskał szacunek generałów dzięki inteligencji i umiejętności korzystania z rad ekspertów. Za zarządzanie resortem obrony niepozornego 47-latka z Wałbrzycha potrafią chwalić więc nawet skrajnie niechętne koalicji PO-PSL prawicowe media.

„Rada Ministrów złożona z polityków, fachowców w swojej dziedzinie, pracowitych” – tak mówiono w środowisku PO o wymarzonym gabinecie następcy Donalda Tuska. Już jesienią ubiegłego roku wiele wskazywało bowiem, że właśnie Tomaszowi Siemoniakowi przypadnie ta rola. „Politykiem, bardzo rokujący na przyszłość” otwarcie nazywali go wówczas też ludowcy, którym dziś koalicja z Ewą Kopacz też nie układa się przecież idealnie.

Jednocześnie minister obrony uważany jest za człowieka o „partyjnych plecach” znacznie silniejszych niż na przykład Radosław Sikorski. W przeciwieństwie do niego, Siemoniak też jest ekspertem, ale nie osamotnionym. Nie bez powodu na każdej konwencji Platformy widzimy go w pierwszym rzędzie. Wszystko to osiągnął sukcesywną pracą i niezbyt chętnym obnoszeniem się z wielkimi ambicjami. Kiedy nadarzy się idealna sytuacja, może je jednak wreszcie zrealizować.

Chyba nawet on sam nie zaprzeczyłby już, że zawsze pierwszy jest gotów przeprowadzić ofensywę na każde wpływowe stanowisko, które zwalnia się akurat „w portfelu stołków” Platformy. Po latach prób i błędów Grzegorz Schetyna nieco jednak spokorniał i wybrał jakby mniej agresywną drogę do obranego od lat celu, czyli posiadania jak największej władzy.

Wciąż jest po tych doświadczeniach trochę poobijany, ale od chwili, gdy do Brukseli wyprowadził się Donald Tusk, ma w partyjnej rozgrywce przeciwników tylko słabszych. A zapowiadające się w najbliższych miesiącach problemy z rosnącym niezadowoleniem społecznym osłabią ich tylko jeszcze bardziej.

Jeśli sprawy w Platformie również staną na ostrzu noża, potrzebny będzie nie tylko mąż stanu, ale i doświadczony gracz. Z powodzeniem ten wizerunek Grzegorz Schetyna buduje na stanowisku szefa polskiej dyplomacji. Epizod z szefowaniem Ministerstwu Spraw Zagranicznych pozwala mu odzyskać oddech przed kolejnym wewnątrzpartyjnym starciem, a jednocześnie umacniać sojusz z prezydentem Bronisławem Komorowskim.

Który może okazać się dla rozstrzygnięć w rządzie i w PO kluczowy. W najlepsze trwa przecież spór między partią a Kancelarią Prezydenta w sprawie kształtu i finansowania kampanii prezydenckiej, oraz zaangażowania Komorowskiego w kampanię parlamentarną. Dzięki temu przed wyborczym maratonem to Schetyna może mieć najwięcej do powiedzenia.

Może i jego słynna spółdzielnia czasy świetności ma za sobą, ale w Platformie wciąż jest grupą zdolną do oddziaływania na realną politykę. Szczególnie, gdy milkną w niej wewnętrzne konflikty. Po kilku latach tego typu kłopotów wygląda na to, że niedocenianemu, czasem zapomnianemu Cezaremu Grabarczykowi udało się odzyskać nad nią kontrolę i nakreślić przed spółdzielcami przyszłość.

Dowodzi temu już sam powrotu Grabarczyka do rządu, co było elementem skomplikowanej rozgrywki i personalnych roszad umożliwionych przez wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, a których główną osią miało być namaszczenie właśnie Ewy Kopacz na jego następcę.

Szczególnie z Cezarym Grabarczykiem nie wszystko poszło jednak tak, jak miało… Otrzymał on tekę ministra sprawiedliwości i szybko zaczął być jednym z najgłośniejszych piewców potęgi nowej pani premier. – Ewa Kopacz jest nie tylko premierem polskiego rządu, ale też premierem polskich rodzin. Przekonała do siebie chyba największych niedowiarków – mówił tuż po powstaniu nowego rządu. Ale w Platformie raczej nikt nie daje się temu zwieźć.

Bo w przeciwieństwie do Tomasza Siemoniaka, Cezary Grabarczyk od zawsze dość wyraźnie się ze swoimi aspiracjami obnosił. Kiedy rozstrzygał się kształt „krajobrazu po Tusku”, dość otwarcie mówił, że zamiast teki ministra chce fotel marszałkowski. Na którym potrafiłby zdziałać rzeczy, o których pozbawiony partyjnego zaplecza Radosław Sikorski może jedynie pomarzyć. Niechęć Kopacz do takiego rozwiązania pokazuje tylko, jak silnie obawia się wciąż spółdzielców. Jak wszyscy w partii, i oni czekają tylko na kryzys, który pozwoli im zwiększyć wpływy.

To scenariusz tym bardziej realny, im większych kłopotów postanowią napytać Ewie Kopacz związkowcy. Jeżeli przewodniczącemu „Solidarności” Piotrowi Dudzie uda się zrealizować zapowiedziany tuż przed Nowym Rokiem plan uczynienia z 2015 „gorącego roku” i po górnikach strajkiem straszyć zaczną nas masowo inne grupy zawodowe, a gospodarka mocno wyhamuje, to ludowcy bez wątpienia upomną się o swoją szansę na uzdrowienie sytuacji.

A Platforma może być jednocześnie zmuszona do oddania im rządowych sterów na te kilka miesięcy, jak i chętnie się na takie rozwiązanie zdecydować. „Zostawmy bagno PSL” to przecież już od lat jedna z najskuteczniejszych taktyk szefostwa PO. W świetle protestów i kłopotów wizerunkowych próba zakodowania w głowach wyborców, iż to wszystko wina rządu kierowanego przez ludowca, na który Platforma ma niewielki wpływ, może być ostatnią deską ratunku.

Którą Janusz Piechociński chętnie wyciągnie, bo nie przegapi on szansy, by wpisać sobie do życiorysu punktu pt. „Prezes Rady Ministrów”. Choćby miało to potrwać kilkanaście tygodni.

Wspomniane przy sylwetce Tomasza Siemoniaka słowa o tym, iż jest „politykiem bardzo rokujący na przyszłość” to cytat właśnie z Władysława Kosiniaka-Kamysza. Zapewne przez typową dla niego skromność, zapomniał dodać, że równie dobrze rokuje on sam. W przeciwieństwie do Janusza Piechocińskiego niewiele mówi, za to robi swoje.

Tak w rządzie, partii, jak i koalicji. Dzięki temu minister pracy i polityki społecznej stał się największą nadzieją na prawdziwe odrodzenie się PSL. Ten 33-latek wciąż jest zbyt młody, by kandydować na prezydenta, za to ziszczenie się scenariusza opisanego powyżej w wariancie z Januszem Piechocińskim przy odpowiednim ułożeniu się partyjnych nastrojów mogłoby dać właśnie jemu szansę na sprawdzenie się w znacznie bardziej odpowiedzialnej roli. Szczególnie w przypadku konieczności powołania rządu eksperckiego. Co – zarówno dla PSL, jak i rządu -być może byłoby scenariuszem najbardziej przyszłościowy.

Jakub Noch

Więcej postów