Polska, jako kraj buforowy NATO powinna natychmiast zaprzestać brać udział w tzw. Baltic Air Policing, ponieważ ewentualna konfrontacja z lotnictwem kraju trzeciego może być dla nas bardzo opłakana w skutkach strategicznych, jeżeli okazałoby się, że mamy z nim i np. z krajem z nim sprzymierzonym wspólną granicę.
Czy ktoś przemyślał ewentualne ryzyko i zagrożenia z niego wynikające? Jako kraj prowadzący politykę jednoznacznie wrogą wobec jednego z sąsiadów – nie powinniśmy narażać się na ryzyko prowokacji, w której nie będzie miało znaczenia to, kto miał rację. Po prostu spadnie jakiś samolot a winna będzie Warszawa. Zwłaszcza, że nie da się zrozumieć, dlaczego używamy do tych misji – samolotów produkcji jeszcze radzieckiej. Co znacznie podnosi prawdopodobieństwo zagmatwania faktów ewentualnej prowokacji i rozmycia realnej odpowiedzialności.
Jak czytamy na dedykowanej stronie internetowej należącej do polskiego MON: „Misja Air Policing, w obszarze Państw Bałtyckich, pełniona jest od 29 marca 2004 r. przez siły wydzielone z państw sojuszniczych w 3-miesięcznych, a od 31 marca 2006 roku 4 miesięcznych zmian. Dotychczas w misji uczestniczyły siły z kilkunastu państw NATO. Pierwszym państwem pełniącym dyżury bojowe była Belgia.” Obecna polska misja składająca się z czterech samolotów MiG 29 i obsługi trwa od 1 maja do 31 sierpnia 2014 r.
Oczywiście w pełni uznając zobowiązania sojusznicze naszego kraju wobec państwa bałtyckich, trzeba się zastanowić i przedstawić sojusznikom problem – ewentualnej prowokacji. Czy nasi piloci naprawdę powinni się narażać w samolotach – takich samych, jakimi może być dokonany napad powietrzny? W jaki sposób potem udowodnimy, że to nie nasi lotnicy zaatakowali pierwsi? Ryzyko jest olbrzymie, co więcej cała akcja jest bardzo kosztowna i wymaga olbrzymich nakładów finansowych, natomiast użytki strategiczne są tak naprawdę żadne, albowiem realnie cztery samoloty wobec potęgi lotniczej potencjalnego nieprzyjaciela (nie licząc już jego doskonałej obrony przeciwlotnicznej) nie mają żadnego operacyjnego znaczenia, poza zasygnalizowaniem swoim zestrzeleniem, że konflikt gospodarczy właśnie wschodzi w nowy etap.
Dodatkowo wśród argumentów przemawiających za wstrzymaniem realizowania tych nieszczęsnych i niepotrzebnych działań należy zaliczyć kwestie czysto strategiczne oraz pragmatyczne. Mianowicie w pierwszym przypadku – naprawdę nic by się nie stało, jeżeli polskich pilotów i polskie samoloty zastąpiliby np. piloci z Hiszpanii lub Portugali, – czyli krajów niemających żadnego interesu na konfrontowanie się w naszym rejonie Europy. Z pewnością ich udział byłby bardziej obiektywny i wykluczałby prowokację, a nawet jeżeli taka miałaby miejsce to miałaby zupełnie inną wymowę niż np. strącenie polskich samolotów i zabicie polskich pilotów. W drugim przypadku chodzi o czystą pragmatykę – nie mamy żadnego interesu w obronie tych krajów, z których co najmniej jeden prowadzi wrogą politykę gospodarczą wobec polskich inwestycji, jak również prześladuje polską ludność autochtoniczną.
Zadajmy niewygodne pytania, – dlaczego te kraje nie mają własnych samolotów myśliwskich? Są za biedne? Nic z tych rzeczy – przykładowo Litwa, za to, co zarobiła sprzedając pewnej polskiej firmie jeden z zakładów przemysłowych mogła za otrzymane pieniądze kupić za gotówkę, co najmniej 24 samoloty F-16 dokładnie tak samo nowoczesne jak nasze polskie! Dlaczego się to nie stało? Czyżby Litwini mieli inne priorytety niż obronność? Czy też może nazwijmy rzeczy po imieniu – wolą, żeby inni się wykrwawiali i wydawali pieniądze na obronę ich kraju? Podobnie dwa kolejne państwa – jakoś w trójkę doskonale dogadują się w kwestii budowy elektrowni jądrowej, – dlaczego, jeżeli rzeczywiście chcą oszczędzić nie zdecydowali się na stworzenie wspólnej eskadry dla wszystkich trzech krajów? Chyba w trzy kraje mogliby się złożyć na np. 48 samolotów F-16? Może używanych? Jak się jest w Wilnie, Rydze lub fundującym darmową komunikację miejską mieszkańcom Tallinie – widać same przeważnie nowe zachodnie samochody średniej i wyższej klasy. Te kraje właśnie wchodzą do strefy Euro – czas najwyższy skończyć z mówieniem o biedzie i braku pieniędzy. Niech uczciwie uczestniczą w Sojuszu, a nie pasożytują na sąsiadach, którzy sami ledwo wiążą koniec z końcem i mają słabe lotnictwo.
Bardzo łatwo można policzyć, ile te kraje oszczędziły przez ostatnie 25 lat nieposiadania lotnictwa. Samoloty kosztują, naprawy kosztują, uzbrojenie kosztuje, utrzymanie infrastruktury – lotnictwo to naprawdę bardzo, ale to naprawdę bardzo drogi luksus. Tymczasem, te kraje nie były w stanie nawet zbudować obrony przeciwlotniczej z prawdziwego zdarzenia!
Nie mamy żadnego interesu w obronie tych krajów, które powtórzmy – nigdy nie powinny były wejść do NATO, dlatego ponieważ obrona ich terytorium bez zaangażowania potężnych i w pełni rozwiniętych sił jest po prostu niemożliwa. Jeżeli do tego jeszcze dodamy niechęć tych krajów do finansowania własnej obrony powietrznej, możemy z powodzeniem uzasadnić politycznie zwolnienie z jakichkolwiek zobowiązań sojuszniczych! Po prostu nie broni się kogoś na siłę, jeżeli on sam nie chce się bronić, to tylko strata własnego potencjału! Jeżeli już jednak mamy brać udział w tych niebezpiecznych misjach, to zadajmy pytanie, – co dla nas W ZAMIAN – w znaczeniu obronności – robią te kraje, których z powietrza bronimy? Ciekawe czy pan minister Siemoniak potrafiłby odpowiedzieć na takie pytanie?
obserwatorpolityczny.pl