„Nienawidzę urzędów” – Maciej Stuhr o Polsce

Polskość to pomieszanie ogromu kompleksów z jeszcze większą dumą narodową – mówi Maciej Stuhr. Razem z ojcem gra symbolicznych Polaków w filmie „Obywatel”.

 

Newsweek: Co się panu w Polsce nie podoba?

Maciej Stuhr: Urzędy. Ojciec kiedyś powiedział, że boi się urzędów, bo ma przed nimi kafkowski lęk. A ja ich nienawidzę. Czuję się tam pomiatany. Załatwienie czegokolwiek graniczy z cudem. Od roku czekam na pozwolenie przeprowadzenia zwykłego remontu w mieszkaniu, ot, położyć płytki i przesunąć ścianę, ale ponieważ dzielnica podlega konserwatorowi zabytków, niczego nie można zrobić bez kwitka. Coraz mniej pasjonuję się tym, kto zasiada w pałacu prezydenckim, bo to nie ma większego wpływu na moje życie. Natomiast ten, kto zasiada za biurkiem w urzędzie, to prawdziwa władza. W wielu sferach życia udało się nam w Polsce porozwiązywać problemy, żyje się w tym kraju coraz lepiej, ale urzędnicze ćwiczenie obywatela jest wciąż nie do przyjęcia.

Newsweek:  Pana ojciec mówi, że Polak, którego obaj gracie w najnowszym filmie „Obywatel”, składa się z absurdalnego antysemityzmu, płytkiego katolicyzmu i histerycznego patriotyzmu.

Maciej Stuhr:  Tworzenie przepisu na Polaka wolę zostawić tacie. Niech maluje ten portret i spiera się potem z prawicowymi portalami na temat tego, kto jest prawdziwym patriotą. Ja swoje już przeszedłem. Zauważyłem, że od chwili, gdy zaczął w Polsce obowiązywać ostry podział sceny politycznej, wypowiadanie się o Polakach wróży natychmiastowe kłopoty. Po „Pokłosiu” usłyszałem: „Jakim prawem ten aktorzyna mówi, co godne, a co niegodne Polaka? Niech skupi się na wierszykach!”. Albo na przykład: „Jakim prawem ten Żyd wypowiada się o naszym kraju? Ten anty-Polak?”. Proszę zajrzeć na jakiekolwiek forum dyskusyjne, na którym pojawia się moje nazwisko.

Newsweek: Pan to czyta?

Maciej Stuhr: Nie. Parę razy przejrzałem i wiem. Mogę w ciemno obstawiać, co się tam znajduje. Maciej Stuhr – propagator wrogich i antypolskich haseł. Ojciec podobnie. To są pewnie reakcje podszyte lękiem, bolesnym dotknięciem prawdy, ale dla mnie nauczka, że szukać należy wśród tych, którzy myślą podobnie. Z nimi żyć, dla nich się wypowiadać, dla nich grać. To największa rewolucja, jaką przeżyłem, żeby zacząć w ten sposób myśleć. Dotychczas wydawało mi się oczywistością, że wszyscy mnie lubią. Tę lekcję mam już jednak za sobą. Mój przykład pokazał, że sympatię wszystkich można stracić w ciągu jednego dnia. No, może paru. Wyszedłem z tego, mam nadzieję, mądrzejszy i silniejszy. Dziś wiem, że lepiej zadbać o tych widzów i odbiorców, którzy podzielają, chociaż częściowo, moje patrzenie na świat. Moje poczucie humoru. Do tych ludzi adresowany jest „Obywatel”. Nie do smutasów. Naciągnąć ich na bilet, żeby się wynudzili? Po co? Niech nie przychodzą. Niech idą na inny film.

Newsweek: Pan się odnalazł w „Obywatelu” jako obywatel?

Maciej Stuhr: Nie, ledwo pamiętam jego czasy z lat mojego dzieciństwa. Owszem, gdy w scenografii granicy polsko-enerdowskiej ogrywaliśmy trzepanie walizek przez celnika, to miałem déjà vu. Poczułem znany dreszcz na plecach. Pamiętam ten stres i upokorzenie przekraczania granic. Ten strach, że coś znajdą, chociaż niczego się nie miało. Komunizm upadł, gdy miałem 14 lat. PRL-owskie ograniczenia pozostały w pamięci, ale to nie znaczy, że siedzą w mojej głowie na stałe jak u taty. Że stanowią jakąś nieprzekraczalną granicę. Dla mnie to są raczej wzruszające wspomnienia.

Newsweek:  Na przykład?

Maciej Stuhr: Gdy pierwszy raz wyjechałem z tatą za granicę. Miałem pięć lat, kiedy zabrał mnie samochodem marki Łada do Austrii. Po przekroczeniu czechosłowacko-austriackiej granicy zatrzymaliśmy się w barze i zobaczyłem pierwszy raz w życiu coca-colę w puszce. Uznałem, że tak pięknej rzeczy dotychczas nie widziałem, więc oświadczyłem, że musimy kupić wszystkie puszki i przywieźć mamie na pamiątkę. Tata kupił tylko jedną. Moc pierwszego razu jest niebywała. Podobnie było, gdy pierwszy raz w życiu zarobione na sprzedaży butelek w skupie monety udało mi się wymienić na 50-złotowy banknot z Karolem Świerczewskim. To był najważniejszy banknot w moim życiu, później już nigdy nie czułem się tak bogaty.

Newsweek:  Miał pan kiedykolwiek ochotę wyjechać z Polski?

Maciej Stuhr:  Na stałe nigdy. Ten kraj zaoferował mi taką perspektywę rozwoju i kariery, że grzechem byłoby stąd zmykać. Ponieważ chciałem realizować się w tym zawodzie, w którym język jest podstawowym narzędziem i bez niego aktor jest kaleką, nigdy nie myślałem o innym kraju.

Newsweek Polska

Więcej postów

2 Komentarze

Komentowanie jest wyłączone.