Narastający rewizjonizm Rosji nie skonsolidował Europy Środkowej. Zamiast tego ukazał w pełnej krasie jej postępującą polityczną dezintegrację. Taki stan rzeczy nie tylko przywołuje na myśl uzasadnione historyczne analogie i każe z niepokojem spoglądać w przyszłość, ale także obdziera Polskę z mitów ukazujących ją jako lidera regionu.
Często zwraca się uwagę, na to że jednym z czynników ułatwiających ekspansję III Rzeszy w przededniu II Wojny Światowej było rozbicie polityczne Europy Środkowej. W międzywojniu Polska i Czechosłowacja były de facto konkurentami na obszarze dawnych Austro-Węgier nie tylko w kontekście konfliktu o Śląsk Cieszyński, ale również pomysłów na geopolityczne „zagospodarowanie” regionu. Warszawa przez pewien czas próbowała realizować koncepcję federacyjną Józefa Piłsudskiego, która zakładała maksymalnie przesunięcie granic Rzeczpospolitej na wschód a następnie utworzenie na tych terenach sprzymierzonych państw pełniących funkcję bufora (białoruskiego, ukraińskiego). Wokół Pragi ukształtowała się natomiast tzw. Mała Ententa z udziałem Rumunii i Jugosławii. Sojusz ten był początkowo wymierzony w Węgry, z czasem próbowano go bezskutecznie przekształcić w pełnoprawny pakt obronny.
Układ Monachijski, aneksja Czechosłowacji przez III Rzeszę, przegrana przez Polskę wojna obronna w 1939 roku, czy wreszcie postanowienia jałtańskie i dekady hegemonii ZSRS w Europie Środkowej stały się fundamentem współczesnej integracji wyszehradzkiej. Jednak już u swoich początków była ona skażona grzechem pierworodnym. Państwa regionu weszły co prawda do NATO, ale mimo negatywnych zmian zachodzących w Pakcie w pierwszej dekadzie XXI wieku (ekspedycje kosztem obrony państw członkowskich) nie podjęły próby stworzenia dodatkowych pól, na których możliwa byłaby ściślejsza integracja ich polityk bezpieczeństwa. Mimo dwóch dekad istnienia Grupy Wyszehradzkiej nie udało się w jej obrębie wdrożyć żadnych projektów wzmacniających region przed rosyjskim rewizjonizmem, który od wojny z Gruzją w 2008 roku zaczął niebezpiecznie przybierać na sile. Wspólne zakupy paliwa i amunicji, ujednolicony serwis uzbrojenia czy ścisła kooperacja w jego produkcji (np. BWP) to dziś dla państw środkowoeuropejskich nadal sfera konceptualna. Zdaniem ekspertów wypowiadających się podczas Kieleckiej Konferencji Bezpieczeństwa organizowanej przy okazji Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego nie zanosi się na szybką zmianę takiego stanu rzeczy.
Doskonale unaocznia to konflikt rosyjsko-ukraiński. Rozbieżność reakcji Warszawy, Pragi, Bratysławy i Budapesztu na agresywne poczynania Moskwy jest symptomatyczna. Bardzo dużo przykładów, które to obrazują znajdziemy w obszarze działań energetycznych wspomnianych państw (wsparcie Węgier dla South Stream, zmniejszenie przez Węgrów w ostatnim czasie dostaw błękitnego paliwa na Ukrainę, czy niechętna postawa Słowacji odnośnie uruchomienia tzw. dużego rewersu gazowego Wielkie Kapuszany-Użhorod), ale nie brak ich również na płaszczyźnie geopolitycznej. Postulat wzmocnienia dodatkowymi siłami NATO tzw. „nowych państw członkowskich” w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainie nie spotkał się ze zrozumieniem Czech i Słowacji. Państwa te nie chcą uczestniczyć w takiej inicjatywie i pragną jej zawężenia do terytorium Polski i państw bałtyckich. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że drastycznie osłabia to głos Warszawy w Sojuszu i zmniejsza szanse na powodzenie całego przedsięwzięcia dyplomatycznego. Mało tego- właściwie naraża na niebezpieczeństwo cały region… Równie kłopotliwe dla naszego kraju są ostatnie działania Węgier. Premier Wiktor Orban zażądał np. autonomii dla ukraińskich Węgrów w trakcie rozwijającej się rosyjskiej operacji w Donbasie. Bardzo szybko kwestia ta została propagandowo wykorzystana przez rosyjskie media , a słowa lidera Fideszu przedstawiano w nich niemal jak ultimatum wobec Kijowa (rodzi to naturalne skojarzenia ze sprawą Zaolzia w 1938 roku). W jeszcze gorszym świetle stawia Budapeszt jego reakcja na toczącą się w Brukseli dyskusję dotyczącą zakresu nowych sankcji jakie zostaną nałożone na Rosję. Podczas swojej wizyty w kurorcie Baile Tusnad w Rumunii (26 lipca) Wiktor Orban poinformował, że nie chce psuć relacji handlowych z Rosją ani izolować Moskwy w Europie, bo jest to sprzeczne z interesem narodowym Węgier.
Postępująca w obliczu konfliktu ukraińskiego dezintegracja Grupy Wyszehradzkiej musi budzić obawy w Polsce. Nie tylko w kontekście rosnącego w siłę rewizjonizmu rosyjskiego i umiarkowanej reakcji Zachodu na taki stan rzeczy (co budzi naturalne skojarzenia z okresem międzywojennym), ale również aspiracji naszego kraju dotyczących NATO. Podczas szczytu Paktu w Walii zostanie poruszona nie tylko kwestia dyslokacji dodatkowych sił Sojuszu w Europie Środkowej, ale również ewentualnego powołania do życia tzw. państw ramowych (Framework Nations). Chodzi o rozbudowywanie zdolności wojskowych NATO głównie w krajach członkowskich dysponujących odpowiednim ku temu potencjałem. Mniejsze państwa według tej koncepcji „współdziałałyby z nimi” pełniąc de facto rolę pomocniczą. Nie wiadomo na chwilę obecną jaka pozycja w takim systemie przypadłaby Polsce. Można jednak przypuszczać, że bez wsparcia politycznego ze strony Wyszehradu „ramowość” Warszawy należy postawić pod znakiem zapytania…
Piotr Maciążek