Sejm to wielka dojna krowa dla naszych wygodnych i narzekających na małe zarobki posłów. Poza wynagrodzeniami mogą liczyć na masę przywilejów. I nikt dokładnie nie sprawdza, czy latają samolotem w ramach wykonywania poselskich obowiązków albo czy wynajmują hotel, bo akurat mają ważne spotkanie z wyborcami.
Są też tacy, którzy biorą z Sejmu pieniądze na paliwo, a nie mają nawet własnego samochodu.
Roczny budżet Sejmu to ponad 400 mln zł. 189 mln zł idzie na poselskie pensje – miesięcznie 12,5 tys. zł. Ale obrotny polityk może do tego sporo dorobić – albo raczej zaoszczędzić. Wystarczy sprytnie wykorzystywać poselskie przywileje. Nikt bowiem zbyt szczegółowo nie sprawdza, na co dokładnie parlamentarzyści wydają pieniądze podatników. Ogromnym polem do nadużyć są pieniądze na biuro poselskie. Miesięcznie 12,1 tys. zł. Z tej puli rocznie polityk może wydać nawet 30 tys. zł na paliwo. – Według moich wyliczeń jeżeli poseł wydaje rocznie 30 tys. zł, a wielu tak robi, to oznacza to, że przez pół roku pięć dni w tygodniu spędza za kierownicą. To przecież mało prawdopodobne – mówi prof. Antoni Kamiński, ekspert w problematyce korupcji.
Do tego dochodzą wydatki na hotele. Każdy poseł może na koszt Kancelarii Sejmu przenocować w dowolnym miejscu w Polsce. I wystarczy tylko odręcznie napisać, że wykonywał w tym czasie mandat poselski, i okazać fakturę. Nie są potrzebne potwierdzenia, czy rzeczywiście poseł tam pracował. Tak samo jest z lotami po kraju. – Poselskie przywileje to system nieformalnego wynagradzania posłów, dodatków do pensji. Jeżeli nagminne staje się nadużywanie publicznego zaufania, to musimy przyjąć, że znaczna część posłów nie jest godna zaufania. Powinno się więc ich ściśle kontrolować, ale czy takich polityków chcemy? Posłowie powinni przedstawiać dowody wydatków, a nie tylko oświadczenia – uważa prof. Kamiński.
Inaczej traktuje się zwykłych Polaków. Urszula i Janusz Stypińscy mają sklep wielobranżowy w miejscowości Goworowo (woj. mazowieckie). Oni muszą się dokładnie rozliczać z każdej złotówki. – Kiedyś pomyliliśmy się na niewielką kwotę i od razu dostaliśmy mandat. Co miesiąc musimy gromadzić wszystkie faktury, wystawione paragony i składać deklarację podatkową do urzędu skarbowego. Na głowie mamy też Państwową Inspekcję Handlową, która potrafi ukarać mandatem na przykład za to, że na jakimś drobiazgu w sklepie brakuje przyklejonej ceny. Do tego dochodzi jeszcze tak zwana policja skarbowa, która tylko czyha na to, gdy sprzedawca zapomni wydać klientowi paragon. Dlaczego więc posłów się tak dokładnie nie rozlicza? – pytają zdenerwowani.
se.pl