„Litwini są u siebie, więc mogą robić wszystko”

W Polsce uroczą wypowiedź „usprawiedliwiającą” ekscesy władz Republiki Litewskiej, wobec rodaków na Litwie daje się słyszeć często. Choćby od speców do spraw wyrozumiałości wszelakiej i polityki lekko międzynarodowej. Objawia się także zdaniem „Litwini są na swoim terytorium to mają prawo…”.

 

Co gorsza zdarza się słyszeć od niektórych osób stwierdzenie w następującej formie: „To jest inne państwo, nie nasze”. I w związku z tym mogą? „Tak, mogą wprowadzać prawa, które nam Polakom z zewnątrz się nie podobają” – brzmi odpowiedź.

To piękny szacunek dla praw innych ludzi i obcej suwerenności. Dziwnym trafem niejednokrotnie kończy się on, wśród tak wypowiadających się osób w charakterystycznym miejscu. Nie ma go bowiem względem poszanowania suwerenności interesów obywatelskich wewnątrz swojego kraju, a co dopiero litewskich Polaków.

Co powie Unia – święte, musimy się dostosować. Odstąpić od zasad mogą „Lietuvisi”. Nas kopią w porządku, naszych – tym bardziej, innych – ale oni biedni! Wszyscy ci przypominający o fakcie, że Nowolitwini są u siebie pewnych rzeczy jednak nie dostrzegają.

Suwerenne państwo, zwłaszcza mieniące się cywilizowanym, to nie klatka dla małp, które w obawie przed zabraniem banana mogą uderzyć słabszą. Na tych właśnie podstawach, nie stawiając znaku równości, zbrodniarze upuszczający krew ludności są uznani zbrodniarzami. Cóż z tego, że Stalin i Hitler mordowali u siebie, a w Turcji (i nie tylko) Turcy wyrżnęli Ormian. Zaprawdę dziwna ta percepcja ludzka w Polsce.

Jeśli ktoś sądzi, że ta sprawa to co innego, przypominam wypowiedzi niektórych ukraińskich nacjonalistów, iż wymordowani Polacy nie byli u siebie. To po pierwsze kłamstwo, bo dlaczego by ukraińscy nacjonaliści mieli być bardziej u siebie niż Polacy? Biorąc pod uwagę międzynarodowy status prawny granic było raczej odwrotnie. Po drugie, czy nawet gdyby byli u siebie, a Polacy – nie, to cokolwiek zmienia? Nic.

Nie ma tak, że wyprowadzisz się za granicę, to ktoś ma prawo pozbawić Cię nagle własności (na Litwie to ziemia), prawa do mówienia między sobą w swoim języku (mandaty za mówienie po polsku), czy nakazu abyś zdjął napis w swoim języku z zakupionej przez siebie nieruchomości (tabliczki na domach) czy ruchomości (busy z polskimi tablicami przewożące ludzi).

W takie sprawy zwyczajowo, w kraju, który mieni się cywilizowanym nie ma ingerencji państwa. A litewscy Polacy, wbrew propagandzie „Lietuvy” są u siebie. Przesunęła się granica, nie oni. Mamy więc tutaj do czynienia z inną jakością.

Oczywiście podobne przypadki zdarzyć się mogą na terenie Korei Północnej, tak jak zdarzały się w ZSRR, czy terenach zajętych przez III Rzeszę. I nie jest tak, że sobie każdy kraj może czynić na swoim terytorium absolutnie wszystko co mu się podoba.

W przeciwnym razie NATO, nie wchodząc w słuszność czy jej brak, nie miałoby prawa interwencji w Kosowie, a Stany Zjednoczone, wraz z koalicją w Iraku. Można sobie krytykować te interwencje jako słuszne czy nie słuszne. Jednak korzystały one właśnie z takiego mandatu! Bazowo argumentacja „ich kraj, ich decyzje” nie dotyczy więc wszystkiego.

Nie mamy prawa interwencji i pretensji, gdy „Lietuvisi” zaczną piec kwadratowe pączki, a nam się to będzie np. kojarzyło z jakąś traumatyczną lekcją matematyki, lub nawet spowoduje bankructwo polskich cukierni.

Skuteczność państwa zawsze widać po tym, jak broni praw swoich mniejszości i obywateli. Po tym mierzy się jego siłę. Tym zasługuje ono także na szacunek na arenie międzynarodowej, bądź jego brak. Wtedy każdy kto zamierza osobie danej narodowości zrobić krzywdę, dwa razy się zastanowi.

Czy naprawdę uważamy, że ludziom można zrobić wszystko? Czy usprawiedliwione jest to, co czyni się polskiej mniejszości na terenie Lietuvy, tylko dlatego, że Wileńszczyzna stała się częścią skomuszałej, byłej Litwy Kowieńskiej? Jeśli tak, to prowadzi do największych patologii, jak zasygnalizowałem wcześniej.

Często ci sami, którzy zaciekle bronią praw Litwinów do najbardziej podłych czynów, dokonują paradoksalnie innej rzeczy. Piętnują wielokrotnie bardziej delikatne w stosunku do sytuacji postępowanie II RP wobec mniejszości ukraińskiej.

Nota bene status ekonomiczny tej ostatniej był wyśmienity, ze swoimi bankami, spółdzielniami Masłosojuz, które eksportowały masło nawet do Mandżuko, czy finansowaniem prywatnych Ridnych szkół, wraz z siecią tych państwowych. Proporcjonalnie w porównaniu do nich ludność polska na Litwie jest po prostu biedna.

Co więcej bardziej piętnuje się osadnictwo wojskowe na Kresach, w tym na Wołyniu, gdy państwo polskie Ukraińcom ziemi nie zabierało, lecz dysponowało zasobami polskiego i rosyjskiego ziemiaństwa. Dziś „Lietuva” tę ziemię zabiera mniejszości, ale „Sza! Oni są u siebie!”. Doprawdy nigdy nie zrozumiem takiej hipokryzji.

Gdy się nad tym zastanawiam, a przede wszystkim nad omawianymi wypowiedziami, zaczynam rozważać dlaczego tak jest. Być może problem w tym, że społeczeństwo polskie nie ma najmniejszej wiedzy o tamtejszych realiach historycznych i teraźniejszych. A przy tym jej braku, jak gąbka wchłania obcą propagandę, podobnie jak obce interpretacje historii.

Stąd swoi potrafią gadać takie głupoty. W najlepszym bowiem razie, przy marszach w stylu NSDAP, które na Litwie oraz Ukrainie niejednokrotnie się odbywały, te kraje powinny być traktowane, przez inne z dystansem. Tak, tak powinno się dziać, gdy z honorami chowa się czołowego polityka, który współodpowiadał za holocaust na Litwie.

Jaka powinna nastąpić reakcja, gdy we Lwowie po śmierci każdego weterana SS Galizien, „kompania reprezentacyjna” młodych ludzi, w mundurach SS, z gapami strzela salwę honorową nad trumną. Dzieje się to za każdym razem, gdy ktoś z tej ssmańskiej, zbrodniczej dywizji odejdzie z tego świata.

Oba te kraje oczywiście produkują swoją propagandę, niczym kleszcz, który wbijając się w ciało, wpuszcza w nie substancję znieczulającą. Z jednej strony ta propaganda skupia się na tym, by pokazać jakoby ten kraj był: demokratyczny, nowoczesny i tolerancyjny, korzystając z niewiedzy ludzi o realiach.

Z drugiej strony w przypadkach dopieszczania zbrodniarzy, informuje, że to niby było inaczej, relatywizuje itp. Nasi rodacy, wolą zaś wierzyć w to co im wygodne. Czynią to nawet, gdy przed ich oczyma dzieją się rzeczy rażące. Myślą tak, kiedy zachód jest przewrażliwiony na tolerancję, nawet wobec imigrantów, których żądania stają się niejednokrotnie bezczelne.

A tu nagle omawiamy sytuację Polaków, autochtonów, którzy chcą mieć tylko prawa podstawowe. Prawa w cywilizowanym świecie, nie tyleż nawet zwyczajne, co tak oczywiste, iż się o istnieniu takich kwestii w Polsce zapomina. Są bowiem codziennością, tak w życiu Polaków, jak i mniejszości w naszych granicach.

Nie jest tak na Miłość Boską, że na Litwie uchwalą sobie np. prawo publicznej chłosty Polaków i ok., super są u siebie. Nie jest tak, że uchwalą sobie, iż każdy Polak podlega comiesięcznej rekwizycji całości gotówki z portfela.

Pamiętam moją rozmowę z Januszem Korwinem-Mikke przed ponad dwoma laty. Było to na korytarzu, przed jedną z audycji radiowych. Ja wychodziłem, on wchodził. Zdenerwował mnie na niedługo przedtem jego tekst w radiu, identyczny z omawianym. Powiedziałem coś w stylu, że podobają mi się niektóre jego wypowiedzi, ale co jakiś czas potrafi coś kolejną z nich zepsuć.

Przeszedłem natychmiast do Polaków na Litwie, polemika trwała jakiś czas, przytaczałem liczne fakty, o których nawet nie wiedział. Po czym stwierdził, że w takiej sytuacji szanujący siebie kraj wysłałby tam czołgi. Co ciekawe politycznie poprawni politycy, jak np. Paweł Kowal, po przytoczeniu miażdżących faktów w temacie, reagują też zdaniem z czołgami. Jednak inaczej: „A co wyślemy tam czołgi?”.

Po tym stwierdzam, iż problem tkwi w wiedzy oraz znajomości realiów. Jednak nie trzeba czołgów, by tę sytuację zmienić. Wystarczą innego rodzaju wysiłki na arenie międzynarodowej. Jeśli jednak będziemy się sami znieczulać, usprawiedliwiać swoje nieróbstwo, tchórzostwo i sztucznie uspakajać w psychice swój brak reakcji oraz bezradność, to nic innego jak robota na korzyć złych ludzi.

Ci ludzie czynią na ich terytorium wszystko co im się podoba. Pewne sprawy podlegają jednak prawu międzynarodowemu. Kraj, który podpisuje ściśle sprecyzowane zobowiązania, względem konkretnych standardów, (a Litwa podpisała takie nie jedno) ma prawo czuć się krajem o wyższych standardach. Ma prawo czuć się krajem cywilizowanym i być jako taki postrzegany.

„Lietuvisi” tego prawa nie mają, bo te umowy w wielu miejscach złamali. Są więc uzurpatorami. Wspomniane dokumenty stanowią: podpisujecie to, więc pomimo iż jesteście suwerennym państwem, uznajecie pewien savoir vivre, pewien model zachowania oraz nadrzędne prawa. Wtedy możecie się trzymać tej konkretnej grupy krajów o wyższych standardach i tak być traktowani.

Albo więc „Lietuvę” należy z grona cywilizacji wykluczyć i zakwalifikować jako kraj o standardach republiki bananowej, albo uruchomić sankcje które sprowadzą ją na ziemię. Argument, że są u siebie stałby się stosowalny, i zrozumiały tylko w jednym przypadku (bez rządów jakiegoś reżimu).

A mianowicie gdyby kraj ten miał inny status i np. robił z opakowaniach po kliszy fotograficznej kolczyki. Ewentualnie wbijał sobie płytkę w dolną wargę, albo nosił ozdobną kostkę przy nosie. Zarówno drodzy „Lietuvisi” oraz polemiści muszą zrozumieć: albo, albo. Chyba jednak z dzikimi ludami, w sprawach dobroci wobec bliźniego można by się dogadać szybciej…

Aleksander Szycht

Więcej postów