Wydatki na obronę narodową mają wzrosnąć z 2,3 proc. PKB w tym roku do 3 proc. PKB w roku następnym. Chociaż od kilku lat wydatki na wojsko i broń wzrastają, do niedawna zakładano, że poziom wydatków na poziomie 2,5 proc. PKB będzie osiągnięty dopiero w 2030 r. Plany te zweryfikowała wojna w Ukrainie i obrazy pokazujące zniszczenie oraz zbrodnie popełnione przez wojska rosyjskie.
Z badań przeprowadzonych przez IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej” wynika, że zwiększenie wydatków na zbrojenia w sumie popiera 76,7 proc. badanych. Przeciwnego zdania jest zaledwie 12,1 proc., a mniej więcej tyle samo badanych (11,3 proc.) nie ma na ten temat zdania. Za takim rozwiązaniem opowiadają się zarówno głosujący na Władysława Kosiniaka-Kamysza (94 proc.) w ostatnich wyborach prezydenckich, jak i Andrzeja Dudę (88 proc.), Krzysztofa Bosaka (86 proc.) i Szymona Hołownię (86 proc.). W większym stopniu to mężczyźni (86 proc.) niż kobiety (68 proc.), osoby dojrzałe, czyli w wieku 30+, mieszkańcy miejscowości do 250 tys. osób, którzy nie otrzymują świadczeń 500+ na dzieci. Za zwiększeniem wydatków na wojsko są przeważnie osoby o wykształceniu podstawowym (94 proc.), wierzące (91 proc.), które czerpią informacje z Wiadomości TVP (93 proc.) lub Polsat News (90 proc.).
Ministerstwo Obrony Narodowej nie podaje, na jakie cele chce przeznaczyć większe środki budżetowe, a mogą być one znaczne. W tym roku na obronę narodową zaplanowanych jest ok. 58 mld zł (ok. 12,3 mld euro). Zatem w przyszłym roku można szacować przyrost w budżecie MON nawet o 30 mld zł. Udział wydatków majątkowych (na broń, sprzęt, infrastrukturę) ma wynosić co najmniej 20 proc., zakłada resort obrony. Dziś na armię wydawanych jest ok. 12 proc. budżetu, a wraz z podniesieniem wskaźnika PKB udział może urosnąć do 15, a być może nawet o kilka procent więcej.
Resort planuje w ciągu kilku lat zwiększyć liczbę żołnierzy do 300 tys. (teraz to ok. 140 tys.). Ministerstwo zapowiada też intensywne szkolenie rezerw. Nie podaje jednak informacji, jakie nowe jednostki wojskowe lub dywizje powstaną (niektórzy wojskowi wskazują na dywizję rezerwową).
Wiadomo, że wojsko musi uzupełnić magazyny o nowoczesny sprzęt oraz amunicję, a nawet hełmy czy kamizelki kuloodporne. Przypomnijmy, że po rozpoczęciu wojny w Ukrainie Polska przekazała temu państwu – co ujawnił kilka dni temu premier Mateusz Morawiecki – wyposażenie o wartości ok. 7 mld zł. Z publikowanych przez ukraińskie media zdjęć wynika, że to m.in. amunicja do różnego rodzaju broni, umundurowanie, hełmy, karabiny Grot, granatniki Komar i przeciwlotnicze zestawy Piorun, ale też odnowione czołgi T-72 (prawdopodobnie 100).
W planach MON oprócz budowy nowych jednostek jest m.in. zakup nowych śmigłowców, samolotów wielozadaniowych F-35, a także amerykańskich czołgów Abrams.
Tylko ten ostatni kontrakt, obejmujący pozyskanie 250 czołgów wraz z 26 wozami zabezpieczenia technicznego i 17 mostami, pakietem szkoleniowym oraz zapasem amunicji, wart jest ok. 4,75 mld dol., czyli ponad 21 mld zł. Z danych MON wynika, że powstanie nowej „Żelaznej dywizji” na wschodzie kraju to w ciągu dziesięciu lat koszt ok. 27 mld zł. Trzeba też pamiętać, że część pieniędzy, która idzie na wojsko, przeznaczana jest np. na wypłatę wojskowych emerytur (w 2021 r. ok. 8 mld zł).
Ustawa o obronie ojczyzny zakłada zmianę sposobu finansowania wojska. Poza wydatkami budżetowymi wojsko ma być dofinansowane z tzw. Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych, który ma być zasilany m.in. pieniędzmi ze sprzedaży obligacji emitowanych przez BGK.
Polska po zwiększeniu wydatków na armię znajdzie się w czołówce krajów, które przeznaczają znaczne środki na ten cel. Będzie wydawała mniej więcej tyle, ile w 2020 r. przeznaczały na armię Hiszpania lub Turcja. Z rankingu SIPRI – szwedzkiego Instytutu Badań nad Pokojem – wynika, że dwa lata temu Polska zajmowała 19. miejsce na świecie pod względem wydatków na zbrojenia. Na podium znalazły się USA, Chiny i Indie.