Ileż form swojej nazwy ma Wilno! Przez wieki wiele języków wykształciło własne.
Anglicy, Niemcy i Austriacy używali formy „Vilna” lub „Wilna”, analogicznie jak po angielsku i włosku „Vienna” w przypadku Wiednia. Nazwa ta równie naturalnie funkcjonowała już wcześniej w języku łacińskim. Siłą rzeczy przeszła też do języków romańskich. Białorusini mówili Vilnia.
Czemu zatem tylko forma Vilnius, naturalna tylko w języku litewskim, rozpowszechniła się ostatnio jako ujednolicona między różnymi językami? Ano dlatego, że forma ta w dość komiczny sposób stała się nazwą „wojującą” na arenie międzynarodowej.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku Polacy nie zachowywali się małostkowo – nie naciskali na forum międzynarodowym by nazwę miasta koniecznie kończyć na „o” i na siłę spolszczać. Także Rosjanie używali nazw kończących się na „a” lub „o”.
Sytuacja uległa zmianie po rozlaniu się czerwonej cholery w postaci sowieckiej idei „wyzwalania” narodów i układania ich granic. Sytuację po 17 września 1939 r., okres okupacji sowieckiej Wilna i późniejsze agresywne zwalczanie wszelkich znamion polskości przez władze litewskie (aż do dziś) świetnie ilustruje fragment „Zapisków oficera Armii Czerwonej”:
– Panie lejtnancie, czy podoba się panu nasze Wilno?
Zgrzytnąłem ja zębami. Kpi, cholera, ze mnie, czerwonego oficera i uczciwego bolszewika. Drugi raz już mnie „panem” nazwała. Ale zacisnąłem ja pod stołem pięści i staram się wytrzymać.
Po pierwsze – powiadam – nie Wilno, lecz Vilnius. Ot co. Po drugie: nie wasze, ale nasze. Po trzecie: nie podoba mi się wcale, bo żadnej kultury nie ma. Nawet na dworcu woszebojki nie zauważyłem. Cóż to za życie! Cóż to za higiena! Cóż to za kultura!
O ile dzisiejszym litewskim urzędnikom, wystraszonym perspektywą wymarcia ich własnego języka, przeszkadza wyłącznie język polski, angielskie nazwy już nie, o tyle wszelkie teksty i broszury w językach obcych (na szczęście, z wyjątkiem polskiego) uparcie zawierają słowo Vilnius. Chodzi o to, żeby wszędzie funkcjonowała wyłącznie nazwa litewska. Na skutek tych uporczywych starań w ciągu ostatnich 20 lat spopularyzowała się ona na forum międzynarodowym najbardziej.
Rzecz w tym, że nazwy „Vilna”, względnie niemieckie „Wilna” lub czeskie „Vilno” (czyż nie doskonale pasujące do języka czeskiego?) za bardzo przypominają polskie: „Wilno”. A przecież Vilnius należy do Litwy! Jak mało gdzie, wyłażą tu litewskie kompleksy – nazwa musi koniecznie potwierdzać przynależność miasta. I żeby nie było wątpliwości, trzeba sztucznie narzucić ją co najmniej połowie świata.
Nie porównując bynajmniej stosunków polsko-litewskich do polsko-niemieckich, zwłaszcza w kwestii historycznych konfliktów o ziemię i miasta, warto jednak odnotować, że w języku niemieckim nazwa własna Warschau spokojnie występuje sobie nadal i Polacy bynajmniej nie próbują narzucić Niemcom nazwy Warszawa. A przecież ta niemiecka forma kojarzy się Polakom wyjątkowo obrzydliwie i nie muszą oni szukać na to dowodów z lupą i mikroskopem, jak Litwini w sprawie Wilna.
Cóż, charakterystyczna dla nacjonalizmów tendencja by narzucać innym językom własną wymowę nie jest wyłączną domeną bałtyckich Litwinów. Nie inni są nacjonaliści ukraińscy. Według nich, ukraiński Lviv ma być jedyną nazwą międzynarodową, zamiast używanej choćby w angielskim i rosyjskim Lvov, czy skądinąd pięknej francuskiej nazwy Leopol lub innych. Jakimś cudem, dzięki Polakom i Ukraińcom o zdrowszym rozsądku, ocalało tu i ówdzie piękne słowo Leopolis.
Aby zilustrować szowinistyczną schizofrenię warto przypomnieć dwujęzyczny folder, który dostali we Lwowie uczestnicy XIII seminarium Polska-Ukraina Trudne Pytania. W wersji ukraińskiej przy referentach ze Lwowa i Krakowa napisane było cyrylicą „Lviv” i „Krakiv”. To akurat nie dziwi. Jednak w wersji polskiej łacinką także napisano „Lwiw”, obok „Kraków”. Wypadałoby napisać „Lwów” po polsku, ale komuś nie chciało to przejść przez gardło, a raczej przez klawiaturę. Żenada…
Zastanawiam się, czy nacjonaliści ukraińscy nie czują się obrażeni przez litewskich za nazywanie Lwowa – Lvovasem? W odwecie mogliby uszyć ciekawą historię, jak to Vilnius nie jest Vilniusem, lecz Vilnem, założonym na przykład przez walecznych „ruskich” Wikingów Ruryka. Zaś nazwa została miastu nadana przez Starorusinów by podkreślić wolności przyznane przez księcia Daniłę.
Nie pasuje? A przecież tego typu „naukowe” historyjki co i rusz można wyczytać w różnych „opracowaniach” naszych wschodnich braci. Poziom gwałtu na nazewnictwie jest wymownym miernikiem poziomu wrogości do sąsiadów w wydaniu nacjonalizmów na Wschodzie. W Polsce ludzie na ogół machają na to ręką.
Nierzadko zarówno starsi Polacy jak i Ukraińcy używają do dziś nazwy Stanisławów (odpowiednio w wymowie: Stanisłaviv). Tutaj niezgody nie ma. Nazwa została jednak zmieniona na Ivano-Frankivśk. Pomijając mało wiarygodne oficjalne powody, faktycznie zrobiono to by uniknąć kłopotliwego dla Ukraińców konfliktu argumentów.
Wyjaśniam: otóż wielu nacjonalistów ukraińskich jako dowód na ukraińskość Lwowa przytacza argument związany z jego nazwą: założenie grodu przez księcia Daniela na cześć jego syna Lwa. Niestety, jeśli nazwa ma być dowodem to sytuacja z „ukraińskością” Stanisławowa poważnie się komplikuje. Został on wszak założony przez polskiego arystokratę Andrzeja Potockiego i nazwany na cześć jego ojca – Stanisława.
Analogicznym działaniem były zmiany nazw na polskobrzmiące na Ziemiach Zachodnich, w momencie, gdy nie było ich historycznie polskiego odpowiednika (część miejscowości je miała). Niekiedy to nowe nazewnictwo było równie niehistoryczne co śmieszne. Jednak dziś, po upadku PRL-u, nikt normalny nie będzie dorabiał do tego ideologii, twierdząc, że wszystkie te tereny zawsze były polskie. To właśnie odróżnia nas od nacjonalistów litewskich czy ukraińskich.
W tym kontekście aż się prosi by poruszyć kwestię nazw Gdańska, czy Wrocławia. Sprawa nie jest prosta, ponieważ miasta te mają własne nazwy bezpośrednio funkcjonujące w języku polskim i niemieckim. Wolne miasto Gdańsk to po angielsku Free City of Danzig, ale już dla Czechów jest to Svobodné město Gdaňsk, po łacinie Gedania (nie jest to popularna i wygodna w wymowie nazwa), a dla Kaszubów Gduńsk, ale to również wewnętrzna polska nazwa.
Nazwa niemiecka w 100% dominowała w innych językach w przeszłości, polska Gdańsk – współcześnie. Gdańsk także wypiera więc Danzig, ale na tym podobieństw koniec. Stosowanie przez Polaków w folderach zagranicznych nazwy Gdansk i odrzucenie Danzig można zrozumieć bo mamy faktycznie do wyboru tylko formę polską albo niemiecką, nie było wcześniej – jak w przypadku Wilna – utrwalonych form międzynarodowych. Moglibyśmy zrozumieć działanie Litwinów, gdyby również mieli wybór jedynie między polskim Wilnem a litewskim Vilniusem. Ale tak nie jest.
Analogicznie jest z Wrocławiem i Breslau. Jedynie Czesi mają swoją nazwę Vratislav. Podobnie ze Szczecinem. Pewne miasta nie wykształciły po prostu własnych form w językach „neutralnych“. Mają je Warszawa (Warsaw, Warschau, Varsovia, Varsovie) czy Kraków (Cracow, Cracovie, Krakau, czy Cracovia w hiszpańskim, łacinie, rumuńskim). Nie ma tylu nazw Poznań – miasto przecież nie na Ziemiach Odzyskanych, ale funkcjonujące niemal wyłącznie z nazwą polską lub niemiecką.
Nie da się więc przeprowadzić prostej analogii między nazwami miast na Kresach i na Ziemiach Odzyskanych. Jedno nie ulega wątpliwości: zmienianie nazw zupełnie neutralnych jest przejawem narodowych kompleksów. Potrzebny jest zdrowy rozsądek, zaś historie podobne do tej z seminarium Polska-Ukraina pokazują jak często go brakuje.
Kiedyś ktoś z Ukrainy domagał się, abym mówiąc po polsku wymawiał: „Lwiw“. Na szczęście, większość Ukraińców aż tak nie przesadza. Jakby to wyglądało, gdybym analogicznie mówiąc po ukraińsku wymawiał „Lwów“ po polsku, bądź gdybym władał litewskim i używał w nim polskiej nazwy „Wilno“?
Aleksander Szycht