Rzecz w świetle dotychczasowych wyobrażeń o sile i potencjale Niemiec i Polski zdaje się absurdalna, ale nie jest taka już na drugi rzut oka. Niemcy wydają co prawda jedynie 1,3 proc. PKB na obronność, ale daje to w 2014 roku 32 mld euro. Polska wydaje 1,95 proc. PKB, kwota mniej więcej ta sama, tyle że w złotych.
Niemieckie siły zbrojne są obecnie ofiarą programu oszczędnościowego z 2010 roku autorstwa ministra Karla-Theodora zu Guttenberga, którego efektem były cięcia w liczebności, ale też ciężkim uzbrojeniu lądowym niemieckiej armii. Wynikało to z głębokiej niewiary – podszytej psychologicznym poczuciem winy z okresu II wojny światowej – że zagrożeniem dla NATO może być Rosja.
Zaproszenie w końcu stycznia do Berlina polskiego ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka na odprawę kierowniczej kadry Bundeswehry przez minister obrony Ursulę von der Leyen zapewne miało związek z jej wywiadem dla „Bilda”. Stwierdziła w nim, że armia niemiecka nie będzie w stanie wykonać niektórych zobowiązań sojuszniczych, szczególnie jeśli chodzi o czas udzielenia pomocy.
Bundeswehra zgodnie z planami z 2010 roku miała być mniejsza (obecnie – 180 tys., ale zakładano – 160 tys.), za to nowocześniejsza. Nadal utrzymano jednak część armii ochotniczej. Oznacza to, że co roku ok. 20 tys. młodych ludzi zgłasza się do wojska (niechętnie), a szkoli ich kolejne 20 tys. Zamiast dużej liczby czołgów siły niemieckie miały być ograniczone do ok. 250 leopardów A6 i A7 – z tego powodu leopardy A4 i A5, które trzeba zmodernizować, zostały oddane lub odsprzedane Polsce.
Nasz kraj po raz pierwszy w dziejach ma więcej czołgów niż Niemcy, w przyszłości będzie miał mniej więcej tyle samo leopardów (co prawda starszych typów) co Berlin.
Zamiast zakupów dużej ilości sprzętu niemiecki MON zaangażował się w innowacyjne i kosztowne programy technologiczne. Wszystko wskazuje na to, że fiaskiem skończył się program bezzałogowca Euro Hawk, co kosztowało szefa MON Thomasa de Maiziere posadę. Także budowa MEADS – koalicyjnego systemu obrony przeciwlotniczej. Również program samolotów wielozadaniowych Eurofighter okazał się znacznie droższy, niż przewidziano.
Równocześnie z powodu oszczędności z sił zbrojnych Niemiec odeszła grupa najlepszych specjalistów.
Na słynnym posiedzeniu komisji obrony Bundestagu z 24 września – strzępki informacji wydostały się do prasy – mówiono o dramatycznym spadku gotowości sił powietrznych. Chodziło m.in. o samoloty Eurofighter i Tornado, śmigłowce oraz zestawy Patriot. Latem tego roku niemieccy żołnierze czekali w Afganistanie kilka dni, aż ktoś wreszcie po nich przyleci. Według wyjaśnień niemieckich wojskowych było to po części spowodowane skutkami intensywnej eksploatacji maszyn. Drugim powodem był jednak po prostu brak odpowiednio wykwalifikowanych techników wojskowych.
Niemcy były przez lata kluczowym państwem z punktu widzenia planów ewentualnościowych obrony Polski. Gdy amerykańskie siły lądowe praktycznie wycofały się z Europy, brygady niemieckie miały wspierać naszą obronę. Ustalenia szczytu w walijskim Newport mówią o budowie „szpicy NATO”, oddziału w sile kilku tysięcy żołnierzy gotowych błyskawicznie znaleźć się na obszarze działań wojennych.
Z nieoficjalnych informacji polskich dyplomatów wynika, że na razie trudno liczyć na szybkie wsparcie ze strony Niemiec w razie konfliktu. Także organizacja „szpicy NATO” może się opóźnić ze względu na stan Bundeswehry.
Według polskich ekspertów „niemiecka armia znajduje się obecnie w stanie przejściowym i potrzebuje trzech, czterech lat na uporządkowanie sytuacji”. Niemieccy wojskowi zdają sobie sprawę z sytuacji i od lat alarmują cywilnych zwierzchników. Na razie udało im się (po wypadkach na Ukrainie) doprowadzić do dodatkowych zakupów transporterów Boxer i Puma (bo okazało się, że niemiecka armia ma zbyt małą mobilność). Wielu z nich wskazuje, że podstawowe znaczenie ma problem mentalny. Reforma niemieckiej armii może się opóźniać, nakłady nie będą rosły znacząco, bo większość niemieckich polityków uważa atak ze strony Rosji za niemożliwy. Gdy polski minister obrony Tomasz Siemoniak mówi w Berlinie o tym, że „potrzebujemy konkretów w sprawie NATO, a nie gadania”, pokazuje, że problem nie ma charakteru technicznego, lecz charakterologiczny.
W obecnej sytuacji militarnej wygląda więc na to, że to nie Niemcy są w stanie obronić Polskę, ale Polska wyposażona w niemiecki sprzęt jest olbrzymią miną przeciwpancerną leżącą na drodze ze wschodu na Berlin.
Paweł Wroński