Kraków marzy o Manhattanie, przedsiębiorcy boją się „cichej likwidacji”. I grożą pozwami

Niezależny dziennik polityczny

Nie ściernisko i nie San Francisco, jak w popularnej piosence, ale tereny przemysłowe, które mają być krakowskim Manhattanem. Taką wizję dla prawie 680 hektarów na wschodzie Krakowa kreślą jego władze. Masterplan „Nowe Miasto” ma dać fundamenty pod zieloną, prężnie rozwijającą się dzielnicę z wysokościowcami. Ale działający na tym terenie od lat przedsiębiorcy na pomysły miasta się nie godzą. — Wejście w życie planu mrozi naszą działalność. A tym samym skazuje nas na wymieranie — skarżą się właściciele biznesów i zapowiadają wielomilionowe pozwy przeciwko miastu.

  • Plan „Nowe Miasto” zakłada powstanie całkiem nowej, „samowystarczalnej” dzielnicy ze szkołami, ośrodkami zdrowia, morzem zieleni i wysokościowcami do 150 m. Wkrótce o jego przyjęciu zdecydują miejscy radni 
  • Na wejście w życie zapisów nie godzą się niektórzy działający na Rybitwach przedsiębiorcy, bo – jak mówią Onetowi – pozbawiają ich możliwości rozwoju 
  • — Dla każdego biznesu oznacza to stagnację i oddawanie pola konkurencji — mówi nam jeden z przedsiębiorców, który na tym terenie działa od 19 lat 
  • Władze Krakowa przekonują, że plan „Nowe Miasto” to szansa dla następnych pokoleń i odpierają zarzuty, że jest fanaberią planistyczną, która zrodziła się w ciągu ostatniego roku 
  • Mocnym głosem w dyskusji są mieszkańcy okolicznych osiedli, dla których zapisy planu brzmią jako obietnica pozbycia się uciążliwego fetoru, generowanego przez niektóre zakłady 

Wizja nowego miasta

Z sadzawki pomiędzy blokami tryska woda, pluskają się w niej łabędzie. Zieleń porasta niemal każdy wolny skrawek — trawnik skrzy się w popołudniowym słońcu, drzewa oplótł bluszcz, krzewy zdobią okoliczne penthausy. Nad okolicą góruje kilkudziesięciopiętrowy wieżowiec – blok, a może biurowiec. Wszystkiemu przygląda się ojciec z synem, który chyba właśnie zadaje mu jakieś istotne pytanie.

Dziś ten obrazek to tylko owoc wyobraźni architekta. Pokazuje, jak za kilkadziesiąt lat wyglądać może fragment niespełna 700-hektarowego obszaru na wschodzie Krakowa. To właśnie tu – na Rybitwach (część dzielnicy Podgórze) władze miasta chcą stworzyć samowystarczalną dzielnicę z zabudową mieszkaniowo-biurowo-usługową, morzem zieleni.

Masterplan dla „Nowego Miasta” już został w mieście okrzyknięty planem dla „krakowskiego Manhattanu”. Wkrótce o jego losie decydować będą miejscy radni.

„Walka o przyszłość Krakowa”

Pomysły są śmiałe i ambitne. W miejscowy plan urzędnicy włączyli dwa obszerne place, szkoły, żłobki, ośrodki zdrowia. W nowej dzielnicy będzie mogło stanąć ponad 20 budynków o wysokości między 90 a 150 m. Wzdłuż rzeki Drwiny mają powstać bulwary i park, na 15 ha planowany jest las. Priorytetem — jak słyszymy w krakowskim magistracie — ma być rozbudowa układu komunikacyjnego — budowa linii tramwajowej, powstanie nowych dróg. Urzędnicy policzyli, że na obszarze „Nowego Miasta” w 34 tys. nowych mieszkań będzie mogło zamieszkać ok. 100 tys. mieszkańców.

— To jest walka o Kraków przyszłości — mówi Onetowi o założeniach planu Jerzy Muzyk, wiceprezydent Krakowa odpowiedzialny za inwestycje i planowanie przestrzenne.

Na ile jednak wizje, które wespół z planistami i architektami nakreśliły władze Krakowa, mają szansę się ziścić? Na razie sytuacja wydaje się być patowa. Bo zmiany przeznaczenia terenu nie chcą działający na Rybitwach przedsiębiorcy.

 Na tym obszarze działa kilkadziesiąt dużych i średnich firm generujących rocznie ponad 8 mld przychodów ze sprzedaży i ponad 1 mld zysku netto. Te przedsiębiorstwa zatrudniają ponad 10 tys. pracowników — wylicza Remigiusz Tytuła, prezes Klastra Rybitwy, stowarzyszenia, które powstało, by skonsolidować głos przedsiębiorców, sprzeciwiających się planom miasta.

Nowe Miasto, stary smród

Teren, o którym mówi Tytuła nie ma jednak dziś w Krakowie dobrej prasy. W ostatnich 10-20 latach wyrosło tam wiele nowych biznesów — nowoczesnych fabryk, hal produkcyjnych, centrów logistycznych. Ale największy problem, który dosłownie czuć, generują tam inne firmy — garbarnia, kompostownie, sortownie śmieci.

Gdy kilka lat temu odwiedzałam mieszkańców okolicznych osiedli: Płaszowa, Złocienia czy Przewozu, wszyscy zgodnie przyznawali, że dochodzący z Rybitw smród uprzykrza im życie. Skarżyli się na duszności, częste wymioty, drapanie w gardle, nerwice. Od władz miasta domagali się znalezienia źródła uciążliwości i jego zlikwidowania. Miasto z początku było zdeterminowane, zwłaszcza że obawiało się, że śmierdzieć zacznie, gdy do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży przyjedzie papież Franciszek. Od 2016 roku w sprawie niewiele drgnęło. Urzędnicy zlecili badania (prowadzili je naukowcy Uniwersytetu Ekonomicznego) i rozpoczęli hermetyzację sąsiadującej z osiedlami miejskiej oczyszczalni ścieków. Problem jednak nie zniknął. Wystarczy więc na chwilę pobyć w tej okolicy, by zrozumieć, co na myśli mają ci, którzy mówią, że „zanim powstanie „Nowe Miasto” trzeba się pozbyć „starego smrodu”.

Komunikacyjna porażka

Kolejnym problemem jest fatalny dojazd. Obszar od południa ogranicza linia kolejowa (rejon stacji Kraków Płaszów), a od wschodu trasa S7. Mimo to komunikacyjnie jest on jedną z największych porażek miasta.

Jego oś stanowi ul. Półłanki, którą codziennie przejeżdżają tysiące tirów, ciężarówek i śmieciarek. Zamiast chodnika jest wąskie pobocze, o tej porze roku zamieniające się w błotnistą breję. O należytym oświetleniu i dodatkowych przejściach maszerujący tędy do pracy krakowianie mogą tylko pomarzyć. Kierowców ostatnio ucieszył świeżo wylany asfalt. — Rząd rzucił pieniądze na Igrzyska Europejskie, więc wreszcie starczyło na załatanie Półłanki — zżyma się jeden z pracowników pobliskiego zakładu.

Inny ironizuje: — Jak już staniemy w korku na te kilkadziesiąt minut, to przynajmniej na równym.

Bolączką tych, którzy od lat tu pracują i prowadzą biznesy, jest także brak kanalizacji sanitarnej („wywozimy nieczystości jak za króla Ćwieczka”) i deszczowej. W efekcie teren położony nad rzeczką Drwiną, w pobliżu koryta Wisły jest sukcesywnie podtapiany.

Przeprowadzka numer jeden

Przedsiębiorcy, których odwiedziliśmy, wspominają czasy, gdy podejmowali decyzję, by właśnie na Rybitwy przenieść swoje biznesy. Zachęcały do tego same władze Krakowa, którym zależało, by duże (i uciążliwe) przedsiębiorstwa wyprowadzić na obrzeża i nie generować konfliktów. Podstawą do ich funkcjonowania stał się zaś miejscowy plan zagospodarowania, który wszedł w życie w 2013 roku. Działki na mapkach pokolorowano na jasnofioletowo — teren przeznaczono pod przemysł i usługi.

—Przeprowadziliśmy się z okolic ronda Matecznego 10 lat temu zachęceni planem miejscowym. Przeniesienie się na Rybitwy sprawiło, że odeszło od nas 30 proc. załogi, ale pomimo tych trudności związaliśmy przyszłość spółki z tym miejscem – przyznaje Adam Zegiel, współwłaściciel firmy Ateneum. To największy polski dystrybutor książek, gier planszowych, zabawek i artykułów papierniczych, który dziś zatrudnia ok. 800 osób. W ciągu roku z magazynu przy ul. Półłanki do klientów trafia 2,5 mln paczek.

W 2014 roku z ul. Wrocławskiej na Rybitwy swoją firmę — najstarszą polską Drukarnię Wydawniczą im. Anczyca— przeniósł także Piotr Janicki, który firmę (niegdyś państwowe przedsiębiorstwo) prowadzi ze swoim ojcem. Prawie 50 pracowników i maszyny drukarskie zajmują przestrzeń należącą do kompleksu Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego (MARR) przy ul. Nad Drwiną.

„Miasto zmienia zasady gry”

Dłużej, bo od 19 lat działa tu także firma Consorfrut. Zajmuje się dystrybucją owoców i warzyw, konfekcjonowaniem i dojrzewaniem. To jedna z największych firm w branży. Zatrudnia ponad 500 osób. —Działaliśmy początkowo w wynajmowanej powierzchni, ale w 2007 roku kupiliśmy od miasta działkę przy ul. Christo Botewa wraz z warunkami zabudowy. Zapłaciliśmy więc wtedy za grunt i za prawo do wybudowania tu centrum logistycznego. Pierwsza hala stanęła w 2011 roku, kolejna pięć lat później — wspomina Jerzy Seweryn, dyrektor generalny Consorfrut Polska.

Ale – jak dodaje – ostatnio jego biznes w tym miejscu ma pod górkę. Firma (zgodnie zresztą z warunkami zabudowy) chciała postawić trzecią halę. — W związku z proponowanymi zmianami nie będzie to możliwe, bo plan dla „Nowego Miasta” przewiduje w tym miejscu minimalną wysokość zabudowy 20 m. A nie buduje się tak wysokich magazynów typu chłodnia — zaznacza Seweryn.

— Przeprowadzając się tu, otrzymaliśmy od miasta gwarancję, że działalność naszej firmy wpisuje się w charakterystykę tego terenu i aktualnego planu zagospodarowania. My się nie zmieniliśmy. To miasto zmienia zasady gry — to już komentarz Krzysztofa Potoka, prezesa firmy Platinet dystrybutora elektroniki użytkowej — do laptopów, telewizorów czy smartfonów, ale także do ładowarek dla samochodów elektrycznych. Przy ul. Śliwiaka zajmuje ona sporą halę i mniejszy budynek biurowy. Zatrudnia 80 osób.

—Analizuję już kolejną wersję planu „Nowe Miasto”. Poprzednia dzieliła nam czterohektarową nieruchomość na pół. Ta obecna przewiduje podzielenie jej na trzy części — pod usługi, pod usługi oświatowe oraz pod usługi rekreacyjne i sportowe z terenami zielonymi — kreśli nad wydrukami planu prezes Potok i opowiada, że przez lata skupowali działki, by móc na większym terenie postawić długą halę — obiekt logistyczno-produkcyjny. Chcieli wybudować obiekt o wielkości 20 tys. m kw. pod produkcję ładowarek do samochodów elektrycznych i zatrudnić 200 osób. — Siedzimy właśnie w budynku, który miał zostać pod budowę hali wyburzony. Ale nie możemy go wyburzyć, bo gmina skutecznie nam blokuje rozpoczęcie inwestycji. Przesuwamy więc ją z roku na rok — mówi Onetowi.

Wykolejone plany przedsiębiorców

Podobny ból głowy ma Zegiel:— Planujemy budowę nowej hali o powierzchni ponad 11 tys. m kw. Udało nam się uzyskać prawomocne pozwolenie na budowę, ale na przeszkodzie stanęły nam założenia nowego planu zagospodarowania przestrzennego. Zakłada on bowiem przecięcie w połowie naszej hali drogą szybkiego ruchu. Boimy się wydać kilkadziesiąt milionów na budowę budynku, który za trzy lata decyzją ZRID może zostać wyburzony — mówi współwłaściciel Ateneum.

Bliźniaczy problem mają — niemal po sąsiedzku — w Kolejowych Zakładach Nawierzchniowych „Bieżanów”. To jedyny polski producent rozjazdów kolejowych i tramwajowych, działa w tym miejscu ponad 70 lat. — Przez środek naszego zakładu według nowego planu ma przechodzić nowa droga — słyszymy od wiceprezesa KZN Grzegorza Leszczyńskiego.

— Dlaczego akurat tędy? Nikt tego nie wie. 20 m dalej jest wolny teren, ale ktoś uparł się, że poprowadzi układ drogowy prosto przez naszą halę. Zresztą pierwsze rysunki planu prowadziły tę drogę właśnie tam, bliżej kolejowych torów w śladzie istniejącej dziś ulicy, dlaczegoś jednak miasto wolało ją przesunąć na istniejący obiekt. Złośliwość? Lobbing? Takich konfliktów planu z istniejącą zabudową jest tu bez liku. Wymazano gumką kilka hektarów zagospodarowanego obszaru i narysowano coś od nowa. Wszystko byłoby dobrze, gdyby teren należał do miasta, ale do miasta nie należy – nie kryje oburzenia.

I dodaje: — Nowe, mieszkaniowe przeznaczenie tego terenu oznacza, że nie będziemy mogli dalej funkcjonować. Zresztą już dziś jesteśmy blokowani, bo gdy w dobie kryzysu energetycznego chcemy postawić panele fotowoltaiczne, nie możemy otrzymać z magistratu pozwolenia na budowę. Podobnie jest z pociągnięciem gazu, postawieniem fundamentu pod maszynę czy przedłużeniem toru suwnicowego.

Masterplan dla Rybitw rodzi także pytania o przyszłość placu handlowego, gdzie zaopatrują się sklepy, restauracje czy stołówki z całej Małopolski. Swoje produkty spożywcze — głównie owoce i warzywa oferuje tam około 200 przedsiębiorców i 300 rolników. W ciągu doby plac odwiedza ok. 1,2 tys. kupców. Na razie nie wiadomo, w jakie miejsce mógłby się przenieść.

Spory obszar na Rybitwach zajmuje też producent kabli i przewodów Tele-Fonika (spółka należy do Bogusława Cupiała, byłego właściciela Wisły Kraków). Jej grunty w nowym planie mają zmienić funkcję na mieszkaniową. W magistracie usłyszeliśmy, że składane przez Tele-Fonikę uwagi nie zostały uwzględnione. Na nasze pytania o opinię na temat „Nowego Miasta” władze spółki nie odpowiedziały.

Widmo drugiej przeprowadzki

Dla przedsiębiorców, z którymi rozmawialiśmy, problemem staje się kwestia finansowania inwestycji. — Banki już zadają nam pytania, co się tu dzieje, jaka nas czeka przyszłość. A gdy usłyszą, że za kilka lat nas tu nie będzie, to z kredytowania inwestycji zaczną wychodzić, a o nowym finansowaniu możemy zapomnieć — przewiduje Leszczyński.

Zegiel: — Nas też banki pytają, co z naszą przyszłością, czy to miejsce, w którym jesteśmy, jest stabilne i czy możemy się rozwijać.

Niepokój odczuwają także w zarządzie firmy Amara – to z kolei producent z branży farmaceutycznej. W sumie w dwóch zakładach (Rybitwy i Bieżanów) zatrudnia prawie 350 osób. Siedem lat temu przy ul. Półłanki postawili hurtownię. Firma w tej lokalizacji otrzymała pozwolenie na budowę dwóch obiektów — magazynu i laboratorium. Ale na razie z planami inwestycyjnymi się wstrzymuje, bo plan „Nowe Miasto” na ich terenie przewiduje funkcję mieszkaniową. — Nieustannie wykonujemy analizy ryzyka dotyczące tego, co czeka spółkę, jeśli nowy plan miejscowy wejdzie w życie — przyznaje Mateusz Libudzic, dyrektor zarządzający w ZF Amara.

I dodaje, że każda ewentualna zmiana lokalizacji dla spółki byłaby wyzwaniem nie tylko logistycznym, ale także formalno-prawnym. — Działanie firmy Amara jest ściśle związane z naszym zakładem farmaceutycznym, mieszczącym się w Bieżanowie. Wszystkie otrzymane certyfikaty są związane nie tyle z firmą, ile z jej lokalizacją, a wydaje je m.in. Główny Inspektorat Farmaceutyczny. W wypadku konieczności zmiany miejsca, będziemy musieli złożyć wnioski o nowe certyfikacje i pozwolenia, a ich uzyskanie może zająć około roku. To rodzi zagrożenie przerwania dostaw produktów do aptek i hurtowni farmaceutycznych – zaznacza Libudzic.

Dla Piotra Janickiego konieczność wyprowadzki z Rybitw to kwestia być albo nie być firmy. — Przymuszenie nas do wyprowadzki wiąże się z olbrzymimi kosztami i tymczasową koniecznością ograniczenia produkcji, co spowoduje duże trudności oraz może być przyczyną powstania m.in. zatorów płatniczych. Od lat mamy stałą załogę, dla której relokacja spółki byłaby dużym utrudnieniem — zaznacza Janicki.

I dodaje: — Drukarnia współpracuje z sąsiednimi biznesami — dostawcą materiałów poligraficznych, firmami zajmującymi się uszlachetnianiem druku, centrami dystrybucyjnymi czy innymi drukarniami — takie powiązania buduje się latami. Plan „Nowe Miasto” to dla nas jedna wielka niepewność, a tak się nie da odpowiedzialnie prowadzić biznesu.

Dyrektor Consorfrut Polska obawia się jeszcze czegoś innego: – Jeśli np. tereny, które obecnie zajmują przedsiębiorcy, w nowym planie zostaną przeznaczone pod usługi użyteczności publicznej i miasto postanowi budować np. szkołę lub szpital, to pojawi się przesłanka do wywłaszczania przedsiębiorców.

Grzegorz Leszczyński: — Przedsiębiorcy podjęli się trudu inwestycji na dosyć trudnym terenie i osiągnęli sukces: zatrudniają tysiące pracowników, notują fenomenalne przychody i płacą niemałe podatki. Ale plan zakładał także działania miasta — zwłaszcza jeśli chodzi o rozwój układu komunikacyjnego. Nie dotrzymali swojej części umowy społecznej, a teraz wrzucają nowy plan z jeszcze bogatszym układem drogowym i pytanie brzmi – kto ma w to uwierzyć.

Wiceprezydent: nie ma zmowy w urzędzie

Władze Krakowa konsekwentnie odpierają zarzuty, jakoby plan „Nowe Miasto” miał na celu „cichą likwidację” biznesu na Rybitwach— Absolutnie zaprzeczam wszelkim tezom i twierdzeniom, że jest jakaś zmowa w urzędzie polegająca na tym, że będziemy blokować wszelkie inwestycje związane z rozbudową funkcji przemysłowych tylko dlatego, że jest procedowany plan „Nowe Miasto” — zaznacza w rozmowie z Onetem Jerzy Muzyk. I dodaje, że często takie twierdzenia podyktowane są tym, że przedsiębiorca nie jest zainteresowany podpisaniem umowy w zakresie obsługi komunikacyjnej, która wynika z art. 16 ustawy o drogach publicznych. — A to tylko dlatego, że przedsiębiorca uważa, że nie powinien tego sam robić. Natomiast my uważamy, że jego inwestycja generuje inne konsekwencje komunikacyjne, niż on to przedstawia.

Inaczej to widzi współwłaściciel Ateneum, który, by dostać pozwolenie budowlane, wykonał dojazd do nowej hali. — Kiedy staraliśmy się o pozwolenie na budowę pierwszej hali, chciano na nas wymóc budowę ronda na ul. Półłanki. Wykup gruntów i koszt budowy został oszacowany na ok. 4 mln zł. Ostatecznie zostaliśmy zobowiązanie do wybudowania i przekazania miastu 300 m drogi (wydatek ok. 1 mln zł). Bez tego nie uzyskalibyśmy pozwolenia na użytkowanie budynku – opowiada Zegiel.

Prezes Platinet w rozmowie z Onetem twierdzi, że krakowscy urzędnicy stosują wobec niego rodzaj obstrukcji. — Informują, że nie wydadzą pozwolenia, bo nie mamy wjazdu na posesję, a mamy dwa 16-m wjazdy. Sugerują, że mogliby się zgodzić, jeśli wjazd będzie od innej strony. Do tego potrzebna jest budowa drogi na sąsiedniej działce, która do nas nie należy — mówi Potok. — Kazano nam zrobić analizę ruchu generowaną przez firmę. Zobaczymy, czy urząd weźmie te dane pod uwagę.

Projektant, który stara się o pozwolenie na budowę dla Platinetu w opinii napisał: „Władze forsują swoje pomysły z subtelnością walca drogowego, nie oglądając się na pomysły ludzi, których te pomysły bezpośrednio dotyczą”.

Wiceprezydent Muzyk zaprzecza. — To jest standard, który wynika z przepisów prawa. Jeżeli ktoś chce realizować zabudowę, która generuje ruch komunikacyjny, to przebudowa układu drogowego z reguły wiąże się z koniecznością przebudowy lub rozbudowy istniejącego układu drogowego, a nadto wejścia w cudzy teren. Zaprzeczam wszelkim takim twierdzeniom, że istnieje celowa jakaś obstrukcja polegająca na blokowaniu inwestycji w tym obszarze. Jeżeli ktoś ma zarzuty w tym zakresie, to nie ma żadnego problemu, by wystąpić z zarzutem o bezczynność organu do określonych jednostek, zobowiązując do wydania stosownych decyzji — podkreśla wiceprezydent. I dodaje: — Absolutnie zabraniam stosowania jakichkolwiek metod, które by skutkowały tym, że w sposób sztuczny blokujemy urzeczywistnianie planu, który aktualnie obowiązuje, bo to jest prawo miejscowe.

„To nie planistyczna fanaberia”

Wiceprezydent Muzyk zapewnia nas także, że „dziesiątki razy” był na Rybitwach, gdy trwały prace nad masterplanem dla tego obszaru. I choć przyznaje, że zdaje sobie sprawę, że jak każdy plan miejscowy — także i ten narusza czyjeś interesy, to uważa protesty przedsiębiorców za spóźnione.

— Najlepiej powiedzieć teraz, że niech urbaniści się przejadą tam i zobaczą, jak rzeczywistość wygląda, to dopiero zrozumieją, jak bardzo błądzą. Nic bardziej mylnego. Idea powstała w 2014 roku po siedmioletnich pracach nad zmianą studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Nowe studium wskazało ten teren do głębokiego, całościowego przeobrażenia, bo mówi się o metropolitalnej funkcji tej dzielnicy. Mówi się o zmiksowaniu funkcji mieszkaniowej, usług publicznych i terenów zielonych. Plan dla „Nowego Miasta” nie jest więc — jak twierdzą niektórzy — fanaberią planistyczną, która zrodziła się w ciągu ostatniego roku.

Plan „Nowe Miasto” jest jednym z priorytetów „Strategii Rozwoju Krakowa. Tu chcę żyć. Kraków 2030”.

Nowa Huta jako alternatywa?

Wiceprezydent podkreśla też, że miasto – owszem – chce wyprowadzić z Rybitw biznesy, ale w pierwszej kolejności te związane z gospodarką odpadami. Dokąd? Najprawdopodobniej na tereny dawnego Kombinatu w „Nowej Hucie”. One jednak nadal należą do firmy ArcelorMittal, z którą miasto pertraktuje już czwarty rok. Obie strony przyznają, że rozmowy są trudne. W tle pojawia się temat miejscowego planu zagospodarowania tego terenu.

— Dla tych firm proponujemy ok. 30 ha, czyli co najmniej dwa razy tyle, ile zajmują na terenie Rybitw, w obszarze, gdzie diabeł mówi dobranoc, gdzie nie mają żadnego kontaktu z zabudową mieszkaniową, czyli w środku kombinatu z dostępem do drogi publicznej, którą miasto zamierza wybudować. Chciałbym, żeby te firmy tam się przeniosły — mówi Muzyk.

Dla pozostałych, niekoncesyjnych firm proponuje dwie inne lokalizacje: w strefie aktywności gospodarczej przy ul. Igołomskiej oraz na terenach Nowej Huty Przyszłości. — Nie jest więc tak, że te firmy nie mają wyboru. Wyboru nie mają ci prywatni właściciele działek, którym mówimy: słuchajcie, przegłosowano na waszym terenie użytek ekologiczny – podkreśla wiceprezydent, ale jednocześnie zaznacza: — Każda funkcjonująca na tym obszarze firma, która nie trudni się gospodarką odpadami, może na tym terenie pozostać, jak długo chce.

—Zapisy planu Nowe Miasto dopuszczają, że takie firmy mogą się przebudowywać, mogą się remontować, mogą się dostosowywać do zmieniających ich branżę warunków technicznych. Jedynie czego nie mogą, to budować nowych hal, bo plan ma na celu zatrzymanie dalszego rozwoju funkcji przemysłowo-magazynowej. Nikt firmom nie broni kontynuować działalności, jedynie nie będą mogły się rozwijać poprzez wznoszenie nowych obiektów — przyznaje Muzyk.

„Skazani na wymarcie”

— Dla każdego biznesu oznacza to stagnację i oddawanie pola konkurencji — komentuje dyrektor Consorfrut. A wtóruje mu wiceprezes KZN: — W sektorze produkcji właściwie co roku konieczne są nowe inwestycje, chcąc utrzymać się na rynku. Jeżeli nie będziemy mieć możliwości rozwoju, zostaniemy skazani na wymarcie.

Tytuła: — Słyszymy opowieści o Nowej Hucie Przyszłości, o Kombinacie, ale to są tylko hasła — za tym nic nie stoi. Chcą byśmy własnymi pieniędzmi — przenosząc się na tereny otaczające hutę ArcelorMittal — zrealizowali ich wizję dla tego rejonu miasta, a władze wtedy ogłoszą swój sukces. Nowa Huta Przyszłości to kolejny urzędniczy plan bez związku z rzeczywistością, nikt tam nie chce inwestować i by ratować utopijny projekt, chcą nas zmusić do przeprowadzki.

Zegiel: — Dziś, z perspektywy czasu żałuję, że wybraliśmy Rybitwy na miejsce prowadzenia biznesu. Władzom miasta wydaje się, że taki biznes łatwo przenieść, ale my musimy zachować ciągłość dostaw. Nie możemy zrobić przerwy, bo stracimy klientów, a pracownicy zatrudnienie.

Obawa o utratę pracowników, którzy nie będą chcieli zmienić lokalizacji pracy, przewija się w rozmowach z niemal każdym przedsiębiorcą.

Groźba miliardowego odszkodowania

Nici porozumienia między przedsiębiorcami a władzami miasta nie widać. Co pierwsi uważają plany urzędników za „konfliktogenne i destrukcyjne dla Krakowa”, drudzy mówią o „początku mozolnego procesu, którego efekty zobaczą wasze dzieci i wnuki”.

Sprawy stają na ostrzu noża, bo niebawem o losie planu „Nowe Miasto” zadecydują miejscy radni. Ci są zasypywani pismami, w których przedsiębiorcy ostrzegają, że przyjęcie zapisów sprawi, że na terenie Rybitw wzrośnie bezrobocie, a miasto czekają wieloletnie procesy o odszkodowanie.

W projekcie planu przewidziano, że ich kwota może sięgnąć 100 mln zł, ale gdy rozmawiam z przedsiębiorcami, słyszę, że tyle żądać będzie każda firma z osobna. Zdaniem Remigiusza Tytuły odszkodowania przedsiębiorców mogą opiewać w sumie na kwotę przekraczająca miliard złotych.

Wiceprezydent Muzyk mówi, że ma świadomość kosztów, jakie towarzyszą przyjęciu nowego planu. Ale zaznacza: —To nie jest tak, że z automatu na drugi dzień po uchwaleniu planu wszyscy niezadowoleni z tego planu mogą iść do miasta po miliardowe odszkodowanie, bo z samego faktu uchwalenia planu nie uzyskują tytułu prawnego do odszkodowania. Odszkodowanie należy się w sytuacji szkody rzeczywistej, a nie hipotetycznej. Poza tym w przypadku wielu nieruchomości objętych planem nastąpi znaczący wzrost wartości tych nieruchomości.

Dodaje przy tym, że miasto, gdyby chciało poprowadzić drogę przez czyjś teren, nie potrzebuje zapisów planu. — Jeżeli powstałyby Trasa Ciepłownicza i Nowobagrowa jako domknięcie trzeciej obwodnicy, to specustawa daje możliwość poprowadzenia drogi nawet niezgodnej z planem na podstawie specustawy o szczególnym trybie realizacji inwestycji dróg publicznych, w oparciu na której wydaje się decyzje ZRID — mówi Muzyk.

Plan dla wnuków

Władze Krakowa uważają, że na plan „Nowe Miasto” należy patrzeć zupełnie inaczej niż na inne obowiązujące w mieście plany miejscowe. Przekonują, że jego przyjęcie bądź nie to nie dyskusja o Krakowie tu i teraz, ale o tym, co wydarzy się na tym terenie za 20-30 lat. I wybór pomiędzy miastem rozwijającym się a stagnacją. Wiceprezydent Muzyk zapewnia, że zależy mu na uruchomieniu miastotwórczego procesu, którego pierwszym elementem będzie zapewnienie Rybitwom, a tym samym sąsiednim osiedlom lepszego transportu zbiorowego. W pierwszej kolejności ma powstać linia tramwajowa od ulicy Śliwiaka do osiedla Złocień. Drugi priorytet to kanalizacja i retencja.

Gdy spór między miastem a przedsiębiorcami narasta, na miejskich stronach pojawił się tekst o mieszkańcach, którzy domagają się, by władze Krakowa jak najszybciej plan „Nowe Miasto” wprowadziły.

 Przedsiębiorcy nie powinni negować planu i „krzyczeć”, że im się zabrania rozwijania działalności, bo doskonale wiedzieli, że to nastąpi. Przecież już praktycznie blisko 10 lat temu powstało studium, w którym zostało zapisane, że te tereny będą przeznaczone na biura i mieszkania – twierdzi cytowana przez miejski portal Kraków.pl Stanisława Socha, mieszkanka Przewozu ze stowarzyszenia Partycypuj. I dodaje, że „łatwiej przecież przenieść halę magazynową czy zakład pracy niż kamienicę, czy osiedle z ludźmi”.

Daniel Galicki ze stowarzyszenia „Bieżanów Prokocim — STOP Powodzi” w rozmowie z Onetem zwraca jednak uwagę, że do dziś nie ma jasności, jak bardzo za uciążliwości zapachowe odpowiadają biznesy z Rybitw, a w jakim stopniu miejska oczyszczalnia. — Nie mamy pewności, czy dzięki planowi problem odoru zniknie. Nasze wątpliwości budzi także sposób odprowadzania wody z terenu „Nowego Miasta”, który może powodować, że Bieżanów będzie częściej zalewany.

Wiceprezydent Muzyk odpowiada: — Minimalna powierzchnia biologicznie czynna w obowiązującym planie Płaszów-Rybitwy wynosi 20 proc., a w planie Nowe Miasto jest ona na poziomie średnio 50 proc.

„Założenia idealistyczne, ale niewykonalne”

W sieci pojawiła się petycja poparcia dla planu „Nowe Miasto”. Czytamy w niej: „Dziś z ogromnym niepokojem śledzimy medialne doniesienia, w których przedstawiciele niektórych Klubów Radnych wzywają do odrzucenia MPZP Nowe Miasto. Apelujemy, aby podczas głosowania nad Planem uwzględniono nie tylko głos przedsiębiorców i biznesu, ale również nasz — mieszkańców.”

Jacek Bednarz, przewodniczący klubu prezydenckiego Przyjazny Kraków i radny dzielnicy Podgórze, uważa, że dziś głos mieszkańców jest słabo dostrzegalny: — Słuchając niektórych radnych, także mam wrażenie, że jeszcze przed sesją podjęli decyzję. Ja natomiast apeluję, by wziąć pod uwagę głos każdej ze stron i świadomie głosować. Każdemu radnemu, który chce lepiej poznać specyfikę tego miejsca, proponuję wycieczkę.

Grzegorz Stawowy, radny Koalicji Obywatelskiej i szef miejskiej komisji planowania przestrzennego w rozmowie z Onetem twierdzi, że mieszkańcy będą zwolennikami planu „Nowe Miasto”, bo „nic poza obietnicami wyprowadzenia uciążliwych firm ich nie interesuje”. — Prezydent obiecał przedstawić plan „Nowe Miasto”, gdy gotowy będzie plan dla „Kombinatu” i będzie gwarancja, że tam będzie mógł się przenieść uciążliwy biznes. Do dziś tej gwarancji nie mamy — mówi Onetowi Stawowy. Jego zdaniem na planie mogą skorzystać właściciele działek, na których przewidziano wysoką zabudowę (ceny nieruchomości wzrosną), ale plan zawiera szereg błędów. — Założenia brzmią idealistycznie, ale wiele elementów jest niewykonalnych w praktyce.

Z głosowania nad przyjęciem planu wyłączy się wiceprzewodniczący klubu PiS Mariusz Kękuś, który jednocześnie jest wiceprezesem MARR-u. Spółka w Bussines Parku nad Drwiną oferuje prawie 15 tys. m kw. powierzchni najmu dla firm. — Czekamy na ostateczną wersję planu. Spółka cały czas analizuje sytuację i będzie podejmować odpowiednie kroki w zależności od tego, czy plan wejdzie w życie i w jakim kształcie — mówi Onetowi wiceprezes MARR.

W ubiegłym tygodniu w liście otwartym do prezydenta Jacka Majchrowskiego przedsiębiorcy poprosili o jeszcze jedną turę rozmów. „Spotkajmy się przy planistycznym stole. Pan jako gospodarz i mieszkańcy oraz pracodawcy i przedsiębiorcy jako faktyczni użytkownicy tej przestrzeni miejskiej. Wspólnie dajmy przykład, jak można tworzyć Lepsze Miasto” — apeluje do prezydenta Klaster Rybitwy.

Więcej postów