„Ukraińskie władze i główny nurt opinii publicznej nadal pokazują nieakceptowalną ignorancję wobec zagrożenia ze strony skrajnie prawicowych, a nawet neonazistowskich sił, współpracując z nimi podczas wyborów i pozwalając im na objęcie stanowisk w organach ścigania”.
Na łamach brytyjskiego dziennika „The Guardian” ukazał się artykuł Wołodymyra Iszczenki – ukraińskiego socjologa z Uniwersytetu Narodowego „Akademia Kijowsko-Mohylańska”, zajmującego się badaniem protestów społecznych na Ukrainie. Sam tytuł, „Ukraina zbyt długo ignorowała skrajną prawicę – musi obudzić się w obliczu niebezpieczeństwa” podważa dominującą w polskich mediach narrację o rzekomej porażce skarjanych nacjonalistów na Ukranie. Lektura potęguje to wrażenie.
Iszczenko, analizując kwestię znaczenia elementów nacjonalistycznych w życiu publicznym Ukrainy zwraca uwagę, że Swoboda niemalże o włos nie weszła do parlamentu (4,7%). Część potencjalnych głosów została przy tym najpewniej przejęta przez Prawy Sektor, który zdobył 1,8% głosów. Iszczenko zauważa wszystkim, że mówienie o utracie znaczenia przez skrajną prawicę na podstawie braku sukcesu wyborczego jest „krótkowzroczne i formalistyczne”. Retoryka wielu polityków centrowych, a nawet liberalnych znacząco „przesunęła się na prawo”, czym udało im się pozyskać część elektoratu nacjonalistycznego. Jako przykład podaje ministra Arsena Awakowa, który określił prorosyjskich separatystów mianem „stonek” (nawiązując do tzw. Wstążek Św. Jerzego). W takiej sytuacji, gdy rozpoczęła się publiczna „licytacja na nacjonalizm”, „partie skrajnie prawicowe nie były w stanie zaproponować niczego wyjątkowego. Ale to nie oznacza, że nie zrobią tego później”. Będąc poza parlamentem, mogą krytykować rząd nie tylko z nacjonalistycznego punktu widzenia, ale także pogarszającej się sytuacji gospodarczej w kraju.
Ukraiński socjolog podkreśla fakt, że 13 „skrajnie prawicowych parlamentarzystów” zostało wybranych w okręgach jednomandatowych lub z list partii, które formalnie nie są uznawanych za wybitnie prawicowe. Wymienia tu Partię Radykalną Olega Liaszki (jego zdaniem – „politycznego klauna”), a nawet Bloku Petra Poroszenki. Część z nich, jak Andrij Bilecki (lider rasistowskiej grupy Patrioci Ukrainy i współorganizator „niesławnego batalionu ‘Azow’”), określa on wręcz mianem „faktycznych neonazistów”. Podkreśla, że osoby tego rodzaju objęły ważne stanowiska w organach ścigania, co jego zdaniem jest „zagrożeniem dla demokracji”.
Tym co uderza go najbardziej, jest zupełna ignorancja tego problemu ze strony władz Ukrainy i opinii publicznej. Zwraca nawet uwagę na charakterystyczny błąd, jaki tkwi w sposobie, w jaki krytykowane są Swoboda i Prawego Sektor: „ktoś może przyznać, że skrajna prawica jest niebezpieczna, ale jednocześnie utrzymywać, że owo niebezpieczeństwo polega na możliwości wykorzystania ich prowokacyjnych działań i wypowiedzi przez media rosyjskie, w celu zdyskredytowania Ukrainy. W myśl tej zakręconej logiki, skrajna prawica jest krytykowana za to, że stawia własny interes partyjny ponad interesem państwa. Innymi słowy, nie są krytykowani za antydemokratyzm, reakcjonizm, ksenofobię czy propagowanie dyskryminacyjnych idei, ale za to, że są za mało nacjonalistyczni”. Dotyczy to również obecności skrajnej prawicy w organach ścigania i służbach specjalnych (np. Jurij Michalczyszyn – propagator Goebbelsa, obecnie w pionie propagandowym i analitycznym SBU). Tutaj głównym problem nie jest to, co mogą uczynić politycznym oponentom czy mniejszościom, ale to, jak zostaną oni odebrani przez międzynarodową opinię publiczną.
Iszczenko stawia mocną tezę: wyraźnie widoczna obecność skrajnej prawicy na Majdanie była jednym z czynników, przez który protest ten nie przerodził się w prawdziwie ogólnonarodowy ruch przeciw Janukowyczowi. Jednocześnie, obecność ta przygotowała grunt pod wojnę domową. Rzecz jasna, wiele odpowiedzialności leży według socjologa po stronie Władimira Putina. Z drugiej strony, odpowiedzialni są również ci zwolennicy Majdanu, którzy przymykali oczy na znaczenie i zagrożenia ze strony skrajnej prawicy, zamiast zdecydowanie się od niej odciąć (Iszczenko pisał o tym na łamach The Guardian już wcześniej). Ceną za tą tolerancję jest „utrata terytorium, zniszczenia w przemyśle i infrastrukturze i tysiące ludzkich istnień”. W podsumowaniu stwierdza natomiast: „Konieczne jest zerwanie z logiką – To może służyć Putinowi – i przyjęcie myślenia w kategoriach tego, co będzie służyło ludziom żyjącym na Ukrainie i czy radykalnie nacjonalistyczne idee mogą pasować do takiej ukraińskiej przyszłości, do której aspirujemy”.
Marek Trojan