Doroczne exposé ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Sejmie, stanowi moment może nie tyle doniosły politycznie, co stanowiący okazję do przypomnienia stanowisk poszczególnych parlamentarnych partii politycznych wobec kluczowych problemów związanych z polityką zewnętrzną państwa.
W tym kontekście warto przyjrzeć się argumentacji i tezom stawianym przez poszczególnych parlamentarzystów, dokonując niełatwej niekiedy próby przebrnięcia przez – szczególnie widoczną w kontekście zaplanowanych na 25 maja br. wyborów do Parlamentu Europejskiego – retorykę wyborczą i starając się nakreślić polityczną mapę systemu partyjnego na poziomie parlamentarnym w oparciu o stanowiska dotyczące węzłowych kwestii, związanych z działalnością Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tegoroczna debata miała charakter szczególny, bowiem w polskiej polityce doszło do znaczących przesunięć i modyfikacji stanowisk związanych z rozwojem kryzysu ukraińskiego i redefinicją geopolitycznej mapy regionu.
Atlantyzm europejski
Exposé wygłoszone przez Radosława Sikorskiego w zasadzie nie przyniosło żadnych nowych istotnych wątków, których nie można było usłyszeć w ostatnich enuncjacjach szefa resortu w ciągu mijających tygodni. Związany z ośrodkami anglosaskimi, przede wszystkim amerykańskimi, szef polskiej dyplomacji potwierdza dokonaną przez rząd Donalda Tuska woltę od europejskiego kontynentalizmu w kierunku euroatlantyzmu czy raczej atlantyzmu europejskiego, doktryny zresztą od dawna znacznie bliższej mężowi amerykańskiej dziennikarki Anne Applebaum. Próba ekstrakcji z treści jego wystąpienia informacji o zasadniczych kierunkach polskiej polityki zagranicznej wymaga, jak zwykle w przypadku przemówień tego polityka, odrzucenia elementów z jednej strony pompatycznych (nawiązań i cytatów, niejednokrotnie niezbyt trafnie dobranych), z drugiej błazeńskich (niezbyt przystojącego szefowi MSZ wygłaszającemu doroczną informację apelu o zburzenie warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki). Diagnoza Sikorskiego w zakresie fundamentalnych przemian ładu międzynarodowego przypieczętowanych ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie, jest co do generaliów trafna: „historia przyspieszyła” – twierdzi minister, chwilę później wikłając się jednak w karkołomną obronę nieaktualnych już od dawna tez Francisa Fukuyamy o rzekomym końcu historii. Gdy przejdziemy jednak na poziom szczegółów – dowodów mających uzasadniać słuszność tez wygłaszanych przez szefa MSZ – pojawia się wrażenie, iż polityk ten albo z premedytacją mówi nieprawdę, uczestnicząc w wojnie informacyjnej prowadzonej przez jego niedawnych pracodawców z Waszyngtonu, albo powtarza informacje niesprawdzone, zniekształcające obraz rzeczywistości za naszą wschodnią granicą. Kuriozalne jest bowiem stwierdzenie, iż Rosja nie posiada żadnych argumentów uzasadniających jej reakcję na wydarzenia na terytorium upadłego państwa ukraińskiego, gdyż jakoby rosyjska „mniejszość narodowa (…) nie jest na Ukrainie prześladowana”. Słowa te wypowiedziane zostały kilka dni po masakrze w Domu Związków Zawodowych w Odessie, w warunkach faktycznej wojny domowej na południowym wschodzie kraju oraz coraz liczniejszych doniesieniach na temat brutalnych samosądów dokonywanych na tych obywatelach ukraińskich, których oskarża się o sprzyjanie federalizacji ustroju politycznego, obwołując „prorosyjskimi separatystami”. R. Sikorski wysuwa następnie kolejne oskarżenia pod adresem Moskwy, w istocie sugerując, że na Ukrainie mamy do czynienia z niemalże bezpośrednią zbrojną interwencją oddziałów rosyjskich. Na takich właśnie przesłankach propagandowych budowane są wywody doktrynalne szfa polskiego MSZ.
„Istnienie silnych, niepodległych i żyjących w zgodzie z Polską nie tylko Ukrainy, lecz także Białorusi oraz – znajdujących się dziś w zupełnie innej rzeczywistości geopolitycznej – krajów bałtyckich jest fundamentem naszej polityki wschodniej” – oznajmia R. Sikorski, ogłaszając, że jego koncepcję określić można mianem unowocześnionej doktryny Jerzego Giedroycia. Owe unowocześnienia polegać mają na wtłoczeniu idei wsparcia antyrosyjskiego kordonu na obszarze poradzieckim w kontekst europejski, czego praktycznym wymiarem miało być zainicjowanie przez polskiego i szwedzkiego szefa MSZ programu Partnerstwa Wschodniego (PW). Minister R. Sikorski formułuje liberalne uzasadnienie tego projektu, podkreślając, iż jego głównym zadaniem było uruchomienie procesów modernizacyjnych i europeizacji państw dawnego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, ich aksjologiczna transformacja wiodąca w kierunku zaakceptowania świata wartości szeroko rozumianego Zachodu oraz gospodarcza kolonizacja związana z wymuszeniem zaakceptowania – podobnie, jak uczyniły to środkowoeuropejskie kraje niegdyś należące do Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej – implementowanego przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy konsensusu waszyngtońskiego. Polska ma być w tym kontekście atrakcyjnym wzorem dla okcydentalistów, dochodzących do władzy w kolejnych państwach objętych PW. R. Sikorski wyraża przy tym przekonanie, że projekt ów można już dziś uznać za skuteczny, wbrew jego krytykom, zmieniający w pożądanym kierunku rzeczywistość obszaru poradzieckiego. Dziwi jednocześnie wyprzedzająca obrona PW przez szefa dyplomacji, który po raz kolejny podkreśla, że projekt początkowo nie miał żadnego tła geopolitycznego, które pojawiło się, jakby nieoczekiwanie, dopiero później. Minister odrzuca oskarżenia tych, którzy uznawali, że był on działaniem wspartym i realizującym interesy Berlina, zupełnie wszakże pomijając fakt, że w większości analiz uznawano go raczej za realizację planu amerykańskiego Departamentu Stanu, a w Niemczech cała idea przyjmowana była dość sceptycznie, czego świadectwem mogą być zastrzeżenia niemieckich przywódców w kwestii wysokości jego finansowania. Niemiecka „zasłona dymna”, rozpościerana przez R. Sikorskiego nie wytrzymuje zatem prób elementarnej, podstawowej krytyki; stanowi dość nieudolną próbę ukrycia faktycznych patronów politycznych „europejskiej” polityki wschodniej ostatnich lat.
„Katalizatorem tektonicznych zmian nad Dnieprem – kontynuuje R. Sikorski – był właśnie szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. To na nim prezydent Ukrainy, wbrew woli większości społeczeństwa, odrzucił przygotowaną podczas polskiej prezydencji umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską”.Zauważmy, że w sprawie geopolitycznego wyboru Ukrainy nie odbyło się żadne referendum, nie miały też miejsca inne formy konsultacji społecznych, aWiktor Janukowycz niemalże do ostatnich dni przed wileńskim, listopadowym szczytem przeznaczał znaczne środki na propagowanie tzw. eurointegracji, obawiając się właśnie reakcji jej przeciwników, w tym znacznej części swoich dotychczasowych wyborców, w przypadku podpisania umowy. W momencie wybuchu kryzysu, który miał doprowadzić niebawem do przewrotu w Kijowie, 5 grudnia 2013 r., według sondażu amerykańskiej Międzynarodowej Fundacji ds. Systemów Wyborczych (ang. International Foundation for Electoral Systems), 37% ankietowanych Ukraińców opowiadało się za zbliżeniem z UE, zaś 33% preferowało współpracę z Unią Celną (Białorusi, Kazachstanu i Rosji), czyli eurazjatycki blok integracyjny. Inne sondaże wskazywały na jeszcze bardziej równy podział ukraińskiego społeczeństwa w tej sprawie – świadomie przytaczamy wszakże badania przeprowadzone na zlecenie Amerykanów. Mit o wsparciu przez większość mieszkańców Ukrainy pomysłów na zbliżenie z Brukselą wykorzystywany jest w charakterze instrumentu propagandowego przez, zapewne doskonale zdającego sobie sprawę z faktycznych nastrojów u naszego wschodniego sąsiada, ministra. Podobnie zresztą, jak wyrażane przez niego przekonanie o równie mitycznych korzyściach gospodarczych płynących rzekomo z podpisania przez Kijów i Brukselę umowy o Pogłębionej i Wszechstronnej Strefie Wolnego Handlu (DCFTA). Kolejnym kłamstwem R. Sikorskiego jest dość bezczelne (jeśli przyjąć, iż nie ma ono charakteru świadomie ironicznego) przekonanie o jego wyjątkowej roli w osiągnięciu kompromisu pomiędzy ekipą W. Janukowycza a opozycją z 21 lutego. Według R. Sikorskiego, porozumienie to, które zerwane zostało tuż po jego podpisaniu – a ściślej: nigdy nie weszło w życie, przynajmniej ze strony opozycji antysystemowej na Majdanie – stanowiło satysfakcjonujący wszystkie strony kompromis, zaś jego duch zrealizowany został poprzez powołanie nowego rządu i przywrócenie redakcji konstytucji z 2004 roku. Nie miejsce tu, by przytaczać szczegółowe zapisy lutowego kijowskiego kompromisu, któremu patronował m.in. R. Sikorski; dość lakonicznie stwierdzić, że szef dyplomacji w sposób ewidentny mija się z prawdą. Zapomina też jeden z wykonawców projektu PW o umiarkowanym „sukcesie” tego geopolitycznego przedsięwzięcia: ani razu nie wspomina o tym, że we wrześniu 2013 roku wyboru eurazjatyckiego dokonała Armenia; że wszystko wskazuje na to, iż za kilka miesięcy władzę w Mołdawii przejmą środowiska opowiadające się za Unią Eurazjatycką; że désintéressement integracją europejską wyrażają władze w Baku i w Mińsku, a poważne wątpliwości również cały szereg polityków gruzińskich. Posługuje się całym szeregiem kłamstw, półprawd i manipulacji na udowodnienie tezy o wyższości swojej wizji ładu międzynarodowego. Nie wyliczając ich wszystkich, sprostuję tylko jeszcze jedno z nich: jako obserwator krymskiego referendum z 16 marca br. zaręczam, iż nie odbywało się ono„pod lufami kałasznikowów”, jak autorytatywnie stwierdza minister. Fałszywe przesłanki tworzą grunt dla nieracjonalnych założeń polskiej polityki zagranicznej, z którymi występuje w dalszym ciągu swego przemówienia szef MSZ, wsparty następnie przez premiera D. Tuska, innych polityków Platformy Obywatelskiej, a także – choć nieco ostrożniej – przez koalicyjne Polskie Stronnictwo Ludowe.
Koncepcja zwolenników atlantyzmu europejskiego opiera się na założeniu, iż ostatecznym zwycięstwem stanowiącego jego cel ładu jednobiegunowego, stanie się wyeliminowanie Rosji w obecnym kształcie z rozgrywki międzynarodowej. Dość wyraźnie widoczne jest oczekiwanie, iż próba wybicia się Federacji Rosyjskiej na poziom geopolitycznej samodzielności i cywilizacyjnej alternatywy zakończyć musi się porażką, której początkiem będzie upadek panujących w tym kraju elit, a konsekwencją przystąpienie zneutralizowanej Moskwy do NATO i całkowite jej podporządkowanie biegunowi atlantyckiemu. Realizacji scenariusza zmiany władzy na Kremlu służyć mają wspierane przez polski MSZ inicjatywy w przestrzeni informacyjnej, w tym wspominany w przemówieniu ministra projekt powołania rosyjskojęzycznego kanału telewizyjnego, przeznaczonego dla odbiorców rosyjskich i audytorium całego obszaru poradzieckiego. Podobny cel ma instrumentalna krytyka władz białoruskich (na podstawie bezpodstawnych oskarżeń o represje wobec mniejszości polskiej oraz kuriozalnego zarzutu o zgodzie Mińska na stacjonowanie na terytorium Białorusi wojsk rosyjskich – przypomnijmy, że kraj ten jest członkiem Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym i prowadzi politykę obronną wpisującą się w członkostwo w tym bloku). Przeciągnięcie na stronę atlantycką Mińska, przymknięcie oczu na tak krytykowany tam do tej pory system polityczny, możliwe będzie wyłącznie w przypadku odcięcia się tamtejszych władz od współpracy z Moskwą. Rolę straszaka ma odgrywać interwencja rosyjska na Ukrainie, która prezentowana jest w rozmowach z liderami państw obszaru poradzieckiego jako koronny argument przesądzający o istnieniu nienasyconego imperializmu rosyjskiego. R. Sikorski kwestionuje doktrynę polityki zagranicznej Rosji, wskazując – wbrew faktom – że Moskwa nie ma historycznego prawa do odwoływania się do spuścizny cywilizacji prawosławnej i dezawuując wszelkie działania rosyjskiej dyplomacji poprzez określanie jej koncepcji mianem „sowietyzmu”.
Panaceum ratującym od wyimaginowanego zagrożenia bezpieczeństwa narodowego Polski ma być, według atlantystów europejskich, nie tylko zwiększenie obecności militarnej USA na terytorium Rzeczypospolitej, ale także wspólne akcje krajów europejskich, działających pod egidą Sojuszu Północnoatlantyckiego. W myśl tego scenariusza, Warszawa miałaby dołączyć do grupy zbrojących się jastrzębi środkowoeuropejskich, najbardziej wojowniczych państw NATO takich, jak np. Rumunia. Doprowadzi to w konsekwencji to odnowienia podziału Europy, znanego z okresu prezydenturyGeorga W. Busha i jego sporów z Berlinem i Paryżem. Po kryzysie finansowym, jedynym graczem geopolitycznym wśród państw członkowskich UE pozostały właśnie Niemcy. Minister R. Sikorski zdawkowo wspomniał w swym wystąpieniu, że „nie we wszystkim się zgadzamy i czasami nie wpływamy na zmianę stanowiska Berlina w ważnych dla nas kwestiach”. Realizacja doktryny atlantyzmu europejskiego – jeśli założymy, iż Niemcy zachowają w najbliższym okresie swoją podmiotowość, choćby ograniczoną, na arenie międzynarodowej – w sposób nieunikniony doprowadzi do sporów na linii Warszawa-Berlin. Uspokojeniu zachodniego sąsiada Polski ma służyć deklaracja premiera D. Tuska, który – rzecz dość rzadko spotykana w praktyce polskiego parlamentaryzmu – wystąpił z przemówieniem uzupełniającym exposé szefa dyplomacji. Szef rządu podkreślił, iż wspiera dążenia do dalszego pogłębiania integracji europejskiej, wskazując jednocześnie z niepokojem na wzrost poparcia dla ugrupowań eurosceptycznej prawicy w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego. W jego przekonaniu te środowiska polityczne stanowią „putinowską piątą kolumnę w Europie”; ma on zapewne na myśli francuski Front Narodowy, Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, węgierski Jobbik i inne formacje narodowej prawicy, przychylające się do rosyjskiej interpretacji zdarzeń na Ukrainie. Konflikt z Niemcami, dodajmy, może się okazać ryzykowny dla Polski, biorąc pod uwagę, iż Rzeczpospolita wchodzi w skład niemieckiej przestrzeni geoekonomicznej (ponad 38% handlu zagranicznego przypadło w 2013 r. na naszego zachodniego sąsiada). D. Tusk zdecydował się na podjęcie ryzyka nadszarpnięcia partnerstwa z Berlinem w imię przesunięcia atlantyckiego. Zwieńczeniem atlantyzacji Europy ma, według R. Sikorskiego, stać się podpisanie umowy o Transatlantyckim Partnerstwie Handlowym i Inwestycyjnym (ang. Transatlantic Trade and Investment Partnership, TTIP), przeciwko któremu występują kręgi przemysłowe i kapitałowe Niemiec.
Z pewnymi zastrzeżeniami atlantyzm europejski popierają również mniejsze ugrupowania parlamentarne. Wśród nich jest Twój Ruch, którego lider Janusz Palikot ubolewał nad niezdolnością rządu polskiego do ściągnięcia na terytorium Rzeczypospolitej większych zgrupowań wojsk amerykańskich i sił NATO, a jednocześnie wskazywał, że wyłącznie udział Polski w federalizacji UE i jej uczestnictwo w unii walutowej mogą zagwarantować Warszawie pożądany poziom bezpieczeństwa. Politycy TR swoją argumentację podpierają wątkami aksjologicznymi, uznając, że polityka zagraniczna podporządkowana powinna być tolerancjonizmowi i ideologii uniwersalnych praw człowieka.
Zasadnicze elementy polskiej polityki zagranicznej, opisane jako doktryna atlantyzmu europejskiego, wspierane są również przez koalicyjnych ludowców. Łączą oni przekonanie o konieczności wzmocnienia solidarności unijnej z apelem o reaktywację Grupy Wyszehradzkiej, jako skutecznego, w ich przekonaniu, instrumentu wpływania na proces decyzyjny w Brukseli. W odróżnieniu od stosunkowo pragmatycznych wypowiedzi kolejnych wicepremierów z PSL, odpowiedzialnych również za resort gospodarki, przedstawiciele tej partii w parlamencie, zachowując lojalność wobec większego koalicjanta, posługują się taką, jak on, wojenną retoryką.
Atlantyzm neokonserwatywny
Największa w polskim parlamencie partia opozycyjna Prawo i Sprawiedliwość podejmuje krytykę swojego byłego ministra obrony R. Sikorskiego przede wszystkim za pomocą argumentów natury personalnej, nie ukrywając szczególnie osobistych antypatii. Jeśli pominąć tego rodzaju wątki, wszechobecne w wystąpieniu byłego wiceszefa MSZ Witolda Waszczykowskiego i posła Krzysztofa Szczerskiego, widać w stanowisku tego ugrupowania jedną zasadniczą różnicę w porównaniu z enuncjacjami partii rządzącej: PiS chce rozwoju polskiej polityki zagranicznej w oparciu o bilateralną współpracę ze Stanami Zjednoczonymi, bez lansowanej przez PO koncepcji amerykańskiej Europy, a bezpośrednio, w oparciu o kontakty Waszyngton-Warszawa. Różnicę można zatem streścić słowami: więcej USA w atlantyckiej Polsce. „Mówiłem, pisałem, przestrzegałem. Pan zauważył to dopiero dwa miesiące temu” – strofował R. Sikorskiego W. Waszczykowski, przyznając tym samym, że obecny minister spraw zagranicznych zbliżył się dziś koncepcyjnie i retorycznie do największego ugrupowania parlamentarnej opozycji. Oba środowiska polityczne wychodzą ponadto z takiej samej diagnozy sytuacji na wschód od Bugu, bazując na fałszywych założeniach i zbiorze nieprawdziwych twierdzeń o wydarzeniach mających tam miejsce.
Wychwalanym przez polityków PiS, rzekomym twórcą i realizatorem polskiej polityki wschodniej, odpowiadającej interesom Rzeczpospolitej, jest oczywiście zmarły prezydent Lech Kaczyński (według K. Szczerskiego wręcz autor „ostatniej polskiej wielkiej polityki wschodniej”), przedstawiany jako autor licznych sukcesów w kreowaniu, opartej na prometeizmie, polityki sojuszu poradzieckich państw o najbardziej antyrosyjskim nastawieniu. Zapomina się przy tym o tym, że atlantycka orientacja wielu z tych krajów została odrzucona w wyniku werdyktu wyborców: w 2010 roku na Ukrainie, w 2012 roku na Litwie, w 2013 roku w Gruzji. Na arenie politycznej obszaru poradzieckiego nie ma już więc niegdysiejszych sojuszników i przyjaciół PiS, opowiadających się za atlantyzmem. PW, według polityków partii Jarosława Kaczyńskiego, okazało się projektem nieefektywnym, imitacją działania na kierunku wschodnim, pozbawioną realnej treści i dysponującą bardzo skąpymi środkami. Krytyka projektu wskazywała, że nie miał on na celu wprowadzenia państw poradzieckich do UE (a także, choć to inne zagadnienie, do NATO), a jedynie wykreowanie iluzji ich zbliżenia do Zachodu.
Rola Niemiec w polityce europejskiej jest czynnikiem destrukcyjnym, oddalającym, w opinii atlantystów neokonserwatywnych, możliwość budowy europejskiego sojuszu skierowanego przeciwko Moskwie. Sojusz ten powinien funkcjonować w granicach dawnej piłsudczykowskiej koncepcji Międzymorza, rozciągając się na szereg państw poradzieckich, przyjętych bezpośrednio do NATO. Na tym obszarze należy doprowadzić do rozlokowania na jak największą skalę wojsk amerykańskich, czemu służyć powinien również powrót do forsowanego przez neokonserwatystów amerykańskich projektu systemu obrony przeciwrakietowej. „Ścisłe relacje z USA w oparciu o współpracę wojskową utrudniałyby iluzję pojednania z Rosją i zbliżania się przez współpracę z Niemcami” – zaznacza otwarcie W. Waszczykowski, odrzucając tym samym jakiekolwiek formy szczątkowego nawet kontynentalizmu. Alternatywą dla zwolenników owego kontynentalizmu aktywnych nadal w państwach Europy Zachodniej miałby stać się nowy, proamerykański ośrodek integracyjny, zogniskowany wokół „Europy Środkowo-Wschodniej spiętej siecią komunikacyjną od Gdańska po Stambuł”, co oznaczałoby rozszerzenie koncepcji klasycznie pojmowanego Międzymorza, przy założeniu instrumentalizacji tego obszaru przez Waszyngton. Tym samym ograniczona zostałaby rola Berlina, który – w opinii atlantystów neokonserwatywnych – jest faktycznym centrum decyzyjnym obecnej UE, a każde pogłębienie integracji służy wyłącznie jego interesom.
Umiarkowany kontynentalizm europejski
Zwolennicy umiarkowanego kontynentalizmu europejskiego obecni są w polskim parlamencie przede wszystkim wśród polityków lewicy, w szczególności Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wychodzą oni z przesłanek opartych na prawdziwym obrazie wydarzeń na Ukrainie, czym różnią się od przedstawicieli wspominanych powyżej stanowisk. Leszek Miller, odnosząc się do fałszywych twierdzeń ministra R. Sikorskiego, twierdzi, że diagnoza sytuacji przez niego dokonana „w kontekście chociażby rzezi w Odessie i ofiar w obwodzie donieckim brzmi, jak ponury żart”. SLD dostrzega również zasadnicze cechy rosnącego w siłę nacjonalizmu ukraińskiego, stanowiącego ewidentne zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski. Po trafnej diagnozie następują jednak oderwane od niej recepty pod postacią umiarkowanego kontynentalizmu europejskiego z elementami atlantyzmu.
L. Miller postrzega europejski blok integracyjny w charakterze jedynej alternatywy geopolitycznej dla Polski, nawołując do federalizacji UE i pogłębienia współpracy na wszystkich płaszczyznach, włącznie z unią monetarną. Nawołuje do zwiększenia sprawności organów unijnych i wypracowania mechanizmów skutecznego podejmowania decyzji i uzgadniania interesów. Obala przy tym, zupełnie słusznie, mit Międzymorza, wskazując, że nawet w ramach Czworokąta Wyszehradzkiego nierealne jest wypracowanie jakiegokolwiek kompromisu w wielu sprawach. Antyrosyjskie stanowisko polskich władz nie spotyka się ze zrozumieniem w Europie Środkowej: „Premierzy Czech i Słowacji wielokrotnie oświadczali, że wszelkie decyzje dotyczące sankcji wobec Rosji powinny być co najwyżej podejmowane na szczeblu unijnych państw i rządów, wypowiadali się przeciwko tym sankcjom, byli zgodni, że jakiekolwiek ich rozszerzenie doprowadzi do zahamowania wzrostu gospodarczego w Europie. (…) Viktor Orbán powiedział, że sankcje nie leżą w interesie Europy, a w szczególności Węgier” – mówił były socjaldemokratyczny premier.
Szef SLD podjął też krytykę dotychczasowego funkcjonowania PW, wskazując, że spośród sześciu objętych programem krajów poradzieckich, tylko trzy deklarują wolę zbliżenia z UE, przy czym każdy z nich boryka się z problemem sporów granicznych i terytorialnych i daleki jest od stabilności politycznej i gospodarczej. Apeluje o politykę wschodnią opartą na racjonalnych, pragmatycznych założeniach, wolną od akcentów ideologicznych.
SLD, podobnie zresztą, jak partia J. Palikota, postrzega federalną strukturę europejską jako gwaranta bezpieczeństwa ekonomicznego i politycznego Polski. Jednocześnie wyraża niezachwianą wiarę w gwarancje bezpieczeństwa militarnego oferowane przez Sojusz Północnoatlantycki, zajmując tym samym pozycje umiarkowanego atlantyzmu. Postawę taką określić można mianem umiarkowanego kontynentalizmu europejskiego, właśnie w związku z tym, że socjaldemokraci nie proponują emancypacji Europy spod kontroli Waszyngtonu, jak czynią to kontynentaliści. Oczywiście, zdecydowanie większy nacisk w ich doktrynie położony jest na integrację europejską, nadal jednak interpretują członkostwo Polski w NATO i jej udział – obok Stanów Zjednoczonych – w szeregu akcji zbrojnych atlantystów jako sukces na arenie międzynarodowej.
Brak alternatyw – brak myślenia
Poza zasygnalizowanym już powyżej, ostrożnym jednak bardzo stanowiskiem SLD, polska scena polityczna, na poziomie parlamentarnym, nie podejmuje debaty na temat strategicznej orientacji geopolitycznej Polski. Marginalne znaczenie w rozważaniach poszczególnych, obecnych w Sejmie orientacji, zajmuje współpraca z kształtującymi się, pozaeuropejskimi biegunami siły, spośród których zdawkowo wspominano w dyskusji jedynie Chińską Republikę Ludową. Brak alternatyw nie jest obiektywną rzeczywistością, a raczej rezultatem braku myślenia, wykraczającego poza schematy i królującej także w sferze polityki zagranicznej poprawności politycznej. Spośród omówionych pokrótce trzech stanowisk dotyczących orientacji Polski w stosunkach międzynarodowych, żadne nie zakłada poszukiwania strategicznego partnera alternatywnego, poza szeroko rozumianym Zachodem. Każde z wymienionych podejść zakłada również, że Warszawa jest klientem i wasalem określonej stolicy: w atlantyzmie europejskim, wraz z resztą UE, Polska ma być lennem Waszyngtonu, w atlantyzmie neokonserwatywnym – lennem Waszyngtonu razem z państwami poradzieckimi i środkowoeuropejską „nową Europą”; w umiarkowanym kontynentalizmie europejskim – lennem Berlina w sferze gospodarczej, a Waszyngtonu w sferze militarno-politycznej. Wszelkie próby formułowania koncepcji polityki wschodniej nie wykraczają poza propozycje zinstrumentalizowania działań Warszawy dla realizacji celów strategicznych pretendującego do hegemonii Białego Domu. Ten ostatni aspekt zdecydowanie odróżnia polskie koncepcje geopolityczne okresu międzywojennego, zakładające samodzielność i podmiotowość Warszawy, od koncepcji nam współczesnych. Słusznie jednak zauważało większość z występujących podczas debaty nad exposé ministra R. Sikorskiego: polski potencjał jest zbyt mały, by myśleć w kategoriach samodzielnego kształtowania rzeczywistości międzynarodowej.
Mateusz Piskorski